“Loteria” – zło ukryte w małomiasteczkowej tradycji [RECENZJA]
Istnieją ludzie, którzy z nostalgią i egzaltacją wyrażają się o przeszłości. Kultywują pamięć o intelektualistach, o ich zwyczajach, o szlachetnej przeszłości, która na zawsze odeszła w cień. Istnieją także ci, którzy pragmatycznie zauważają, że intelekt przeszłości zmienił oblicze; stał się bardziej inkluzywny, inaczej stawia akcenty, zyskał większy udział innej płci i rasy, a wytworne suknie i surduty noszone w przepastnych korytarzach wielkich willi, zamienił na dżinsy i apartament w nowoczesnym mieście.
Niezależnie od tego, czy na wspomnienie o elitach z poprzedniego akapitu reagujecie torsjami czy entuzjastycznym rozmarzeniem, trudno zaprzeczyć, że na przestrzeni ostatniego stulecia, The New Yorker stanowił i stanowi do dziś istotny ośrodek kulturalny dla Nowego Jorku, Stanów Zjednoczonych Ameryki oraz dla całego świata. Założony w 1925 roku magazyn gościł na swoich łamach wielu wybitnych pisarzy, reportażystów, dziennikarzy, rysowników czy komików. Wbrew nazwie, skupiał się nie tylko na problemach wschodniego wybrzeża USA, ale podejmował tematykę ogólnokrajową i międzynarodową. Co jednak wspólnego ma New Yorker z małymi miasteczkami, złem, komiksem oraz, wreszcie, tekstem, który czytacie?
Żadne z nich nie zdawało sobie wtedy z tego sprawy, ale należeli do ginącego plemienia, zagrożonego gatunku amerykańskiego ekosystemu kulturowego: intelektualistów, którzy w oparach tytoniu i alkoholu dyskutowali z pasją o polityce, ideach, sztuce, literaturze, sporcie i dobrej kuchni. (…) ich dom w North Bennington gościł pisarzy, artystów, krytyków i muzyków, a przyjęcia owiane były prawdziwą legendą. Jazz, książki i baseball stanowiły przedmiot ciągłych ożywionych rozmów, wciąż się też o coś zakładano. Dziadkowie wyprawiali szalone, oryginalne przyjęcia koktajlowe i żyli na całego w czasach, kiedy wszystkim żyło się jakby nieco lepiej.
Słowa te to fragment przedmowy komiksu Loteria, wydanego w Polsce dzięki wydawnictwu Marginesy. Stanowią one, w mej skromnej opinii, klucz do zrozumienia zarówno fenomenu graficznej powieści, jak i jej pierwowzoru literackiego, który ukazał się właśnie na łamach New Yorkera 26 czerwca 1948 roku.
Akcja komiksu, podobnie jak opowiadania, którego jest wierną adaptacją, rozgrywa się w trakcie upalnego letniego dnia w niezidentyfikowanej z nazwy małej miejscowości USA. Miasteczko zamieszkuje blisko 300 osób i, podobnie jak w sąsiadujących miastach, istnieje w nim tradycja tytułowej loterii, powtarzanej rokrocznie. Loterii silnie wtopionej w lokalne zwyczaje, zakorzenionej w umysłach ludzi i bronionej przez konserwatywnych mieszkańców, których reprezentuje Warner – najstarszy mężczyzna w okolicy.
Nie ma powodu, żebym w tekście tym zdradził zakończenie utworu; tę przyjemność pozostawię autorce opowiadania, Shirley Jackson lub Milesowi Hymanowi, wnukowi autorki oraz autorowi komiksowej adaptacji. Dość rzecz, że opowiadanie wywołało niespotykaną na żadną skalę kontrowersję. Jackson, wraz z całą redakcją magazynu, została wkrótce zalana setkami listów od czytelników, którzy domagali się wyjaśnienia puenty historii. Pojawiały się także groźby.
Trudno się zatem dziwić, że wychowany w tej samej rodzinie Hyman, wykształcony i uzdolniony literat oraz rysownik, postanowił zmierzyć się z legendarnym utworem swojej babki i ubrać jej słowa w obrazy. Robi to w sposób minimalistyczny, barwny. USA kreski Hymana to drewnianych domów, zielonych trawników oraz twardych białych mężczyzn i kobiet. I choć komiks pełen jest kolorów, zdają się one przyćmione, jakby zwiastując mroczny wydźwięk całości.
Znamienne wydaje się pytanie: czy Loteria szokuje dziś tak samo jak szokowała społeczeństwo w 1948 roku? Społeczeństwo, które dopiero krzepło po światowym konflikcie. Odpowiedź wydaje się retoryczna. Nie; pozbawiona kontekstu społecznego i historycznego opowieść wydaje się dziś po prostu drobnym kamykiem pośród lawiny okrucieństwa, z którym obcujemy na co dzień w mediach i kulturze. Nasza wrażliwość okrzepła, próg pobudliwości został podniesiony o kilka poprzeczek.
Bynajmniej nie zamierzam być apologetą tezy, że zmierzamy tym samym ku jakiejś znieczulicy. Być może jest wręcz przeciwnie: staliśmy się bardziej świadomi okalającej nasz świat przemocy i tym samym możemy spojrzeć z moralną wyższością na mieszkańców miasteczka. Niemniej, Loteria pomaga uzmysłowić nam sobie, jak daleko posunęły się zmiany w ludzkiej wrażliwości.
Zresztą, abstrahując od faktycznych wydarzeń, opowiadanie Shirley miało w sobie jeszcze jeden niepokojący pierwiastek. Tajemnicę. Ten element: otwarte zakończenie, brak konkretnego drogowskazu, kierującego nas w stronę wyjaśnienia intencji pisarki, działa po dziś dzień. Czy mamy tu do czynienia z krytyką konserwatyzmu? Rozliczeniem ze ślepo powtarzanymi z pokolenia na pokolenie zaklęciami? Czy to krytyka religii? A może wyszydzenie ludzkiej uległości przesądom?
Niezależnie od interpretacji, Loteria to kamień milowy amerykańskiej kultury. Łatwo możemy zestawić ją z obrazami zainspirowanymi późniejszą wojną w Wietnamie czy zeszłorocznym Jokerem. Wszystko to próby spojrzenia w głąb społecznej duszy USA. Duszy narodu stworzonego na potężnej mitologii wolności, braku limitów i nieograniczonych możliwości, pod powierzchnią którego czai się mroczna historia niewolnictwa oraz, a może przede wszystkim, głęboko zakorzenionego lęku. Ten lęk, wywleczony z amerykańskim trzewi przez Shirley Jackson, zobrazował jej wnuk, Miles Hyman. I taka właśnie powinna być rola spostrzegawczych intelektualistów. Nieważne czy są skupieni wokół New Yorkera, czy zupełnie innego środowiska.