Publicystyka

Dokąd płynie Transatlantyk Festival? [FELIETON]

Andrzej Badek

Przedwczoraj zakończył się Transatlantyk Festival, w którym miałem okazję brać udział w tym roku po raz pierwszy i o którym warto wspomnieć kilka słów. Wydarzenie, umiejscowione od kilku lat w Łodzi zajmuje bowiem wyjątkowe miejsce na festiwalowej mapie wakacyjnych eventów filmowych.

Zasadniczy problem polega jednak na tym, że Transatlantyk to festiwal pełen sprzeczności. Niektóre elementy zgrane są tam w sposób doskonały, inne – jak na przykład promocja – są bardzo nierówne, a za kilka kwestii organizatorom należy się nagana.

Od samej promocji zacznę. Kilka lat mieszkałem w Łodzi i jestem blisko związany z tym miastem; mam tam wielu przyjaciół, dlatego tak bardzo zaskoczył mnie nierównomierny marketing wydarzenia. Łodzianie doskonale wiedzą, że Cinema City wyświetla w lipcu inny repertuar niż zwykle, podczas gdy znajomi weterani polskich festiwali o Transatlantyku wspominają rzadko, mimochodem – przyjeżdżają jedynie na weekend albo wcale. Sam przyznam, że jeszcze do niedawna wydarzenie jawiło się w mojej świadomości dość mgliście na tle Nowych Horyzontów, Gdyni, Pięciu Smaków, Sputnika, Docs Against Gravity i innych.

Bardzo nieintuicyjna jest także strona internetowa festiwalu. Nie istnieje osobna sekcja repertuaru, a żeby odnaleźć kalendarium należy wejść w zakładkę “Film”. Kiedy już w nim jesteśmy, nie zostaje nam dana możliwość otwierania kolejnych filmowych pozycji w nowych kartach – każdorazowo musimy wychodzić z bieżącej strony, żeby następnie powrócić po chwili do kalendarium, które zawsze odsyła nas do wyjściowego, drugiego dnia festiwalu (dlaczego akurat tam?).

Jesteśmy też na Facebooku, polub fanpage Filmawki

Gdy jednak przebrnąłem przez nieintuicyjny interfejs i udałem się do biura festiwalowego po akredytację, spotkały mnie już same pozytywne zaskoczenia. Rejestracja przebiegła szybko i sprawnie – nawiasem, gorąco pozdrawiam wolontariuszkę, która poprosiła, żebym uściskał całą redakcję przy pierwszej sposobności. W torbie festiwalowej znalazłem tym razem bardzo czytelny plan, dobrze zaprojektowany i intuicyjny katalog oraz najnowsze numery Kina oraz Ekranów.

Na kolejne filmy mogłem zapisywać się przez internet albo w biurze; obie metody były szybkie i bezproblemowe. Dzięki organizacji uniknąłem kolejek czy nerwowego wklikiwania się na seanse, które znają wszyscy uczestnicy wrocławskich horyzontów. Pytanie, czy taka organizacja nie była możliwa wyłącznie przez dość niską frekwencję. Nie przypominam sobie żadnego seansu, na którym sala byłaby zapełniona.

Przeczytaj również:  Posterunek na granicy. Elia Suleiman i humor w slow cinema

Jest to o tyle dziwne, że tegoroczna edycja odbywała się w Cinema City w Manufakturze, samym sercu miasta, które obok wielkiego kina z wygodnymi fotelami oferuje także centrum handlowe, darmowy parking, restauracje i inne atrakcje niezbędne do przeżycia dla festiwalowicza w przerwach między seansami. Inne wydarzenia odbywały się w równie kluczowych dla miasta lokalizacjach. Kino Łóżkowe zostało umiejscowione przy ulicy Piotrkowskiej, na Pasażu Schillera, część spotkań i rozmów odbywała się w okolicy głównego miejskiego dworca Łódź Fabryczna czy w Parku Zdrowie, a retrospektywy i bardziej niszowe produkcje wyświetlane były w Muzeum Kinematografii położonym w pobliżu Parku Źródliska. Wszystkie miejsca zostały przygotowane dla uczestników w sposób wzorowy, za co należy pochwalić organizatorów.

Przeczytaj również: Peter Parker jest Peterem Parkerem nawet jeśli tego nie lubisz [FELIETON]

Szczególną uwagę chciałbym zwrócić na formułę Kina Łóżkowego – wyjątkowego doświadczenia polegającego na seansie filmu w dwie lub trzy osoby na łóżku pod baldachimem. Każde łóżko posiada swój własny telewizor i zasłony, którymi można się odgrodzić od innych i przeżyć seans jedynie w towarzystwie przyjaciół lub, w wersji dla zakochanych, z drugą połówką. Dla mnie była to doskonała okazja, żeby odświeżyć sobie Jackie Brown Quentina Tarantino przed nadchodzącym najnowszym filmem reżysera.

Jeśli mam wskazać największy problem Transatlantyku, wskazałbym na problem z własną tożsamością. Każdy inny polski festiwal zdaje się wpasowywać w określoną niszę, kusząc widownię określonymi propozycjami. Czy to repertuar z Cannes, polskie filmy, kino dziwne, dokumenty, kino z konkretnego zakątku świata – profile wydarzeń filmowych zdają się budować konkretne, spersonalizowane przekazy. Gdzie w tym wszystkim jest łódzki event?

Bardzo trudno odpowiedzieć na to pytanie. Z jednej strony oferuje wiele niszowych produkcji z całego świata – nagrodzonych na festiwalach lub świeżo odkrytych. Swoje miejsce znajdują tam polskie filmy Krzysztofa Zanussiego czy Wojciecha Marczewskiego, zadbano o niezwykle ciekawą retrospektywę Aleksieja Germana czy mało znane perełki z Bałkanów. Z drugiej strony, pokazywane są również produkcje z kina klasy B w sekcji Kino Nocą, czy najpopularniejsze filmy ubiegłego sezonu, jak… Green Book czy Faworyta.

Lądowanie na Księżycu i inne zawieszone sny to hasło przewodnie festiwalu i przyznam, że trudno mi jest połączyć je z repertuarem. Wydaje się, jakby Transatlantyk chciał konkurować z Nowymi Horyzontami i oferować bardzo szeroki wachlarz pozycji. Niestety, brakuje tutaj tak silnych premier jak u konkurenta, a bliski termin obydwu wydarzeń skłania zapewne wielu potencjalnych uczestników do podjęcia wyboru, na który festiwal pojechać.

Przeczytaj również:  Czego słuchaliśmy w lutym? Muzyczne rekomendacje Filmawki

Transatlantyk oprócz filmów oferuje liczne inne atrakcje. Debaty, Mównicę Feministyczną, Master Class ze znanymi twórcami. Niestety, nie o wszystkich z nich mogę się wypowiedzieć, bo festiwal to zawsze sztuka wyboru, a ja postawiłem na filmy – te nowsze i te starsze.

Zaskakujący był dla mnie brak jakiegokolwiek wstępu przed większością seansów. Szczególnie bolało to w przypadku wspomnianej już przeze mnie retrospektywy Aleksieja Germana – twórcy intrygującego, z zupełnie innej epoki i czasów – z ZSRR, czyli kierunku mało znanego z perspektywy współczesnego, szczególnie młodego widza. Szkoda, że projekcje nie zostały poprzedzone choć kilkoma zdaniami prelekcji, zwłaszcza że seanse odbywały się tuż obok słynnej Łódzkiej Szkoły Filmowej.

Przeczytaj również: “Ona jest innym spojrzeniem” – Świat z perspektywy artystek [FRONT WIZUALNY]

Podobnie, bardzo dobrej i różnorodnej sekcji kina nocnego zabrakło ludzkiej twarzy: kinomana, który z zapałem opowiedziałby widzom, skąd wytrzasnął rosyjską wersję Tarantino, komediowy horror z Japonii czy gatunkowy film sensacyjny z Korei.

Tydzień spędzony na festiwalu w Łodzi wspominam dobrze, dlatego trzymam mocno kciuki, żeby Transatlantyk poprawił swoje błędy, zadał sobie pytanie, jaki kształt i formę chciałby przybrać i do jakiego odbiorcy kieruje swój repertuar. Trudno bowiem o bardziej filmowe miasto niż Łódź, która latem kusi pięknymi długimi ulicami, po których przechadzali się najwięksi polscy filmowcy, szukając inspiracji dla swoich wielkich dzieł. Trakt Czterech Kultur to doskonałe miejsce na festiwal, który zapisze się złotymi literami w pamięci odbiorcy, dlatego zamierzam dzielić się dobrym słowem o transoceanicznej wojaży, w której miałem okazję brać udział, licząc że sternik nie wprowadzi wielkiego statku na górę lodową.

Nasza strona korzysta z ciasteczek, aby świadczyć usługi na najwyższym poziomie. Dalsze korzystanie ze strony oznacza, że zgadzasz się na ich użycie.