“Striking Vipers” [“Black Mirror”: S05E01] – Seks w erze Virtual Reality [ANALIZA]
Drogi Czytelniku, zanim zaczniesz czytać ten tekst, chciałbym wyjaśnić kilka kwestii. Po pierwsze, nie jest to recenzja odcinka Striking Vipers, ale analiza, na łamach której postaram się skonfrontować z tezami i sytuacjami, które postawili przed nami oraz bohaterami twórcy. Zatem oczywistym jest, że poniżej znajdą się liczne fragmenty, które zdradzają elementy fabuły i zakończenia. Dlatego jeśli nie obejrzałeś jeszcze najnowszego sezonu, pamiętaj, że zostałeś/aś uprzedzony/a.
Zobacz również: “Perfekcja”: Czy mamy do czynienia z udanym filmem? [DWUGŁOS]
Gdyby ktoś spytał mnie o podstawowe kryterium opisujące dobrą produkcję z gatunku science-fiction, odpowiedziałbym, że byłoby nim zmuszenie widza do zadania sobie pytań, na temat kondycji człowieka, technologii czy bliskiej przyszłości. Działanie gatunku, od początku jego istnienia przyrównać można do zniekształcającego lustra z wesołego miasteczka, które pochłania nasz obraz i zwraca nam go w nieco udziwnionej furutystycznej wersji, która jednak pozostaje odbiciem nas samych. Ten zabieg pozwala twórcom wyolbrzymić i naświetlić pewne współczesne im problemy i przywary, żeby stały się odpowiednio widoczne.
Z jakichś przyczyn, Black Mirror nigdy nie należało do moich ulubionych spośród wszystkich zwierciadeł dostępnych w wesołym miasteczku kończącej się dekady. Negatywne i w większości pozbawione nadziei zakończenia przywodziły mi zbyt często na myśl biblijne przypowieści; napisane w złowróżebny sposób drogowskazy, które ostrzegały nas przed mroczną przyszłością, w której technologia obróci się przeciw nam. Dlatego z wielką przyjemnością obejrzałem Striking Vipers, które wyłamuje się z tego schematu i pozostawia widza z bardzo wieloma pytaniami.
Zacznijmy od pewnego spostrzeżenia. Istnieje istotna różnica, która odróżnia takie media jak kino czy teatr od gier. Te pierwsze stawiają nas w roli obserwatora. Najczęściej jesteśmy po prostu bezczelnymi podglądaczami, którzy poprzez ekran telewizyjny lub komputerowy przyglądają się jakiemuś innemu światu przy zupełnej nieświadomości zajętych swoim życiem bohaterów. Czasami twórcy decydują się zburzyć ścianę, która oddziela nas od świata przedstawionego. Wówczas możemy wpłynąć na finał sztuki teatralnej, pomachać do Deadpoola, który zyskuje świadomość, że jest jedynie wytworem kulturowej pulpy, albo, wreszcie, wcielić się w postać niby-boga, jak w grudniowym filmie interaktywnym Bandersnatch.
Zobacz również: Klasyka z Filmawką – “Spacer po linie” [RECENZJA]
O ile jednak czwarta ściana może zostać zburzona, pozostaje ona całkowicie nieprzekraczalna dla obu stron. Jeśli chcemy wejść do świata przedstawionego, jedyną drogą są gry. Tylko wtedy, przy formule rozgrywki typu role-playing szczególnie, z obserwatora przeskakujemy w skórę postaci, którą sterujemy. Już nie jesteśmy widzem, który przygląda się z tylnego fotela wydarzeniom, ale ich aktywnym uczestnikiem, współtwórcą. Czy skoro współodczuwamy emocje bohatera, nie bieżemy też na siebie części odpowiedzialności za to, co on lub ona robi?
To pierwsze pytanie, które stawia przed nami odcinek i wbrew pozorom nie jest ono tak zero-jedynkowe, jak mogłoby się wydawać. Dyskusja na temat wpływu gier na psychikę jest tak stara jak same gry. Odkąd pojawiła się opcja, w której przycisk na dowolnym kontrolerze potrafił sprawić, że do kogoś strzelamy albo wykonujemy inną moralnie niejednoznaczną czynność, rzesze mniej lub bardziej profesjonalnych specjalistów rozpoczęły analizy i przypuszczenia, jak może to na nas działać. I o ile idea dzielenia odpowiedzialności za zbrodnie dokonywane przez postaci, którymi kierujemy w przeróżnych Doomach, GTA, czy nawet wysoce immersyjnym Wiedźminie, wydają się być dość irracjonalną koncepcją, o tyle sprawa zaczyna się nieco komplikować, gdy rozważymy kwestię VR.
Dla niewtajemniczonych, VR (ang. Virtual Reality) ukazane w serialu to oczywiście “podkręcona” forma technologii, która jest już całkiem szeroko dostępna. Danny i Karl przy pomocy czipów nakładanych na czoło stają się odgrywanymi postaciami, czując wszystko to, co one. Tego współczesna technologia nam nie oferuje, ale VR w 2019 daje nam i tak zaskakująco zbliżone do serialowych warunki. Wygląda to tak, że zakładamy kontrolery na ręce oraz specjalne okulary na głowę i… stajemy się uczestnikami świata gry.
Zobacz również: “Opowieści z San Francisco”, czyli wskrzeszanie starych seriali czasami ma sens [RECENZJA]
O ile klasyczne gry video przypisują konkretnym klawiszom określone czynności, VR pozwala nam kontrolować całe ciało postaci w sposób zbliżony do rzeczywistości. Podczas jednej z gier, w które miałem okazję zagrać, wcieliłem się w mężczyznę, który przemierza Stany Zjednoczone po apokalipsie zombie i to moje dłonie ściskały rewolwer i pociągały za spust, gdy oddawałem strzały w kierunku chodzących trupów. To od szybkiego obejrzenia się za siebie zależało, czy któryś przeciwnik nie podejdzie mnie znienacka. Wreszcie, musiałem faktycznie sięgnąć do pasa, żeby znaleźć amunicję do przeładowania broni. Niedopracowana technologia, mająca w dalszym ciągu liczne wady, ale oferująca niesamowite możliwości! Dość wspomnieć, że zdążyła zasilić już muzea, branżę handlu nieruchomościami czy… pornografię.
Czy jeśli na przestrzeni kolejnych 5-10 lat dostaniemy do ręki gotowe, niejednokrotnie pełne seksu i przemocy tytuły w świecie VR, będziemy mogli równie niewinnie odciąć się od czynności popełnianych przez naszego awatara na poziomie moralnym? Od kradzieży? Morderstwa, w którym trzymanym przez nas mieczem zdekapitujemy przeciwnika? Od gwałtu? Te zagadnienia nie są nowe i przypomina mi się w tym momencie choćby Pearl Jam i teledysk do Do The Evolution, ale o ile wówczas była to wizja odległej przyszłości, dziś stoimy u progu chwili, gdy będziemy musieli zadać sobie pytanie, o to, czy sam fakt, że robimy coś poza światem rzeczywistym, zdejmuje z nas cały ciężar moralnej odpowiedzialności.
Skupmy się jednak na aspekcie, który jest motywem przewodnik Striking Vipers, a jest nim niewątpliwie aspekt seksualności dwóch głównych bohaterów, którzy nawiązują kontakt fizyczny w grze. Po internecie krąży wiele opinii, które definiują emocje towarzyszącą oglądaniu na ekranie tej relacji jako “awkward”. Rzeczywiście, niezręczność wydaje się być dobrym określeniem dla pierwszego wrażenia, które miałem w trakcie seansu. Wynika ona z tego, że kontakt ten wyłamuje się ze schematów, które znamy.
Zobacz również: “Czarnobyl” – The Crime of Knowing [FELIETON]
Pojawiły się komentarze przyrównujące Striking Vipers do Moonlight, ale w mojej opinii jest to zły trop. Klajmaksowa sekwencja odcinka jest przeze mnie interpretowana jako odrzucenie wątku homoseksualnego w utworze. Protagonistów, przyjaciół z młodości, nie łączy pociąg fizyczny do siebie nawzajem. Ich relacja opiera się jedynie na stosunku płciowym ich multimedialnych awatarów o przeciwnych płciach. Zresztą, w grę wchodzi nawet seks z pandą, co również sugeruje, że słuszniejszym byłoby raczej poszerzenie dostępnego nam słownika niż próba kategoryzowania zachowań bohaterów w jednej ze znanych nam kategorii.
Niezależnie od przyjętej kategorii, relacja między bohaterami odbija się na małżeństwie Danny’ego i Theo. Mężczyzna traci zainteresowanie żoną, spędza z nią mniej czasu, co prowadzi do erozji nie tylko w sferze seksualnej, ale nierozerwalnie z nią związanej sferze emocjonalnej. W tym momencie pojawia się kolejna kwestia, którą odcinek subtelnie podsuwa nam pod nos: definicja zdrady małżeńskiej.
Słownik PWN podaje dwie definicje zdrady które pasują w przedstawionym konflikcie. “Niedochowanie wierności małżeńskiej” oraz “odstąpienie od jakichś wartości, zasad, idei”. Definicje płynne, szczególnie w kontekście funkcjonowania bohaterów w przestrzeni wirtualnej. O ile bowiem seks z inną osobą bez zgody partnera zostanie uznany przez praktycznie każdego za zdradę, istnieje cały szereg zachowań, które nie są równie czarno-białe. Czy chwilowe zauroczenie w poznanym w barze nieznajomym, z którym odbyło się długą rozmowę przy drinku na temat książki, którą oboje przeczytaliście niesie za sobą znamiona zdrady? Czy korzystanie z pornografii bez wiedzy małżonka jest odstępstwem od zasad? Załóżmy, że Danny postąpiłby tak samo, ale zamiast Karla, postacią jego partnerki w grze sterowałby komputer – czy wpłynęłoby to na naszą ocenę moralną tego zdarzenia?
Zobacz również: “Black Mirror” – Piąty sezon bez ryzyka, ale i bez nudy [RECENZJA]
Te pytania nie posiadają prostej odpowiedzi i są w dużej mierze zależne od osobistych wartości każdego człowieka, szczegółów sytuacji i dziesiątek innych czynników, na które każdorazowo trzeba by było zwrócić uwagę. Wydaje mi się, że odcinek dość jasno stara się nam zakomunikować, że w najbliższych latach czekają nas poważne dylematy etyczne, które mogą wymóc na nas aktualizację kodeksów moralnych, spisanych w zupełnie innej rzeczywistości.
Jeszcze nigdy w historii człowieka nie staliśmy przed tak dynamicznym rozwojem technologii, który czasami wyprzedza myśli filozofów. Jeszcze nigdy w historii człowieka nie eksplorowaliśmy tak mocno swoich wewnętrznych potrzeb, cielesności, seksualności i jeszcze nigdy w historii człowieka nie byliśmy zapewne tak zagubieni, starając się łączyć nieszczególnie pasujące do siebie elementy układanki, które pochodzą z różnych okresów historycznych i nie zawsze przystają do złożonego modelu współczesnych relacji międzyludzkich.
Zakończenie Striking Vipers ma słodko-gorzki posmak progresywistycznego kompromisu. Z jednej strony zobrazowano tu dramat dwóch mężczyzn, którzy nie są w stanie całkowicie zdefiniować swojej seksualności i doprowadzają do konfrontacji, podczas której nie dają rady zapanować nad swoimi emocjami. Z drugiej strony, Danny i Theo ratują swoje małżeństwo poprzez otwarcie swojego związku na swingerskie potrzeby kobiety i sex w VR mężczyzny.
Dobre science-fiction skłania do zadawania pytań, kontestowania praw i zachowań ludzi, refleksji na temat potencjalnych zagrożeń bliższych i dalszych zagrożeń. Wygląda na to, że Striking Vipers to dobre science-fiction. Nawet jeżeli momentami narzekałem na pewne elementy realizacyjne lub tempo akcji, dostałem utwór, do którego po kilku dniach nadal często wracam myślami. Chyba właśnie takie wrażenie powinno dać przejrzenie się w Czarnym Lustrze.