FelietonyPublicystyka

Badek: Czy jeszcze kiedyś zjem swój ulubiony ramen? [FELIETON]

Andrzej Badek

Choć pandemia Covid-19 to prawdopodobnie najlżejsza forma globalnej pandemii, którą możemy sobie wyobrazić, dotknęła wszystkich bez wyjątku. Jak żadne inne wydarzenie z przeszłości, pomijając być może ataki terrorystyczne, które zostały przeprowadzone w kilku amerykańskich i europejskich miastach, okazała się namacalnie dotkliwa dla społeczeństw, które żyły w świecie pokoju; bez większych kryzysów czy wojen. Oto nagle nawet najzamożniejsze kraje, z bardzo rozwiniętą opieką zdrowotną, wprowadziły restrykcje w przemieszczaniu się, zabroniły uczęszczania do szkół, pozamykały puby, bary i restauracje.

W niniejszym tekście nie mam zamiaru wymyślać mrocznych scenariuszy przyszłości ani rozwodzić się nad tym, czy nasze współczesne społeczeństwa są w jakiś sposób zdegenerowane. Nie będę analizował przyczyn ani oceniał działań rządów. Wreszcie, nie zamierzam snuć populistycznych teorii, wzywać do rewolucji czy buntu. Skupię się na kruchej tkance kulturowej, którą przez ostatnie lata powoli i sukcesywnie budowaliśmy, często nie będąc nawet świadomymi tego, jak wielkie czynimy postępy. Zastanowię się także, czy tę kruchą tkankę można będzie po kryzysie uratować.

I

2019 rok był dla polskiej kultury rokiem wspaniałym. Abstrahując od autorytarnych zapędów władzy i pogłębiających się społecznych różnic (abstrahując, nie bagatelizując!), polscy artyści rozpostarli skrzydła i sięgnęli po najwyższe laury w różnych dziedzinach. Zaczęliśmy 2019 rok od kibicowania Zimnej wojnie Pawła Pawlikowskiego, która na Oscarach walczyła aż o trzy statuetki. Złośliwi powiedzą: gdzie tu sukces, skoro ostatecznie film żadnej z nich nie otrzymał? Ten, kto zna jednak realia Hollywood, wie, że potrójna nominacja dla filmu nieanglojęzycznego to nadal kazuistyka. Nawet jeżeli tegoroczny triumf Parasite tej regule przeczy, Bong, Cuarón czy Pawlikowski pozostają w bardzo wąskim gronie artystów docenionych w kilku kategoriach. Zwłaszcza że Zimna wojna triumfowała rok wcześniej także w Cannes!

Tak jak sukces ostatniego filmu Pawlikowskiego był częściowo pokłosiem sukcesu Idy, tak na fali zainteresowania polskim kinem poza granicami kraju wypłynął Jan Komasa z Bożym ciałem, filmem społecznie zaangażowanym, ale o wiele mniej przystępnym dla Amerykanów niż Zimna wojna. Komasa zgarnął mimo tego nagrodę w Wenecji, a potem, ku zaskoczeniu wielu, sięgnął aż po nominację do Oscara! I o ile w przypadku znanego za granicą Pawlikowskiego mówiliśmy o wielkim sukcesie, reżyser Bożego ciała wykonał skok kosmiczny.

W październiku tego samego roku dotarła do nas fenomenalna informacja, że Nagrodę Nobla w dziedzinie literatury odebrała Olga Tokarczuk. Pisarka wygłosiła długi i piękny wykład w Sztokholmie, a w swojej twórczości wskrzesiła formę opowiadania, formy krótkiej, ale pozwalającej zawrzeć wielkie myśli. Sukces Tokarczuk pociągnął za sobą aktywizację czytelnictwa. Nawet jeśli była ona krótkotrwała i pozorna (choć liczę, że tak nie było), nagle, obok niewymagających poradników i biografii celebrytów, wśród bestsellerów zagościły grube tomy dzieł pisarki.

Przeczytaj również:  „Zarządca Sansho” – pułapki przeszłości [Timeless Film Festival Warsaw 2024]

Inny polski pisarz zaliczył kilka miesięcy później jeszcze większy sukces komercyjny i znacznie poszerzył swoją rozpoznawalność w świecie. Andrzej Sapkowski stał się w grudniu zeszłego roku jednym z najbardziej poczytnych autorów, a zamówienia jego książek na platformie Amazon biły rekordy. Stało się to po premierze serialu Wiedżmin na Netflix. I choć sam serial zebrał mieszane recenzje, platforma ogłosiła sukces w kwestii liczby wyświetleń i zapowiedziała niezwłocznie kontynuacje.

Jednym słowem: działo się.

II

Na przestrzeni ostatnich lat zmieniły się także nawyki Polaków. W dużych miastach popularność zaczęły zyskiwać małe restauracje i niezależne od sieciówek kawiarnie. Coraz częściej liczyła się nie tylko cena, ale wystrój lokalu, podejście do klienta czy oryginalne menu. Pojawiły się nowe potrawy, kuchnie całego świata. Coraz większą powszechnością cieszyć zaczęły się kawy przelewowe parzone takimi metodami jak AeroPress, Drip czy Chemex.

Tytułowy ramen, którego historię omówił kiedyś w świetnym podcaście Michał Oleszczyk, stał się daniem wśród ludzi młodych kultowym. Przed najlepszymi restauracji serwującymi japońską potrawę w godzinach obiadowych ustawiały się długie kolejki, a zaciszne kawiarnie pełne były studentów, którzy wybierali naukę przy kawie i laptopie zamiast ślęczenia nad książkami w bibliotece.

I choć zasadną pozostaje krytyka pauperyzacji masowych mediów, które w dalszym ciągu bazują na clickbaitowych nagłówkach i newsach pozbawionych merytorycznej treści, na rynku pojawiły się nowe źródła informacji. Znużeni bylejakością telewizji i portali internetowych ludzie coraz chętniej zaczęli sięgać po podcasty, które, między innymi dzięki Spotify stały się dostępne jak nigdy dotąd a forma słuchowiska pozwoliła odrodzić się formatom znanym niegdyś z radia. Dostęp do platform streamingowych pokroju Netflixa, HBO, Amazon Prime czy Mubi pozwolił nam, przy odrobinie chęci, dotrzeć do ambitnych produkcji fabularnych i dokumentalnych. Na rynku czytelniczym – tym fizycznym i tym cyfrowym – pojawiły się natomiast niszowe czasopisma, które stawiały na długie artykuły i z pewnym sukcesem sprzeciwiły się trendowi przekazywania wiedzy o świecie w postaci krótkich haseł.

Oczywiście, równolegle do tego wszystkiego rosły społeczne podziały, coraz większą popularnością na świecie zyskiwały populizmy, a ludzkość stanęła i stoi nadal przed problemem zbliżającej się w piorunującym tempie katastrofy klimatycznej. Niemniej, obok tych wszystkich wydarzeń, w Polsce zachodził proces, o którym mówi się mało: tworzyła się klasa średnia.

Przeczytaj również:  Północ – Południe. Trylogia Niemiecka Luchino Viscontiego [Timeless Film Festival Warsaw 2024]

III

O powyższych zdarzeniach mówię w czasie przeszłym, choć z nadzieją, że kryzys ekonomiczny, który dostrzegamy na horyzoncie, nie będzie aż tak dotkliwy jak zakładamy. Jednak w momencie gdy piszę te słowa wszystkie branże, które wspomniałem wyżej, pomijając streaming, przeżywają bezprecedensowy kryzys. Kina nie działają, restauracje jeśli funkcjonują to tylko w opcji z dowozem, kawę możemy parzyć sobie najwyżej w domu, a perspektywa jest w najlepszym wypadku niepewna.

W pierwszej kolejności oberwały produkcje już gotowe. Komasa po sukcesie Bożego ciała nakręcił całkiem udaną Salę samobójców. Hejter. Produkcja zdążyła wejść do kin, ale stało się to tuż przed kwarantanną, więc z pewnością nie spełniła pokładanych w niej nadziei finansowych. Sytuacji nie uratuje raczej także dystrybucja filmu na VOD. Od razu na streaming trafił także horror Bartosza M. Kowalskiego, który postawił sobie ambitny cel rozruszania kina gatunkowego w Polsce.

Pod znakiem zapytania stoją kolejne premiery. Dystrybutorzy liczyli na zastrzyki gotówki po premierze Mulan czy nowego filmu o Jamesie Bondzie. Ci mniejsi mieli wykupionych i zaplanowanych wiele produkcji przeznaczonych na duże ekrany. Odwołanie wielkiego amerykańskiego festiwalu SXSW kładzie się cieniem nad jesienny American Film Festival, przełożony festiwal w Cannes rzutuje mocno na program wakacyjnego MFF Nowe Horyzonty, a zastój na rynku azjatyckim to niepokojące wieści dla Festiwalu Pięć Smaków. Nie mniejszy problem mają festiwale muzyczne albo teatry.

Największe firmy dadzą sobie radę. Kina sieciowe, Starbucks, McDonald’s, Newsweek, Uber czy Amazon mogą stanąć przed wizją zwolnień i budżetowych cięć, ale posiadają rezerwy finansowe na czasy kryzysu. Wasze kina studyjne, pomniejsi dystrybutorzy, ulubione czasopismo, mała knajpa z ramenem, kawiarnia z kolumbijską arabicą albo offowy festiwal muzyczny mogą nie wrócić do funkcjonowania po wygaśnięciu pandemii.

IV

Niektóre małe firmy już dziś proszą o wsparcie. Te małe instytucje czy biznesy, są skazane na łaskę konsumentów jak nigdy wcześniej. A przecież w łańcuchu podstawowych potrzeb znajdują się daleko w tyle. Zwłaszcza w momencie, gdy świat zaciska pasa i szykuje się na zderzenie z twardą rzeczywistością.

Być może stoimy właśnie przed najtrudniejszą próbą w historii naszego życia, a być może w historii w ogóle. Czas pokaże, czy wytworzona w ostatnich latach kultura spotkań, czytania i oglądania była jedynie fasadą pozornego intelektualizmu czy też zasiała w nas ziarno, które wykiełkuje i da owoc w nadchodzących trudnych czasach.

Zobacz również: Kempisty: Grozi nam kulturowa rewolucja [FELIETON]

Nasza strona korzysta z ciasteczek, aby świadczyć usługi na najwyższym poziomie. Dalsze korzystanie ze strony oznacza, że zgadzasz się na ich użycie.