Advertisement
FilmyKinoRecenzje

“Nasz czas” – Wyzwolenie bez Wolności [RECENZJA]

Andrzej Badek
Meksyk recenzja Filmawka Gutek
Esther i Juan na tle swojego rozległego rancza fot. Materiały prasowe

Świat Naszego czasu Carlosa Reygadasa odwiedziłem dwukrotnie. Pierwszy raz w niewielkiej sali wrocławskiego DCF podczas zeszłorocznych Nowych Horyzontów, a drugi raz podczas lockdownu, kiedy zamknięty w domu oglądałem otrzymaną wersję recenzencką.

Pierwszy z seansów zaowocował przerwą w maratonie filmów, które planowałem w dalszej części dnia i długim spacerem wzdłuż Odry. Spacerem, który zawiódł mnie daleko, ale z którego nie pamiętam zbyt wiele, bo moje myśli wciąż błąkały się po meksykańskim ranczu.

Drugi z seansów, tym razem w domu, późnym wieczorem, sprawił, że ułożyłem sobie myśli i z innej perspektywy spojrzałem na magiczne i niezapomniane uniwersum wytworzone przez reżysera.

I Raj

Krzyk dzieci w trakcie słonecznego dnia nad wodą. Plusk, zabawa, chichot. Dźwięki radości. Zbliżenia na beztroskie ciała, które oddają się zabawie. Mocno zarysowany podział płciowy, niewinne igraszki.

Dalej grupa nastolatków cieszących się wakacjami, młodością i swoim towarzystwem. Pierwsza miłość; niewinna, choć już nie tak jak igraszki najmłodszych. I pierwszy fałszywy akord symfonii szczęścia: ukłucie zazdrości. Oto dziewczyna; młoda i pociągająca, przed minutą flirtująca z jednym, odchodzi z drugim.

Wreszcie widzimy dorosłych. Zamożnych kowbojów i dystyngowane kobiety. Świętują. Śmieją się. A nad wszystkim góruję On. Juan. Bóg, Stwórca, Manager, Właściciel. Poeta, ranczer, właściciel ziemski i wolnościowy intelektualista.

Jego Eden zdaje się nieskazitelny. Zwierzęta i ludzie poddani jego woli. Piękna żona u boku, dorodne stado byków w posiadaniu. Zapomnijcie o biednym Meksyku z Romy. Reygadas opowiada historię o wszystkim, ale na pewno nie o materialnej biedzie. W swoim trzygodzinnym dziele poruszy wiele tematów, które unikną zaszufladkowania pod adresem konkretnych idei, ale obracać się będą wokół umysłów jednostek. Zwłaszcza jednej, najdumniejszej; tej, która postanowiła wykreować świat na własnych warunkach.

II Zdrada

Pisałem już, że jest piękna. Niczym perła, skryta po środku przepięknych pól i zielonych meksykańskich wzgórz. Ma imię Esther, ale to bez znaczenia. Imię niczego nie wyraża. Jest dziełem przypadku. Ona to Esther, On to Juan. Są małżeństwem, ale innym większość, funkcjonującym na odmiennie wymyślonych zasadach.

Juan nie chce niewolić swojej żony. Zachęca ją do tego, żeby, w razie odczucia takiej potrzeby, wchodziła w romanse z innymi mężczyznami. Relacja ta, podobnie jak wszystkie inne, posiada pewne reguły. Małżeństwo opiera ją na miłości, którą podkreślają obie strony. W ich poligamii nie ma więc mowy o poliamorii; miłości do osób trzecich. Układ bliższy jest swingersom; dopuszczającym fizyczne relacje z innymi partnerami. Kluczowe w tym wszystkim jest jednak zaufanie, którym przy całej otwartości muszą darzyć się małżonkowie.

On wymaga od Niej szczerości. Chce wiedzieć, co się dzieje w jej życiu. I dlatego tak boli go, gdy zataja przed nim romans z Philem, Amerykaninem, z którym ranczer robił interesy. W tym miejscu zawiązuje się konflikt i bohaterowie rozpoczynają poszukiwania źródła niedoskonałości swojego życia. Kto negocjował układ? Czy był on konsensualny?

Nuestro tiempo nasz czas recenzja
Opanowanie języka kina w stopniu mistrzowskim przez Reygadasa sprawia, że Esther prowadząca w milczeniu samochód wywołuje mnóstwo silnych emocji fot. Gutek Film

Choć motyw poligamii nie jest czymś nowym w kinematografii, kojarzy się on głównie z młodymi buntownikami. Niezależnie czy sięgniemy po starsze dzieła francuskie, czy po Marzycieli Bertoluciego albo po I twoją matkę też Cuaróna, reżyserzy stawiali przed nami obraz młodych, którzy kontestowali istniejący stan rzeczy.

Przeczytaj również:  „Bestia” ‒ „Niech żyje miłość!” [RECENZJA]

Reygadas w Naszym czasie nie portretuje buntowników tylko dojrzałych ludzi z piętnastoletnim doświadczeniem w swojej relacji. Tym samym podejmuje on temat związków w tym punkcie, w którym większość filmowych twórców je kończy. Czy związek poligamiczny jest skazany na niepowodzenie? Trudno zliczyć przypadki, w których tak postawione pytanie stanowiło preludium do moralizatorskiej przypowieści, w której autorzy przeprowadzali artystyczny dowód twierdzący. Siłą filmu Meksykanina jest to, że nie stawia pytania w sposób retoryczny. W inteligentny sposób porusza się w problematyce relacji, która wyszła poza dogmatycznie naznaczone ramy.

Wyzwolona relacja bohaterów ma w swoim założeniu przeciwdziałać zniewoleniu którego z małżonków. Sytuacji, w której jedno z nich poczuje się niekomfortowo z tym, że ma przez całe życie dzielić każdy intymny aspekt siebie jedynie z jedną, na wieczność przypieczętowaną, osobą. Założenie to niweluje problem pożądania osoby trzeciej. Stwarza dodatkową swobodę i przeciwdziała zdradzie i zazdrości; dwóm najbardziej destrukcyjnym dla związków emocjom. Jednocześnie jednak kreuje całą plejadę innych problemów; tych, które w związkach monogamicznych nie istnieją oraz tych, które są w nich o wiele słabiej wyrażone.

Choć Juan kreuje swój obraz postępowca przed innymi oraz sobą samym, nieustannie szuka kontroli. Nie przeraża go aspekt fizycznej zdrady żony. Przeraża go tajemnica, która sprawia, że przestaje dzierżyć wszystkie insygnia władzy. Mężczyzna jest egocentrycznym poetą i intelektualistą, który powziął sobie za cel wykreowanie personalnej utopii z dala od głośnych miast i moralnych ocen ludzkich. Kobieta natomiast żyje w jego cieniu i zajmie jej trochę czasu nim uzmysłowi sobie, co jest dla niej ważne i o co chce walczyć.

Tym stoi Nasz czas: to nie historia o poligamii, nie prosta historia z jasnym morałem, ale głęboka analiza relacji z eksplorowaniem tropów, które w dalszym ciągu pozostają nieuczęszczane w kinematografii. Nie znajdziecie odpowiedzi na pytanie, czy otwarte relacje są dobre; znajdziecie natomiast próbę odpowiedzi, do czego prowadzi nadmierna kontrola i jak potrafi rujnować ludzi.

III Poszukiwania

W swojej analitycznej próbie poszukiwań rozwiązania problemu Juan robi to, co zaleciłaby każda książka na temat radzenia sobie problemami w związkach. Racjonalizuje zachowanie żony, żąda wyjaśnień, choć czyni to spokojnym i pojednawczym tonem. Wreszcie, na swój sposób oferuje jej przestrzeń do rozmowy i przemyśleń. Para ma jednak problem z komunikacją. Tej na ekranie jest jak na lekarstwo. Esther, choć zapewniana o swojej wolności, przez pierwszą połowę filmu jedynie ucieka przed mężem. Brak tu szczerych rozmów twarzą w twarz. Długo przyjdzie widzom czekać na wybuch prawdziwych emocji. Choć gdy już się pojawią, uderzą ze zwielokrotnionym efektem.

Bohaterowie poszukują się listami. Te, spisane z rozmysłem i odczytywane widzowi na głos stanowią chłodne, choć często błędne analizy wzajemnej relacji. Trójkąt Esther-Juan-Phil to idealny przykład, jak niewiele potrafią wyrazić słowa, nawet te dobrane w najbardziej wyrafinowany sposób. Paradoksalnie, wzajemna komunikacja bohaterów jest na swój sposób doskonała. W połączeniu z ich zachowaniem, nawet drobnymi gestami, które towarzyszą bohaterom podczas posiłków czy jazdy samochodem, stanowią trzon, który umożliwia nam nakreślenie ich charakterów i potrzeb, których sami nie zawsze są świadomi.

Przeczytaj również:  Zasłużony Złoty Lew? „W pokoju obok” – wenecka recenzja nowego Almodóvara
Nasz czas Reygadas Filmawka
Oficjalny plakat filmu fot. Gutek Film

Carlos Reygadas to twórca, który chwali się tym, że, podobnie jak Stanley Kubrick czy Andrej Tarkovsky, odpowiada za cały film – nie tylko za przeniesienie historii na ekran. Jest to doskonale widoczne na ekranie. Muzyka i zdjęcia są nierozerwalnie związane z opowieścią. Choć zdjęcia przyrody i posiłków zostały nakręcone w warunkach, które nie pozwalają na kubrickowski perfekcjonizm, zostały głęboko przemyślane i nakreślone na planszach przez samego twórcę wcześniej.

Podobnie muzyka, która nie służy jedynie podbiciu emocji, ale współdziała z naturą tworząc jedną, arcyspójną narracyjnie historię. Ulewa w trakcie konnej przejażdżki czy koncerty z popisem perkusisty to chwile, w których opowieść teoretycznie powinna zapauzować i dać nam chwilę oddechu, ale w rękach Reygadasa te momenty to apogeum emocji, które odczuwamy wspólnie z bohaterami. Nawet potencjalnie pospolite ujęcie Mexico City pod koniec drugiej godziny seansu zestawione z intymnym wyznaniem Esther, które w ostateczny sposób odkryje przed nami karty jej osobowości współgrają w postaci emocjonalnego dynamitu, przy którym byłem w stanie usłyszeć bicie własnego serca.

Wizualia i muzyka służą wreszcie podkreśleniu najważniejszego aspektu produkcji: samotności. Oto bowiem On, samozwańczy Stwórca, cierpi na niebywałą wręcz samotność. Każdy kadr aż krzyczy pustką. Poza pierwszymi minutami dziecięcej zabawy, Meksyk jawi się jako niebywale piękna kraina samotności. Rozległe pastwiska, pola i lasy dalekie są od idylli, mimo że swoim majestatycznym pięknem zachwycają nasze oczy. Stanowią element chłodnego krajobrazu, nie będącego w stanie zapewnić swemu stwórcy ciepła, którego potrzebuje. Trudno chyba o obraz, który tak doskonale uosabia ten problem jak dom Juana i Esther. To niebywale zaprojektowana przestrzeń, w której tradycyjny meksykański wystrój płynnie współdziała z technicznymi nowinkami. Półki pełne książek i tradycyjnie-nowoczesne pokoje są jednak nakręcone w taki sposób, żeby nie przywodziły na myśl rodzinnego ciepła.

Dodatkowy wymiar produkcji tworzy fakt, że reżyser obsadził w głównych rolach własną rodzinę. To on jest Juanem, a jego żona wciela się w Esther. Choć sam twórca dystansuje się od tezy, że Nasz czas to utwór biograficzny, a obsadzenie ról członkami rodziny tłumaczy kwestiami praktycznymi, być może on sam, podobnie jak wykreowani przez niego bohaterowie, pozostaje nieświadomy demonów, które się w nim czają?

Nasz czas to dzieło wybitne. Nie mam żadnej wątpliwości, że Carlos Reygadas przejdzie do historii kinematografii jako jedna z ikon, które potrafią podporządkować wszystkie cechy medium swojej narracji. Pod tym względem jego dzieło zapisuje się wielkimi literami obok produkcji największych artystów, którzy seansem swojego filmu zabierają widza w angażującą liczne zmysły podróż do innego wymiaru. To produkcja, którą będziecie czuli całym umysłem i która zostanie w nim na długo. Zarezerwujcie sobie czas na spacer po seansie.

Ocena

10 / 10

Warto zobaczyć, jeśli polubiłeś:

"Przed wschodem słońca", "Marzycieli", "I twoją matkę też"

Nasza strona korzysta z ciasteczek, aby świadczyć usługi na najwyższym poziomie. Dalsze korzystanie ze strony oznacza, że zgadzasz się na ich użycie.