“Czarnobyl” – The Crime of Knowing [FELIETON]


Kiedy na początku maja pierwszy raz zetknąłem się z koprodukcją HBO i Sky mogłem zachwycony zacierać ręce. Powstał serial ciekawy, klimatyczny, zapowiadający się na wielką perłę, która umknie niestety uwadze szerszej widowni. Dzięki tej samej stacji świat żył przecież finałowymi epizodami Gry o tron, która rozpasa mieszczańskie telewizory od wielu lat. Jednak epilog Martinowskiej sagi okazał się tak ciężkostrawnym klocem, że widzowie zaczęli szukać jakiegoś ujścia dla swoich oczekiwań, czegoś, co zaspokoiłoby ich apetyt na wielką akcję i jakościową rozrywkę. HBO zadośćuczyniło za swoje winy – i to z nawiązką. Bo chyba nikt nie spodziewał się, że dokumentalizowany miniserial o katastrofie nuklearnej stanie się, według kolejno Filmweba czy IMDB, najlepszym serialem w historii. A może właśnie powinniśmy się tego spodziewać?
Tragedia roku 1986 nadal żyje w naszej pamięci. Jako bliscy sąsiedzi Białorusi i Ukrainy doświadczyliśmy tych wypadków jeszcze dosadniej, choć przez to tym bardziej nie powinna to dla nas być owiana legendami enigma. Ale chyba dalej dla wielu ludzi, zwłaszcza tych dorastających w latach 80., Czarnobyl jest pewnym emblematem strachu, strachu przed energią atomową, Prypecią czy tamtejszą Zoną. Wymaga pewnej klaryfikacji i posunę się do tezy, że Craig Mazin, scenarzysta i twórca serialu, do takiego wyjaśnienia dąży. W finałowym odcinku podczas pokazowego procesu, Walerij Legasow z fascynacją nazywa działanie reaktora jądrowego “niewidzialnym tańcem”, fantastyczną (ale naukową), piękną sekwencją.


Całe wyjaśnienie nam skomplikowanych reakcji zachodzących w reaktorze RBMK jest niczym wykład Matemaksa. I twórcy zadbali, byśmy choć trochę pojęli ten proces właśnie po to, by uwierzyć; do poznania prawdy potrzebna jest wiedza, a nie wiara w magię, aprioryczne przyjmowanie jakichś założeń, bo tak jest łatwiej. Mazin podzielił się w podcaście HBO (który serdecznie polecam) jeszcze taką swoją refleksją, obawą, że wszyscy jesteśmy współodpowiedzialni za kłamstwa, że kłamstwa składają się na nasze codzienne życie, przez które musimy przebrnąć. Pytanie, które pozostaje otwarte, to kto będzie miał odwagę szukać prawdy? Na tym właśnie opiera się środek ciężkości Czarnobyla. Legasow mówi te słynne słowa: Każde kłamstwo jest długiem zaciągniętym wobec prawdy. Ale cóż to jest prawda?
Po zakończeniu serialu do internetu wylały się misyjne artykuły, które można zredukować do: Co “Czarnobyl” zrobił źle? Kolejni polscy znawcy o różnych stopniach naukowych i tytularnych przypinkach, przy czym przodują sami dziennikarze, analizują karygodne błędy popełnione przez rozhollywoodyzowanych twórców. Po prostu zgroza. Oskarżenia te wydają się o tyle chybione, że przecież nie mamy nawet do czynienia z dokumentem. To fabularyzowane przedstawienie zdarzeń, pewnych teorii, świadectwa Walerija Legasowa czy relacji zawartych w książce Swietłany Aleksijewicz Czarnobylska modlitwa. Kronika przyszłości (u nas wydana przez Wydawnictwo Czarne). Wątpię, żeby produkcja rościła sobie prawa do szczegółowego i faktycznego przedstawienia wszystkich zdarzeń. Zostały zastosowane pewne skróty myślowe, zagrania na efekt wizualny, niektóre wydarzenia zostały udramatyzowane (jak choćby wspomniana pokazówka w sądzie, które w rzeczywistości trwała parę tygodni). Ale najważniejsze kwestie wyjaśniły upamiętniające tablice, tłumacząc nawet koncept postaci Uliany Chomiuk.
W czym więc tkwi prawda? Wyjaśnia to odcinek piąty, symptomatycznie zatytułowany Vichnaya Pamyat (Вічная Пам’ять). I warto zwrócić uwagę, że to nie transkrypcja z języka rosyjskiego, ale ukraińskiego. Ku wiecznej pamięci. Prawda, do której Czarnobyl miał dotrzeć to tytaniczne poświęcenie Legasowa, Szczerbiny i niezliczonego groma naukowców, których personalizuje Chomiuk. Pierwszy opłacił je ostracyzmem społecznym, drugi śmiertelną chorobą, badający katastrofę wyciszeniem i zapomnieniem. Prawdą okazał się chroniczna usterka systemu, bezcelowa śmierć pracowników reaktora i strażaków, opustoszenie zony, zagrożenie dla kolejnych tysięcy ludzi tym samym błędem. Błędem, który oficjalnie kosztował życie 31 osób, nieoficjalnie płaciło za niego nawet 700 tysięcy ludzi. To dla nich hołd. Obywatele Związku Radzieckiego przychodzili i odchodzili, wierząc, że podstawowym ich obowiązkiem jest służba wobec sowieckiego narodu.


Zachodni sceptycy nazwaliby to indoktrynacją, ale nam bliżej powinno być do stwierdzenia, że to niezwykłe poczucie wspólnoty jest czymś o wiele bardziej spirytualnym. Że “nurkowie” (Ananienko, Bezpałow, Baranow), górnicy czy 90-sekundowi pracownicy na dachu wypełnili swoje zadania z poczucia odpowiedzialności za dobro wspólne. Do dziś z tym dziwnym uczuciem poruszenia ogląda się wywiady z “likwidatorami”, którzy z dumą trzymają w swoich domach odznaczenia, medale, ordery zasług za służbę w Zonie. Czy ich obowiązek był ślepym oddaniem się dla naprawy szkód państwa? Czy niebezpieczną pracą na rzecz “swoich” i “swojego”?
Najbardziej heroizowanym człowiekiem jest tu Legasow. Wydawać by się mogło, że otrzymujemy jego portret jako bohatera, sprawiedliwego i prawego wśród skorumpowanego bezprawia. Aczkolwiek w rozmowie z szefem KGB ujawnia się przed nami inny obraz Walerija: oto prawdziwy homo sovieticus, z powiązaniami rodzinnymi, oddany aparatczyk, który swoje powinności konfidenckie wypełniał z należytą nieprzyzwoitością. Nie ma przypadku w tym, że to właśnie jego wyznaczono jako eksperta mającego zbadać przyczyny katastrofy. Miał zrobić to, co do niego należy. Jednak podczas pierwszego posiedzenia rady z Gorbaczowem na czele widzimy, że coś w nim pękło, że na szali waży się coś więcej niż intratne stanowisko i proste polecenia. Po 2 latach od katastrofy okaże się zniszczony przez system kłamstw, którym sam musiał się poddać. Wcale nie był bez skazy, ale dla prawdy poświęcił wszystko, co miał.
Co w takim razie zadecydowało o sukcesie – artystycznym i tym bardziej popularnym – Czarnobyla? To na pewno pieczołowita realizacja, pięknie wyszczegółowione elementy historycznego krajobrazu, którymi zwykle mało kto chciałby sobie zawracać głowę; za przykład wystarczy odwzorowanie półutopijnego miasta Prypeć, które z taką nostalgię wspominamy w piątym odcinku. To atmosfera zawieszonego w powietrzu niepokoju, przechodząca od jednostkowego dramatu owdowiałej Swietłany czy zagubionego 18-letniego Pawła, aż po dysturbię horroru pracowników przy reaktorze nr 4. Dramaturgia snuta jest z hipnotyzujących zdjęć, pasjonującej scenografii i nade wszystko – muzyki. Nuty Hildur Guðnadóttir to wybitny przykład islandzkiej szkoły apokaliptycznego ambientu (ta sama, z której pochodził zmarły przed rokiem Jóhann Jóhannsson). To dzięki tej ścieżce dźwiękowej, jak chyba nigdy, w serialu przeplatały się we mnie uczucia autentycznego przerażenia (Bridge of Death), katartycznej zadumy (Evacuation) i wzruszenia, gdy przy finalnych tablicach lwowski chór “Homin” nuci Vichnaya Pamyat. To ciarki, których nie będę miał odwagi zapomnieć.


Pełną legitymizację projektu Mazina dopełniają bohaterowie i sam sposób ich przedstawienia. Z pożytkiem na dłużej zapamiętamy przecież takie nazwiska jak: Legasow, Szczerbina, Diatłow, Akimow, Toptunow, Fomin, Briuchanow. Skrupulatnie zadbano o to, by każda z nich miała w sobie “coś”, by każda była postacią z krwi i kości, która nie tylko “jest”, ale funkcjonuje w samym uniwersum, a my możemy mieć do niej jakiś stosunek. Czy, jak twierdzi Czarkow, potrzebujemy tylko dobrych i złych? Tych, których możemy wywyższyć i tych godnych skazania? Prawda mówi nam coś innego, bo nie tylko ukarani są winni. Poznając prawdę, odkrywamy, że świat jest symulacją, gdzie nie ma miejsca na prostą dialektykę dobra i zła.
Wracając do samych bohaterów, szczególnie zachwyca relacji Walerija z Borysem. Znakomicie ewoluuje ich postawa, przez naukę odkrywają oni, z jak gigantycznym problemem się mierzą, jednocześnie zacieśniając swoje więzy. Istotne są zwłaszcza dwie cezury: jedna następuje, gdy Legasow bez ogłady wykrzykuje do wicepremiera, że zostało im maksymalnie 5 lat życia. Ich stosunek, budowany wcześniej na linii czysto pragmatycznej, przeradza się we wspólne jarzmo, wspólną drogę, z której nie ma już odwrotu. Drugą cezurą jest ich ostatnie spotkanie w sądzie: Szczerbina zaczyna powolny proces śmierci w wyniku choroby popromiennej. Walerij zwierza mu się, że to właśnie dzięki niemu “Czarnobyl się udał”, mogli pozyskać te wszystkie środki, zorganizować ludzi. Szczerbina także zostaje przez to odkupiony, a jego cicha przyjaźń z Legasowem w szczerym odczuciu dopełniona. Stojący za bohaterami Jared Harris i Stellan Skarsgård stworzyli ikoniczne postacie, które już na stałe zapisały się w historii telewizji. I oby zapisały się w naszej świadomości historii.


Doskonale zdaję sobie sprawę, że Czarnobyl to nie zgodny w każdym detalu i hipotezie dokument, zwłaszcza dla bardziej zagorzałych znawców tematu. Za to w niebywały sposób daje sobie radę z przekazaniem widzom wiedzy, z wyposażeniem ich w te podstawowe informacje i uświadomieniem o złożonych przecież tematach. Mój redakcyjny kolega, Andrzej, podjął parę tygodni temu pewną ważną sprawę związaną z tym serialem – bowiem przez swoją popularność z pewnością stanie się on pewnym wyznacznikiem patrzenia na katastrofę w Czarnobylu. I czy będzie to powielanie pewnych teorii, czy skazywanie na osądy, zachęcam do krytycznego spojrzenia na perspektywę, którą twórca musiał przyjąć.
Niemniej uważam, czym może wyjdę trochę przed szereg, że to jeden z najbardziej rzetelnych serialowych projektów w historii. Oczywiście, że to obraz fabularyzowany, a charakteru nadaje tutaj dramaturgia. Ale sama esencja, dążenie do prawdy, wyrozumiałe przedstawienie pewnych zagadnień i uczczenie tych, którzy poświęcali swoje życie, to faktory świadczące przede wszystkim o wielkim szacunku do oglądających. I o tym, że do prawdy warto dążyć.