Advertisement
PublicystykaZestawienia

5 najciekawszych filmów, które obejrzałem na 39. Warszawskim Festiwalu Filmowym

Wiktor Małolepszy
Kadr z filmu "Garstka Ziemi" / Materiały prasowe WFF

Odbywającą się od 39 lat w Warszawie impreza należy do najbardziej prestiżowych festiwali filmowych w Polsce. Pomimo tego jednak sprawia ona wrażenie będącej trochę na uboczu. Nie przyjeżdżają tu wielkie gwiazdy światowego kina, nie ma głośnych sekcji tematycznych, a nazwiska reżyserów i reżyserek, których produkcje można obejrzeć, nie zawsze należą do tych najgłośniejszych. Jest to też związane z faktem, że wiele spośród pokazywanych w Warszawie tytułów to debiuty lub drugie filmy – posiadają nawet swoją osobną sekcję konkursową. W sekcji „Crème de la crème” owszem można natrafić na tytuły z Cannes czy Wenecji, lecz niekoniecznie z konkursu głównego.

Ten model powoduje, że uczestniczenie w Warszawskim Festiwalu Filmowym zamiast w próbę ściśnięcia wszystkich hitów z przerwami na uzupełnienie potrzeb fizjologicznych, zamienia się w odkrywanie perełek. Sporo jest tu tytułów twórców, którzy są stosunkowo młodzi, szukają własnego głosu, prezentują świeżość tematyczną, lub formalną. Ta liczba debiutów oznacza też, że trzeba przygotować się na zawód. Wielką siłą festiwalu jest jednak to, że często po takich niekoniecznie udanych seansach można skonfrontować swoją opinię bezpośrednio z twórcą. Po wielu pokazach odbywają się bowiem sesje Q&A, reżyserzy sami proszą o komentarze, sugestie, słowa krytyki. Są też otwarci na pogawędkę na korytarzu – sam po pokazie Żegnaj Julio, dramatu podejmującego temat tarć kulturowych w Sudanie, zostałem poproszony przez reżysera o zrobienie mu zdjęcia z grupą Sudańczyków, wyraźnie przejętych obrazem.

Jako że był to mój pierwszy raz na WFF-ie, postanowiłem nie narzucać sobie morderczego tempa. Zamiast wciskać jak najwięcej seansów jednego dnia, wybierałem sesje pytań po seansach, szukając twórców, którzy będą mieli coś do powiedzenia i zaciekawią mnie swoim postrzeganiem kina. Mimo tego udało mi się wyselekcjonować kilka filmów, które uznałem za godne rekomendacji. Wierzę, że niektóre z nich będzie się dało obejrzeć – przykładowo na Mubi lub innych festiwalach.


1. i 2. Zima (reż. Tomek Popakul i Kasumi Ozeki) / Garstka ziemi (reż. Izabela Zubrycka)

Kolaż z materiałów prasowych WFF

Zimę oraz Garstkę ziemi podczas festiwalu połączono, pokazując oba szorty w zestawie „To co było”, który ten pierwszy tytuł otwierał, a drugi zamykał. Oba są imponującym pokazem kreatywności młodych polskich twórców – nie zawierają standardowej konstrukcji fabularnej, a przypominają raczej formalne eksperymenty znane z galerii sztuki współczesnej. Daleko tu jednak do przerostu formy nad treścią – szczególnie w przypadku Garstki ziemi, prezentującej duchologiczną refleksję na temat uniwersalności przemijania. Film Izabeli Zubryckiej to takie podlaskie „Sześć stóp pod ziemią”. Oto matka i syn, którzy codziennie stykają się ze śmiercią. Ona jest jedną z ostatnich pieśniarek pogrzebowych śpiewających tradycyjne ludowe pieśni towarzyszące zmarłym. On natomiast pracuje jako grabarz. Rodzina pomagająca zmarłym przeprawić się na drugą stronę Styksu. Zubrycka pokazuje ich w odrealniony sposób i łącząc przepiękne sfumato podlaskich pól z ludowymi zaśpiewami, oddaje hołd ich wysiłkom.

Przeczytaj również:  “Rzeka szkarłatu” — Paint the town red [RECENZJA]

Zima to natomiast animowany film znanego z dość głośnego Acid Rain Tomasza Popakula, którego tym razem wsparł w reżyserii Kasumi Ozeki. Dynamiczną kreską (dosłownie – często postaci w kadrze złożone są z zaledwie kilku linii) opowiadają oni również o wsi – tym razem niezdefiniowanej geograficznie – gdzie zapada tytułowa pora roku. W tym samym czasie balansująca na włosku symbioza ludzi i zwierząt zostaje naruszona, co staje się zarzewiem brutalnego konfliktu. Umiejscowienie Zimy w zestawie, który jest poświęcony przeszłości, jest związany prawdopodobnie z ewokatywną mocą animacji. Jest coś bardzo nostalgicznego w zaśnieżonych lasach, czy dzikim kuligu, pokazanego z POV bohaterki szorta. I choć jest tu sporo takich obrazków, dodatkowo wzmocnionych estetyką realizmu magicznego, to Popakul nie próbuje idealizować wsi. To wciąż miejsce, gdzie psy trzyma się na łańcuchach. Nic więc dziwnego, że w jego filmie w końcu się buntują.


3. Żegnaj Julio (reż. Mohamed Kordofani)

Materiały prasowe WFF

Nagrodzona na tegorocznym festiwalu w Cannes przez jury Un Certain Regard produkcja to jeden z najambitniejszych debiutów, jakie widziałem w tym roku. Mohamed Kordofani osadził swoją opowieść na tle współczesnej historii Sudanu, prezentując ją z perspektywy mieszkańców rządzącej arabskiej Północy, traktujących z góry chrześcijańskich południowców. Opowiada o relacjach klasowych, rasowych, tarciach politycznych, nawet o kryzysie małżeńskim. Przez tak szeroki zasięg tematycznych nie wszystko mu w pełni wychodzi, ale wielkim sukcesem jest fakt, że Żegnaj Julio nie ogląda się wcale jak „ważne” agitacyjne kino, które niewiele ma do zaoferowania w warstwie warsztatu scenopisarskiego. Wprost przeciwnie – scenariusz Kordofaniego jest bardzo wciągający, bo osadza centrum napięcia na motywie, który, nie spoilując zbyt wiele, można nazwać odwróconym Parasite Bonga Joon-ho.

To również jest film o klasie wyższej, która zatrudnia klasę niższą, a ta druga powoli infiltruje zajmowane przez nią przestrzenie. U Kordofaniego jednak ma to pojednawczy ton – sudański reżyser pragnie celebrować różnice pomiędzy obiema grupami, pokazując, że na czysto ludzkim poziomie są one odnaleźć nić porozumienia. Wnioskując po żywych reakcjach po moim seansie, w którym uczestniczyła spora grupa Sudańczyków – trafił w sedno emocji targających te dwa narody.

Przeczytaj również:  Kamila Urzędowska: Jagna bardzo mocno porusza młodych [WYWIAD]

4. Bez powietrza (reż. Katalin Moldovai)

Materiały prasowe WFF

Ta Agnieszka Holland to tylko by mąciła i prowadziła do upadku wartości w zdrowych, konserwatywnych społeczeństwach! Jak nie swoim obrzydliwym paszkwilem na polski mundur w Zielonej granicy, to propagandą ideologii LGBT w Całkowitym zaćmieniu sprowadza na manowce węgierską młodzież! O tym wydarzeniu opowiada Katalin Moldovai w swoim nagrodzonym podczas Warszawskiego Festiwalu Filmowego debiucie. Kiedy główna bohaterka Bez powietrza – powszechnie lubiana licealna nauczycielka literatury Ana – poleca swoim wychowankom seans romansu Holland, w szkole wybucha skandal. Rodzicom nie podoba się, że szkoła normalizuje tak grzeszne zachowania jak homoseksualizm. I choć początkowo Ana może liczyć na wsparcie dyrektorki, to gdy dotacje dla liceum zaczynają wisieć na włosku, nauczycielka zostaje sama na polu walki z systemem.

Chciałoby się zaśmiać i powiedzieć, że homofobia w szkole to dla nas już przeszłość i po 15.10 wszystko ulegnie zmianom – miejmy nadzieję, że tak faktycznie będzie. Tymczasem film Moldovai niech nam służy za ostrzeżenie, jak łatwo ideologiczne zaślepienie i pieniądze mogą złamać ludzką moralność. Nawet w pozornie cywilizowanym kraju Unii Europejskiej.


5. Przełamując lody (reż. Anthony Chen)

Materiały prasowe WFF

Nowy film Anthony’ego Chena otwiera seria ujęć przedstawiających różne kostki. Wielkie tafle lodu, cięte na mniejsze kostki. Młodą kobietę – Nanę – pocierającą bolącą kostkę u stopy. ASMRowa scena z mężczyzną o imieniu Haofengiem, który wkłada sobie do ust kostkę lodu i przesuwa ją językiem po jamie ustnej. Zarówno lód, kontuzja Nany, jak i zoneoutowanie Haofenga stanowić będą istotne elementy tego meandrującego, spokojnego filmu. Historii o ludziach, którzy z wierzchu wydają się spokojni i chłodni, lecz skrywają w sobie żar frustracji palący ich od środka. Rozmrażający chłodną codzienną postawę, topniejący w postaci łez na ich twarzach. Łez, których w tym filmie nie zabraknie.

Przełamując lody, jak przystało na film osadzony w Yanji – punkcie granicznym między Chinami a Koreą Północną – to film o tożsamościowych frustracjach. Ma to zarówno swoje źródło w owej podwójnej etniczności mieszkańców regionu, lecz w systemie, w którym przyszło im żyć oraz życiowych niesprawiedliwościach. Bohaterowie Chena są tak tragiczni, ponieważ nie tylko noszą w sobie traumy i żal, ale też dlatego, że są w stanie podzielić się nimi tylko z ludźmi równie zranionymi przez życie. Ci natomiast są im w stanie zaoferować zaledwie eskapizm – jedyne remedium na własne smutki jakie znają.

korekta: Anna Czerwińska

Nasza strona korzysta z ciasteczek, aby świadczyć usługi na najwyższym poziomie. Dalsze korzystanie ze strony oznacza, że zgadzasz się na ich użycie.