“Człowiek bez pamięci” – Fascynujący koreański thriller – Recenzja
Koreańczycy są na fali wznoszącej. Nie dość, że mają jedyną w historii futbolu azjatycką drużynę, która wyeliminowała mistrzów świata z mundialu i zbili niedawno sztamę z Donaldem Trumpem (hehe), to ich kinematografia z każdym kolejnym rokiem wypuszcza coraz więcej filmów popularyzując na całym świecie ichnią nową falę. Reżyserzy tworzą w Hollywood (Park, Bong, Kim), a ich styl znajduje zwolenników i naśladowców również nad Wisłą, chociaż o tej próbie lepiej nie wspominać. Faktem jest, że Korea stała się symbolem pewnej jakości i określonego typu kina ze stałymi już dla tego nurtu toposami. Wchodzący do polskich kin Człowiek bez pamięci (sprytnie nazywany, żeby odróżnić go od ubiegłorocznej premiery japońskich Wyznań mordercy) gwarantuje dokładnie to, do czego przyzwyczaiły nas filmy z tej gorszej Korei.
W tytułowego Człowieka bez pamięci wciela się weteran i wybitny aktor Kyung-gu Sol. Grany przez niego Byeong-soo cierpi na coraz mocniej postępującego Alzheimera, który utrudnia mu pracę weterynarza, kontakt z córką i jest źródłem wyrzutów sumienia połączonych z wzrastającym strachem przed przyszłością. Shin-yeon Won jest jednak daleko od serwowania widzowi wzruszającego dramatu o chorym staruszku. Bohatera jego filmu poznajemy w momencie, gdy opowiada detektywowi o ludziach, których brutalnie zamordował. Lub, jak sam określa, o śmieciach, z których oczyścił świat. Każda wybrana przez niego osoba popełniła coś, co uznał za czyn godny kary śmierci – znęcanie się nad zwierzętami, doprowadzenie rodziny na bruk czy też bezlitosne bicie dzieci.
Akcja filmu dzieje się kilkanaście lat po tych wydarzeniach. W mieście znów zaczęły umierać osoby – tym razem tylko młode dziewczyny. Policjanci mają milion różnych teorii, ludzie boją się, że dawny morderca wrócił. Byeong-soo porzucił jednak swoją wendetę już wiele lat temu. Ponadto, jest pewien, że odkrył tożsamość nowego zabójcy. W momencie, gdy ten zbliża się za bardzo do jego rodziny, Byeong-soo decyduje, że dwóch seryjnych morderców w mieście to za dużo. Będzie musiał się zmierzyć nie tylko z młodszym i chytrym przeciwnikiem, ale też z postępującą chorobą.
Film Wona momentalnie się rozkręca i angażuje widza w wiele intryg. Reżyser symultanicznie prowadzi kilka wątków i kluczowe jest to, żeby uważnie śledzić wydarzenia dziejące się na ekranie. Mimo wielu retrospekcji i ciągłej narracji z offu akcja jest przejrzysta, a ciągi przyczynowo-skutkowe logiczne. Wielka w tym zasługa reżysera, który stale dokłada kolejne elementy układanki, ale wie również, kiedy warto zrobić pauzę, pozwolić postaciom drugoplanowym opowiedzieć życiową historię lub skoncentrować się na budowaniu relacji między ojcem a córką.
Ta ostatnia kwestia jest kluczowa dla zrozumienia głębszego zamysłu koreańskiej produkcji. Oto film o wzajemnie ścigających się seryjnych mordercach staje się konserwatywną opowieścią o roli ojca w życiu córki. Samotnie wychowujący dziecko Byeong-soo najpierw wyznaje, że jeśli morderstwo jest poezją to rodzicielstwo jest prozą, a nieco później dzwoni kilkanaście razy do córki, kiedy ta nie przychodzi wieczorem na czas do domu (po czym robi inbę na komisariacie). Później mężczyzna nawet sam oferuje się zamieszkać w domu starców – zrobi cokolwiek żeby nie być ciężarem dla swojego dziecka.
Wątek rodzicielstwa powraca również w portretach obu seryjnych morderców. Jeden z nich rozpoczął zabijać po tym, jak uśmiercił katującego go ojca alkoholika. Drugi był torturowany i bity przez matkę. U każdego z nich to właśnie rany z dzieciństwa stają się bezpośrednimi lub pośrednimi motywami morderstw. Ważny wątek filmu Wona stanowi więc portret okaleczonej i wykrzywionej męskości. Jego bohaterowie to ludzie inteligentni, pracujący dla dobra społeczeństwa, jednak wybierający morderstwo ze względu na jego oczyszczający wpływ.
Oczywiście nie byłby to film koreański, gdyby nie pojawiła się niezwykle nieudolna policja. W Człowieku… jej głupota sięga jednak tak karykaturalnego poziomu, że dla równowagi pojawia się jedyny przyjaciel Byeong-soo, z którym rozmowy pomagają produkcji zwolnić i nieco rozluźnić napiętą atmosferę. Kolejną postacią dalszego planu jest znajoma głównego bohatera z wykładów o poezji, która spokojnie może kandydować do tytułu najbardziej irytującej kobiety na ekranach polskich kin w 2018 roku. Muszę jednak przyznać reżyserowi, że w całkiem ciekawy sposób wykorzystuje jej postać pod koniec seansu.
Zobacz również: Whitney – recenzja
Człowiek bez pamięci to też kino obfitujące w brutalne i krwawe sceny. Reżyser nie szczędzi widzowi widoku poranionych ciał, licznych duszeń, bitych dzieci i (uwaga) martwego pieska. Ma to jednak zastosowanie w procesie uwydatnienia dwoistości natury Korei i jej mieszkańców. Pokazuje, że zezwierzęcenie i bezlitosna brutalność jest domeną zarówno patologicznych rodzin jak i bogatych elit. Reżyser dzięki temu mówi też sporo o głęboko zakorzenionych w koreańskim społeczeństwie podziałach klasowych.
Seans najnowszej produkcji Wona był intensywnym, wciągającym przeżyciem. Dla fanów nowofalowych filmów z Korei jest to definitywnie must-watch – nie tylko ze względu na jego głębokie w tym nurcie zakorzenienie, ale również dlatego, że oferuje on wiele unikalnych zabiegów narracyjnych. Przede wszystkim, Człowiek… to fantastycznie zagrany, imponująco poprowadzony i wstrząsający thriller z twistem, który zwyczajnie ryje banię. Trzyma do samego końca w napięciu, prowokuje widza do powątpiewania we własną umiejętność osądu tego, co dzieje się na ekranie i angażuje go do wysuwania własnych podejrzeń i teorii. Mam nadzieję, że frekwencja w kinach dopisze i zachęci to dystrybutorów do sprowadzania podobnych perełek na nasze ekrany.