Klasyka z Filmawką – “Toy Story 3”, czyli przyjaźń nigdy nie umiera


Lee Unkrich i spółka potrzebowali jedenastu lat na powrót do świata Toy Story. Po takim upływie czasu niewątpliwie wiele osób, które poprzedniczkę widziały w kinie, w dniu premiery części trzeciej znajdowało się w tej samej sytuacji co Andy. Chłopiec bowiem, już dojrzały, plastikowy pilot zamienił na kierownicę i obecnie przygotowuje się do wyjazdu na studia. Ten emocjonalny moment nie pozostawia również obojętnymi jego zabawek – część z nich ucieka, inne fantazjują o emeryturze na strychu, niektóre ogarnia niepokój. Starcie z nieuniknionym upływem czasu własnej przydatności to zresztą jeden z najważniejszych tematów całej serii, który w części trzeciej jest przedstawiony o wiele bardziej dobitnie niż w poprzedniczkach. Andy już nigdy nie będzie bawił się Chudym, Buzzem i resztą ekipy – co więc im pozostało w życiu?
Niepotrzebne chłopakowi zabawki zostają oddane do przedszkola „Słoneczko”, którym rządzi pluszowy miś Tuliś. Choć początkowo wzbudza on sympatię, szybko ujawnia swoje prawdziwe oblicze – podłego, nienawidzącego dzieci tyrana, wsadzającego nieposłusznych mieszkańców do klatek i prowadzącego szeroko zakrojoną inwigilację. Na domiar złego, udaje mu się przeprogramować Buzza, co uniemożliwia zabawkom powrót do domu Andy’ego – lojalność zakazuje im pozostawienia przyjaciela w tyle. Ucieczka udaje się jedynie Chudemu, którego Andy wybrał jako towarzysza swojej przeprowadzki do koledżu. Kowboja dopadają jednak moralne rozterki. Pomimo swojego dozgonnego oddania chłopakowi czuje, że nie jest to miejsce dla niego. Rolą zabawki jest bawić się z dziećmi, a nie wegetować samotnie na półce. Gdy więc dowiaduje się o niedoli swoich przyjaciół, bez wahania wraca do „Słoneczka” i rozpoczyna pracę nad planem wyswobodzenia ich spod jarzma pachnącego truskawkami misia.


Samo przystosowanie tej konwencji do formy filmu familijnego zasługuje na uznanie, a dla Unkricha to tak naprawdę dopiero początek zabawy. W Toy Story 3 wprowadza on zastęp fantastycznych postaci, z okrutnym, zniszczonym przez życie Tulisiem i czarującym Kenem na czele, których dynamika doskonale uzupełnia tę znaną z poprzednich części. Oczywiście wkłada im w usta szereg komicznych kwestii, dzięki czemu film ani na sekundę nie zwalnia z dostarczaniem zabawy – czy to podczas obserwacji rodzącego się romansu między Barbie a wybrankiem jej serca, flashbacków misia rodem z gangsterskiego dramatu lub szermierki słownej między Panem Bulwą i Hammem.
Godzenie się z własną śmiertelnością nie jest jedynym „niedziecięcym” tematem podejmowanym w tym filmie. Jednym z obiektów jego krytyki jest konsumpcjonizm – ciągła pogoń za nowym, zapominanie o starych zabawkach, które przecież wciąż są sprawne. Bardzo dobrze współgra to z głównym wątkiem rodem z kina coming-of-age – wyjazdem Andy’ego na studia i symbolicznym końcem pewnego etapu rozwoju. Nie jest przecież żadną tajemnicą, że zabawki, w szczególności Chudy, pełnią tu symbol rodzica muszącego pogodzić się z dojrzewaniem własnego dziecka. Szeryf desperacko stara się wrócić do chłopaka, odrzucając głosy rozsądnych przyjaciół, bo przeraża go widmo zmian. W funkcji ulubionej zabawki Andy’ego odnalazł bezpieczną strefę, którą bardzo trudno opuścić.


Dlatego też zakończenie Toy Story 3 jest tak przejmujące i ważne. Cudownie wieńczy historię o dojrzewaniu chłopca, jego najlepszego przyjaciela-opiekuna oraz samego widza i w poetycki sposób oddaje hołd wewnętrznemu dziecku tkwiącemu w każdym z nas. Przede wszystkim jednak mówi, że krąg życia wiecznie trwa. Że rozstania to część drogi, którą każdy musi przejść. Gdy nadchodzi ten katartyczny moment i Chudy żegna się z Andym, nie robi tego samotnie – jest otoczony przez swoją rodzinę, starych przyjaciół i nowych znajomych. And as the years go by, our friendship will never die, śpiewa Randy Newman i wiemy, że to prawda. Andy, podobnie jak widzowie, zawsze będzie pamiętać o swoim kowboju, a Chudy – nigdy nie będzie samotny.