Dwa dokumenty w jednym. Recenzujemy “Całe to piękno i krew”, laureata Złotego Lwa
W jednej ze scen ubiegłorocznego laureata Złotego Lwa – szokującego dokumentu Całe to piękno i krew – jego główna bohaterka mówi, że lubi walczyć. I choć w tamtym momencie Nan Goldin opowiada o reakcji na przemoc fizyczną, której stała się ofiarą, reżyserka Laura Poitras traktuje tę cechę jako element definiujący jej wszystkie działania. Konsekwentnie portretuje swoją bohaterkę w ciągłym boju: z normami społecznymi, rolami płciowymi, własnymi rodzicami oraz z Sacklerami – złą do szpiku kości rodziną potentatów farmaceutycznych. Film Poitras obfituje w momenty, które każdy kojarzy z dokumentów ukazujących społeczną walkę: są manifestacje, głośne krzyki, nawet podejrzane czarne auta z przyciemnianymi szybami. Całe to piękno i krew wyróżnia jednak forma protestu oraz osoba stojąca za tym wszystkim: Nan Goldin – jedna z najważniejszych żyjących fotografek, dla której sztuka i aktywizm były zawsze jednym i tym samym.
Dokument prowadzi historię w dwóch przenikających się liniach czasowych. Opowieść walki Goldin oraz założonej przez nią organizacji P.A.I.N. z korporacją jest równie istotna, co wycieczki do przeszłości artystki. Obie linie odkrywane są chronologicznie – Poitras odważnie skacze z młodzieńczych reminiscencji do współczesnych protestów. Dynamizuje to cały film, dając widzowi kilka różnych wątków do śledzenia oraz ukazuje Goldin z wielu różnych perspektyw. Wraz z rozwojem obu historii, coraz wyraźniejsze okazują się łączące je nici, które mają źródło w samej bohaterce i jej charakterze. Goldin, która stawia czoła stającym na drodze przeciwnościom, jest tak inspirującą postacią, ponieważ reżyserka dokumentu robi wszystko, aby pokazać, jak uformowały ją wrodzona potrzeba buntu oraz szereg traumatycznych doświadczeń.
Obie linie czasowe wyróżnia również metoda opowiadania, którą obrała reżyserka. Współczesność oglądamy w reporterskim stylu – w ujęciach z ręki, wypowiedziach gadających głów, okazjonalnych archiwalnych przebitkach. Poitras nie zależy tu na maestrii, lecz na zrozumiałości przekazu i solidnej, dziennikarskiej robocie. Tak samo jednak, jak w szerokiej konstrukcji swojego filmu, również w pojedynczych scenach nie zapomina o detalu, który jest w stanie pokazać więcej, niż narracja z offu. Jak w scenie zeznania w sądzie, gdzie chwyta dłoń Goldin, kurczowo zaciśniętą, kiedy ze złością mówi o niesprawiedliwości farmaceutycznego przemysłu. Albo gdy oko jej kamery zachwyca się spadającym na nie deszczem ulotek – jednym z performensów, którymi P.A.I.N. chcieli skłonić nowojorską galerę Guggenheim do usunięcia nazwiska Sacklerów z jej wnętrz.
Jednak, gdy Poitras rozmawia z artystką o jej przeszłości, decyduje się na bardziej awangardową metodę opowieści. Robi to poprzez pokaz slajdów – Goldin wyciąga z archiwów zakurzone, stare fotografie i pokazuje je reżyserce. Do każdej dostarcza również swój komentarz – czasem mówiąc o miejscu, gdzie zostało wykonane, innym razem o czasie lub relacji łączącej ją z osobą na niej uchwyconą. Gdy pojawia się znacząca dla fotografki postać – najczęściej: artystka lub artysta – Poitras przecina pokaz ujęciami, które pochodzą z innych archiwów, np. pokazując filmy Johna Watersa, w których grała jej przyjaciółka Cookie. Często dostarcza to przydatny dodatkowy kontekst, który pozwala umiejscowić Goldin w galaktyce nowojorskich twórców. „Wszyscy tam byli!” mówi w pewnym momencie artystka, a w jej głosie słychać płonące uczucia i nostalgię za tymi czasami. Jest w tym spora dawka sentymentalizmu, ale Poitras umiejętnie odciąga swój film z tych rejonów, gdy wprowadza bardziej tragiczne wątki.
W Całym tym pięknie i krwi udaje się bowiem również zawrzeć pokaźny tom amerykańskiej historii. Goldin, która większość swojego życia spędziła w Nowym Jorku, znajdowała się też w centrum wydarzeń, mających wpływ na życie jej oraz jej znajomych. Bunty i protesty lat 70., epidemia AIDS w kolejnej dekadzie, fala uzależnień od opioidów – wszystkie te momenty zostały uwiecznione na jej fotografiach. Często była ona prekursorką – kierując obiektyw w stronę mniejszości i nagłaśniając ich problemy poprzez swoją sztukę lub organizując wystawy na tematy stanowiące wówczas tabu. Jednocześnie ta superbohaterka, która nie bała się walczyć z miliarderami i wymieniać z nazwisk senatorów, krzycząc, że mają krew na rękach, zwierza się widzowi ze swoich najgorszych momentów. Opowiada o tym, jak sama była o krok od śmierci, bo wciągnęła jakieś gówno w melinie. Jak stała się ofiarą przemocy i tylko codzienny widok pobitej twarzy powstrzymywał ją od powrotu do byłego partnera. Że wciąż nie może pogodzić się z losem, który spotkał jej siostrę.
Poitras pokazuje, jak Goldin przekuła te doświadczenia nie tylko w piękną sztukę, ale też w coś, co wywiera wpływ. Z jej filmu wyłania się obraz kobiety, mającej odwagę mówić głośno o swoich traumach. Wiedzącej, jak to robić, żeby winni ponieśli karę. Temat realnego znaczenia sztuki współczesnej w nagłaśnianiu problemów społecznych tak często wraca w debacie publicznej, szczególnie w mediach społecznościowych, jawiąc się jako bezowocne gesty, że cudownie jest mieć przykład artystki, która nie poddawała się w walce o swoje racje. Swoim życiem Goldin udowadnia, że jeśli będziesz wystarczająco długo krzyczał, to w końcu ktoś cię usłyszy. A cała wylana krew może również zrodzić piękno.