Recenzje

“Opowieść o trzech siostrach” – malownicza bieda w Anatolii [RECENZJA]

Wiktor Małolepszy

Trzeba przyznać, że tureccy reżyserzy potrafią efektywnie korzystać z dobrodziejstw ich ojczyzny. W tym roku obcowanie z ichnimi peryferiami umożliwił kinomanom Ceylan zawieszając ich malowniczość w przestrzeni wolnego kina. Kontynuuje to Emir Alper, który swoją kamerę kieruje w stronę anatolijskich wyżyn. Właśnie w tym miejscu po prowizorycznej dróżce mknie samochód w otwierającej Opowieść o trzech siostrach scenie. Łatwo jest utkwić w niemym zachwycie dla tych idyllicznych widoczków. Jeden z bohaterów filmu – mieszkający w anonimowym mieście doktor Necati – przyznaje, że z chęcią zamieniłby się z pasterzem Veyselem obowiązkami i zamieszkał na wsi. Gdy jednak dostrzega zainteresowanie w jego oczach natychmiast dodaje, że tylko na tydzień.

Jak bowiem szybko się okazuje, życia na tureckiej wsi nie można nazwać komfortowym. Tytułowe bohaterki dramatu mieszkają ze starym, ale zaradnym ojcem, wspomnianym wcześniej pasterzem i noworodkiem w dwupokojowym domku. Nie mają ani smartfonów, ani nawet zwykłej pralki – gdyby nie przyjeżdżające kilkukrotnie auta, tak naprawdę nie dałoby się określić w jakich czasach Alper swój film umiejscowił. Sprzyja temu obrazowi też historia, którą reżyser opowiada. Trzy siostry bowiem łączy wykonywany zawód “przybranej siostry” (melodyjnie brzmiące tureckie słowo “belsame“) będący jedynym sposobem na wyrwanie się z malowniczej dziury do miasta. Niestety, nie jest to efektywna metoda. Najstarsza siostra – Reyhan – podczas pełnienia tej funkcji zaszła w ciążę i okryta wstydem wróciła do rodzinnego domu, średnia została odesłana przez stosowanie przemocy jako metody wychowawczej, najmłodsza natomiast straciła swój zawód przez nagłą śmierć jej “braciszka”. Szukające perspektyw w mieście dziewczyny zostają z niczym, a brakuje im wpływu żeby podjąć jakąkolwiek inicjatywę. Dlatego też ojciec stara się zaaranżować jakoś im życie – szybko żeni najstarszą ze wspomnianym wcześniej pasterzem i zaczyna walczyć o względy doktora celem zatrudnienia u niego swojej najmłodszej córki. Choć luźno rozmawiają z nim o swoich marzeniach, planach i potrzebach, siostry dobrze wiedzą, że żyją w patriarchalnym społeczeństwie.

Przeczytaj również:  „Fallout”, czyli fabuła nigdy się nie zmienia [RECENZJA]

Właśnie materia stosunków społecznych staje się głównym obiektem zainteresowania Emira Alpera. Już na pierwszy rzut oka widać kontrasty, ostre różnice w majętności i miejscu zamieszkania pełniące decydującą rolę w szansach na jakikolwiek rozwój i perspektywy. Każda z dziewczyn fantazjuje o wyjeździe, Reyhan wraz z mężem swoim najważniejszym celem czynią przeprowadzkę żeby ich dziecko mogło pójść do szkoły. Na wsi nie ma absolutnie nic poza pięknymi widokami, owcami i starą, zamkniętą kopalnią, z której czasami korzystają samotni pojedynczy górnicy.


Zobacz również: Podsumowanie 76. Festiwalu w Wenecji

Na uwagę zasługuje więc styl, z jakim tę biedę ukazuje reżyser – nie ucieka się do prostego dramatu społecznego, narracje prowadzi niespiesznie, a główną jej oś budują treściwe dialogi i symboliczne paralele. Choć momentami zalatuje to teatralnością (nieprzypadkowa zbieżność z Czechowem), nie można odmówić Alperowi umiejętności w przedstawianiu na ekranie skomplikowanych relacji międzyludzkich. Życie na wsi jest frustrujące i trudne, mieszkanie jest zdecydowanie za małe na trzy zadziorne dziewczyny, więc niejednokrotnie widz jest świadkiem wybuchających między nimi konfliktów. Na szczęście często łagodzone są humorem, który może i nikogo nie rozbawi do łez, ale za to dodatnio wpłynie na legitymizacje przedstawionych na ekranie rodzinnych stosunków.

Z czasem jednak wspomniane wcześniej klasowe różnice okazują się zapalnikiem konfliktu. Gdy bowiem doktor do kieliszka zaprasza pasterza oczywistym jest to, że w końcu któremuś z nich puszczą hamulce. Veysel widzi w mężczyźnie szansę na lepsze życie dla swojej rodziny – prosi więc go o wstawiennictwo u brata posiadającego stację benzynową. Ten niechętnie się godzi, czego sekundę później żałuje, bo pijany pasterz, nieufny w stosunku do ludzi z miasta, mówi o kilka słów za dużo. Ma on świadomość, podobnie jak oglądający go na ekranie widz, że analfabeta, który jedyne co może wpisać w CV to opieka nad owcami, jest zdany na łaskę innych ludzi. Niestety, naprawdę ciężko jest współczuć Veyselowi. Poznajemy go jako osobę z reputacją wiejskiego głupka i w niemal każdej scenie hardo na to miano pracuje. A to wyśmiewany jest przez własną żonę oraz teścia za tchórzostwo, później upija się do nieprzytomności, powtarza w towarzystwie rzeczy, których nikt o zdrowych zmysłach nie wypowiedziałby na głos, ogólnie – sprawia wrażenie kompletnie nieprzystosowanego do obcowania z innymi ludźmi, albo przeklętego przez los, co wcale nie byłoby przesadzoną diagnozą. Ostatecznie niczego się nie uczy, a wiszące nad nim fatum przyczynia się do okrutnej tragedii.

Przeczytaj również:  „Civil War” – Czy tak wygląda przyszłość USA?

Zobacz również: Felieton o najnowszym filmie Quentina Tarantino

Alper jednak szuka w tej przykrej sytuacji jakichś śladów pozytywnych emocji. Pozwala swoim bohaterom uśmiechać się nawet w tragicznych chwilach. Choć naznaczona ciągłymi starciami i konfliktami, relacja trzech sióstr z ojcem jest ostatecznie wypełniona ciepłem oraz wzajemną troską. Można im zarzucić, że podobnie jak Veysel popełniają głupie błędy, z których nie wyciągają żadnych wniosków. Nie każdy bowiem potrafi przekuć swoje porażki w siłę i jest to w zupełności normalne. Opowieść o trzech siostrach to przede wszystkim film o życiu kobiet na prowincji. Nie czyichś córek, matek lub żon – kobiet, którym pomimo systemowej zależności od mężczyzn, Alper daje platformę do mówienia o swoich zmartwieniach, marzeniach i planach.

Ocena

7 / 10

Nasza strona korzysta z ciasteczek, aby świadczyć usługi na najwyższym poziomie. Dalsze korzystanie ze strony oznacza, że zgadzasz się na ich użycie.