KulturaMuzyka

Płyta “Widmo” Pro8l3mu [RECENZJA]

Wiktor Małolepszy
Okładka albumu

Gdy wjechali na scenę w 2013 roku wszyscy już wiedzieli, że będzie to coś rewolucyjnego. Nietuzinkowego. Muwment. C30-C39, potem najlepszy polski mikstejp w tej dekadzie. PRO8L3M bez legalnego wydawnictwa z miejsca stał się najgorętszym zjawiskiem na polskiej scenie rapowej. Brudnym głosem ulicy, jedną nogą tam, gdzie stała Molesta, ale też otwartym na klasykę polskiej muzyki rozrywkowej i przebojowość. Oskar&Steez – Run The Jewels z blokowisk.

Chłopaki kontynuują drogę, którą wyznaczyli poprzednimi wydawnictwami. Albumy są rewersem mikstejpów. Bardziej wypolerowaną twarzą ich brzmienia. Na nich są potencjalne przeboje i hity domówek, a mikstejpy to rozległa, przecinana skitami forma. Ubiegłoroczny, liczący sobie 27 pozycji (Migos, Drake i Rae Sremmurd przyklasnęliby z uznaniem) materiał był rejwowym, metalicznym, szybkim strzałem. Masa chwytliwych refrenów, fantastyczny storytelling Oskara i post-synthwavewowy fajny styl sportowy Steeza tworzyły spokojnie najlepszy krążek chłopaków od czasu Art Brut.

WIDMO jest rozwinięciem tych idei i umieszczeniem ich w łatwiejszej do przyswojenia formie. PRO8L3M przyzwyczaił słuchaczy do prowadzenia narracji w formie swoistego koncept-albumu. Jest to też największa słabość duetu. Oskar jest najzwyczajniej w świecie porażająco monotematyczny. Od czasu Art Brut (a nawet debiutanckiej epki) słuchanie tekstów rapera to jak losowanie jednego z grupy tematów – 1. Żyjemy w cyberpunku, 2. Żyjemy na blokach, 3. Żyjemy bogato (i jest nam smutno), 4. Uprzedmiotowienie kobiet. W warstwie lirycznej Oskar na wysokości WIDMA nie ma słuchaczowi nic nowego do zaproponowania. Formuła wyczerpała się już bardzo dawno i życzę chłopakom, żeby zrobili sobie przerwę od corocznego wydawania, przemyśleli koncept, poszukali nowej inspiracji (kurcze, przecież Sansara to jedne z najlepszych liryków w całym rodzimym rapie!).

Nie jest jednak tak, że skoro warstwa liryczna nie zachwyca to płytę można skreślić. Za brzmienie odpowiada w końcu Steez, koleś, który ma chyba najbardziej charakterystyczny styl ze wszystkich polskich producentów. No i proszę bardzo – już od otwierającego materiał „Prawdy nie mówi nikt” widać muzyczną erudycję, chociażby w kończącym utwór wielogłosie klasyków polskiego podziemia. Osobiście największe wrażenie robią na mnie potężne, przywołujące na myśl yeezusowe „Blood on the leaves” trąby w refrenie „Rotterdam”.

Na nowym albumie chłopaki zdecydowali się na bardziej melodyjne brzmienie. Dancehallowe metrum w „Interpolu” (najbardziej radiowy kawałek duetu), słodkie synthy „National Geographic” lub genialny wokalny sampel w najlepszym na albumie „Crash Test” to najlepsze tego przykłady. Niech zaangażowanie Artura Rojka nikogo jednak nie zmyli – nie jest to materiał, który będzie podbijał top radiowej Trójki.

Niestety odnoszę wrażenie, że duet utknął. Zapędzili się sami w kozi róg. Konsekwentnie budowana narracja ery post-internetu jest wtórna, a Oskarowi zawsze brakowało humoru i luzu, którym mógłby rozładować naładowane odtwórczą słowną papką teksty. Steez – pomimo potknięcia na „Jak Disney” (autopastisz?) – wciąż utrzymuje bardzo wysoki poziom. Co do Oskara to mam nadzieję, że odpali sobie jakąś optymistyczną książkę albo film, przystopuje z porównywaniem wszystkiego do krwi i śmierci, ograniczy czytanie apokaliptycznych filozofów i przestanie tak się martwić smartfonami. Tak, tak, wiem stary – żyjemy w społeczeństwie.

Nasza strona korzysta z ciasteczek, aby świadczyć usługi na najwyższym poziomie. Dalsze korzystanie ze strony oznacza, że zgadzasz się na ich użycie.