Advertisement
FestiwaleFilmyNowe Horyzonty 2022Recenzje

„W trójkącie” – Farsostatkiem w piękny rejs | Recenzja | Nowe Horyzonty 2022

Wiktor Małolepszy
Źródło: Gutek Film

Można Rubena Östlunda lubić lub nie, ale na pewno nikt nie odmówi mu ambicji. Tworząc szorta Zdarzenie przy banku odtworzył z niebywałą precyzją nieudany napad na bank, który faktycznie miał miejsce w Sztokholmie. Kręcąc Turystę zaplanował sobie, że pokaże najbardziej efektowną lawinę w historii kina. Przy swoim najnowszym dziele – wypełnionym wisielczym humorem W trójkącie – kierowało nim pragnienie nakręcenia najlepszej sceny rzygania. I choć ma w tym temacie mocną konkurencję, jak Sens życia wg Monty Pythona czy Straszny film 2, to trzeba zauważyć jeden istotny detal – ani ekipa brytyjskich komików, ani Keenen Ivory Wayans nie wyjechali ze Złotą Palmą z festiwalu w Cannes. Jeśli nie to jest świadectwem jakości wymiotów w obrazie Östlunda, to co innego?

W trójkącie to jednak znacznie więcej niż wspomniana sekwencja – szwedzki reżyser musiał dwuipółgodzinny metraż swojego filmu czymś zapełnić. Dzieli go na trzy akty, w każdym towarzysząc parze supermodelów-influencerów. Carl i Yaya mają problemy w relacji, więc wybierają się w podróż luksusowym jachtem z nadzieją, że uda im się tchnąć nieco iskry w swój związek. Na pokładzie opalają się, imprezują i zapoznają z grupką obrzydliwie uprzywilejowanych miliarderów. I choć wszystko wydaje się być w porządku, to na horyzoncie majaczy zbliżająca się katastrofa, a jej następstwa nie tylko wystawią na próbę łączącą Carla i Yayę więź, ale i całkowicie wywrócą panującą na statku hierarchię.

Każdy z trzech aktów Östlundzkiego trójkąta daje mu szansę na wyśmiewanie i komentowanie kolejnych problemów szalenie bogatych białasów. Tym samym Szwed korzysta też z różnych narzędzi swojego reżyserskiego rzemiosła. Pierwszą część wypełnia uwagami na temat świata mody (nieprzypadkowo w napisach pojawia się jego żona, Sina Görtz – fotografka mająca w portfolio sesje dla Elle czy Harper’s Bazaar) oraz zastanawia się nad pozycją mężczyzny w relacji z zaburzoną dynamiką. Drugi akt to niewybredna komedia o oderwanych od rzeczywistości miliarderach. Trzeci natomiast to iście Buñuelowska wariacja na temat Madagaskaru. Po złożeniu tych części w całość zostajemy z przezabawną farsą, obdzierającą elitę z przywilejów i sprowadzającą ją na ziemię. Z prawdziwym trójkątem radości dla ludzi, którzy wystawne życie znają tylko z Instagrama i telewizji.

Przeczytaj również:  Spalone nadzieje – recenzja filmu „Niech płonie”

Ruben Östlund zresztą nie ukrywa, że zależy mu na rozrywkowej wartości swoich filmów. Opowiada w wywiadach, że więcej mówi mu pokaz dla kinowej widowni, niż dla filmowców czy krytyków, odnajdując wartość nawet w tym, że widz wyciąga podczas seansu smartfona. „Dzięki temu dostrzegam problemy z tempem”, mówi Szwed i widać, że gdy kręcił oraz montował W trójkącie, kierowała nim potrzeba zabawiania odbiorcy. Östlund jest jak klasowy kawalarz, wciąż znajdujący okazję, by rzucić żartem – nie bacząc na jego poziom czy jakość. Raz urządza pojedynek na cytaty między amerykańskim marksistą a rosyjskim kapitalistą, innym razem aranżuje mocno krindżową rozmowę odklejonej miliarderki, która próbuje zmusić biedną członkinię załogi do „dobrej zabawy”. Pojawiają się też slapstick czy powracające dowcipy, dzięki czemu praktycznie każda scena W trójkącie ma coś do zaoferowania.

Kadr z filmu „W trójkącie”
fot. kadr z filmu “W trójkącie” / Gutek Film

Jednak kręcąc swój najbardziej rozrywkowy film, Östlund niemalże całkowicie wyzbył się tego, co czyniło jego poprzednie zaangażowane obrazy wyjątkowymi. Zarówno Turystę, jak i The Square, poza trafnością i siłą zawartej w nich krytyki, cechowało zrozumienie dla niedoskonałości bohaterów. Głębi psychologicznej nie brakowało ani przebywającej w alpejskim kurorcie szwedzkiej rodzinie, ani dyrektorowi sztokholmskiej galerii. Choć W trójkącie cechuje dłuższy metraż od wcześniejszych produkcji, Östlund nie jest zainteresowany rozwojem postaci. Woli umieszczać je w scenkach, w których będzie mógł je do woli (wy)tykać patykiem.

Tak długo, jak chodzi o proste cele – staruszków z imperium zbrojeniowego lub zepsutą żonę rosyjskiego oligarchy – daje się ową prostotę przełknąć, lecz gdy niemalże każda osoba przedstawiona w filmie służy głównie jako obiekt drwin, znacznie zubaża to jego wydźwięk. Daleki jestem od nazwania W trójkącie dziełem pogardliwym, bo uważam, że taka bezpośredniość jest w tym temacie wskazana, lecz tym samym produkcji Östlunda daleko do o wiele trafniej komentujących tarcia klasowe filmów takich jak Parasite czy nawet jego własna Gra.

Swoje szarże szwedzki reżyser ubiera w bardzo atrakcyjną formę. W trójkącie to dynamiczny film, ciekawie podzielony na trzy części o różnej intensywności narracyjnej. Gdy napięcie sięga zenitu pod koniec drugiego rozdziału, pojawiają się nawet skojarzenia z twórczością Gaspara Noé. To nowość w filmografii Östlunda, którego poprzednie produkcje były pod tym względem raczej stonowane. Tutaj reżyser porzuca jednak powściągliwość. Korzysta nawet z nawet muzyki popularnej jako narzędzia ekspresji. Samo użycie hitowego We’ve Lost Dancing Freda Again i The Blessed Madonny w filmie wypełnionym barokowymi kompozycjami świadczy o tym, że to twórca, który nie boi się mocnych tonalnych kontrastów, wzbogacających wydźwięk obrazu.

Przeczytaj również:  Kobiety Hongkongu i chińskie blockbustery – rozmawiamy z Marcinem Krasnowolskim, organizatorem festiwalu Pięć Smaków

Ostatnio natknąłem się na ciekawe spostrzeżenie, jakoby wymiotowanie, od którego zacząłem tekst, było ostatnią pierwotną aktywnością praktycznie nienaruszoną przez rozwój technologii. Po tym, jak nasza uwaga w trakcie defekacji została zaabsorbowana przez smartfony, rzyganie ostało się jako jedyny łącznik między nami a pierwotnością. Nieważne czy tysiące lat temu, czy teraz, niezależnie od klasy i statusu majątkowego – każdy wymiotuje tak samo. Jest w tym silny humanistyczny wydźwięk i chyba o tej fizjologicznej uniwersalności również myślał Östlund, pisząc scenariusz do swojego najnowszego filmu. I tylko szkoda, że pochłonięty swoimi – owszem, przezabawnymi – żartami zapomniał, żeby jego wymiotujący bohaterowie byli choć odrobinę bardziej ludzcy.

Filmawka jest partnerem 22. edycji Festiwalu Nowe Horyzonty

Ocena

7 / 10

Warto zobaczyć, jeśli polubiłeś:

„Straszny film 2”, „Madagaskar”

Nasza strona korzysta z ciasteczek, aby świadczyć usługi na najwyższym poziomie. Dalsze korzystanie ze strony oznacza, że zgadzasz się na ich użycie.