“Obiecująca. Młoda. Kobieta.“ – w rytmie “Toxic“ o toksycznej męskości [RECENZJA]
Mimo że przed elektryzującym debiutem filmowym nie widziałem żadnej innej produkcji jej autorstwa, to darzyłem Emerald Fennell wielką sympatią od kiedy obejrzałem wywiad, w którym opowiadała między innymi o swoim guście muzycznym. Powiedziała wówczas, że popkultura, szczególnie muzyka pop, często zbywana jest jako „guilty pleasure” – w ten sposób spycha się nie tylko jej produkty na boczny tor, ale też samych odbiorców i odbiorczynie kultury popularnej. Fennell natomiast zawsze uwielbiała mainstreamowy pop – a Toxic Britney Spears uważa za jeden z najwybitniejszych utworów w historii, czym zyskała moją przychylność. Brakuje bowiem twórców, których produkcje otwarcie i bezkompromisowo korzystałyby ze współczesnej kultury popularnej – które nie czyniłyby z niej ironicznego punktu odniesienia, lecz istotną część całego projektu. Można tu wskazać chociażby Spring Breakers, gdzie Harmony Korine posłużył się Everytime wspomnianej już Britney, granym przy zachodzącym słońcu na fortepianie przez Jamesa Franco (ciary na samą myśl o tej scenie). Innym przykładem byłaby Ósma Klasa Bo Burnhama (o nim więcej trochę później), który potraktował nastoletnich przegrywów z sympatią i zrozumieniem, między innymi właśnie poprzez przedstawienie w wolny od stygmatyzacji sposób ich zainteresowań muzycznych, czy vlogerskich. I choć w Obiecującej. Młodej. Kobiecie. Toxic pojawia się w zmienionej aranżacji, to kiedy wjeżdżają te charakterystyczne, jazgoczące smyczki, widz ma świadomość, że Fennell nie użyła tej piosenki w ramach żartu, czy ironii – użyła jej, bo to po prostu znakomity kawałek.
W przeciwieństwie jednak do Britney, która w swym przeboju zwraca się do toksycznego, niebezpiecznego partnera, to główna bohaterka Obiecującej młodej kobiety (odpuszczę sobie te irracjonalne kropki) stanowi zagrożenie dla innych ludzi. Cassie co wieczór wychodzi na miasto, pozorując bycie pijaną, w rzeczywistości jednak czyhając na „miłych gości”, chętnych by odprowadzić ją do domu – a przy okazji po drodze zahaczyć o swoje mieszkanie i wykorzystać nietrzeźwą nieznajomą. Gdy jednak dochodzi do przekroczenia granicy zgody, Cassie zrzuca maskę i… w sumie ciężko powiedzieć – to jedno z wielu świetnych niedopowiedzeń, którymi Fennell buduje atmosferę swojego filmu. Po opuszczeniu domu jednego z creepów widzimy, że ubranie i ręka kobiety są pokryte czerwoną mazią – lecz po chwili okazuje się, że je hot-doga, z którego spływa keczup. W kolejnej scenie, Cassie wpisuje imię faceta w skrzętnie prowadzonym notatniczku, gdzie niektóre imiona zanotowane są na czerwono, niektóre na czarno – tylko czy kolor ma znaczenie? Fennell oczywiście nie odpowiada nam wprost, snując wokół swej bohaterki sugestywną aurę tajemnicy.
Kolejnym niejasnym elementem jest jej przeszłość i geneza dręczącej ją traumy. Cassie bowiem była uzdolnioną studentką w szkole medycznej. Rzuciła jednak studia, aby pomóc dojść do siebie przyjaciółce, która padła ofiarą męskich studentów i obudowanej wokół nich ochronnej siatki powiązań. Zastosowany tu opis jest celowo tak nieprecyzyjny – reżyserka skutecznie odkrywa przed widzem kolejne elementy układanki, operując sugestią z najlepszym thrillerowym wyczuciem, więc nietaktem byłoby odkrywanie jej w tej recenzji. Choć nie trudno domyślić się, z czym mogła wiązać się trauma Cassie i co ostatecznie spotkało jej przyjaciółkę, to szybko okazuje się, że Obiecująca młoda kobieta ma w zanadrzu znacznie więcej zwrotów akcji. Szczególnie najeżona jest nimi ostatnia ćwiartka filmu, którego rozwiązanie, choć nieco zbyt efektowne, stanowi zarówno moment ulgi jak i przestrogi dla widzów.
Debiut Fennell jest bowiem filmem ostrych kontrastów, co leży u podstawy reprezentowanego przez niego gatunku czarnej komedii. Reżyserka traktuje owe ramy gatunkowe wyjątkowo liberalnie, przejeżdżając po niemalże całym ich spektrum i księstwach przyległych. Serwuje kryminał, kiedy odkrywa powoli przeszłość głównej bohaterki. Dramat, gdy eksploruje jej nieprzepracowaną stratę. Pojawia się mrożący krew w żyłach thriller, po tym, jak Cassie wdraża w życie swój plan zemsty. Najbardziej zaskakującą spośród wolt jest jednak ta towarzysząca kiełkującemu związkowi protagonistki z Ryanem, byłym kolegą ze studiów. Wtedy film wkracza na tereny znane z najntisowych komedii romantycznych, pozwalając bohaterom powoli się w sobie zakochać, uwiarygadniając ich uczucie klasycznymi zagraniami – niezręcznymi pierwszymi rozmowami, szeptami w łóżku, czy euforycznymi miłosnymi aktami w miejscach publicznych (tu Fennell kolejny raz pokazała swą miłość do „trashy” popu, używając piosenki Paris Hilton). Dynamikę scenariusza i warstwy audio komplementują również wizualia – w klubach kolory stają się neonowe, jaskrawe podczas scen w kawiarni, bądź bardziej pastelowe w przezabawnym, barokowym domu rodziców Cassie. Nie zmienia się jednak ich natężenie – są ostre i wyraźne – dzięki czemu współgrają z bezpośrednio przekazanymi w filmie morałami.
Na szczególną uwagę zasługuje obsada aktorska, bo Obiecująca młoda kobieta została wręcz perfekcyjne obsadzona. Nie chodzi tu tylko o Carey Mulligan, która z klasą i lekkością udźwignęła niezwykle wymagającą rolę, ale też o drugi i trzeci plan, gdzie aż roi się od utalentowanych gwiazd. W epizodycznych rolach pojawia się chociażby znany z Kick-Assa oraz Supersamca Christopher Mintz-Plasse, kultowa „matka Stiflera” – Jennifer Coolidge, Alison Brie, gwiazda Community oraz GLOW, czy Alfred Molina. Przekonujący w roli Ryana okazał się też Bo Burnham, który dzięki swojemu naturalnemu urokowi i niezręczności sprawia wrażenie, jakby nie musiał zupełnie grać. Choć, oczywiście, kompletnie blednie w jakiejkolwiek wspólnej scenie z Mulligan. Chciałoby się napisać, że Brytyjka swoim wykonaniem z miejsca zapisała się w panteonie ikonicznych heroin kina zemsty, lecz jej kreacja to znacznie więcej, niż kampowy popis – to dramatyczna postać z krwi i kości, tak samo wiarygodna jako moralistka-mścicielka, jak i zakochana, zraniona kobieta.
Obiecująca młoda kobieta niesamowicie imponuje jako debiut – ze względu na spektrum podejmowanych tematów, świadome przetworzenie gatunkowych klisz, wreszcie – koherentną wizję artystyczną. Film zemsty o gwałcie to rzecz jasna nic odkrywczego – ale czarna komedia podejmująca temat KULTURY gwałtu w tak rozrywkowy sposób zasługuje na uznanie, tym bardziej, że wcale nie powoduje to uszczuplenia wagi tematu. Choć można mieć zarzuty wobec niektórych elementów filmu – sama zemsta głównej bohaterki po głębszym zastanowieniu nie jest do końca zasadna w kontekście tego, co ją zmotywowało, wiele z konkluzji przychodzi ciut za łatwo, a morały są zbyt ostentacyjnie wygłoszone – to debiut Fennell stanowi cenny głos we współczesnym amerykańskim mainstreamowym kinie, któremu warto z uwagą się przysłuchać. Nie tylko wtedy, gdy akurat leci Toxic.
Skandynawista, autor prac naukowych o „Midsommar” oraz „Scenach z życia małżeńskiego”. Poza Skandynawią lubi też pisać o kinie Azji i muzyce.
Ocena
Warto zobaczyć, jeśli polubiłeś:
"Uciekaj!", "Killing Eve"