“Pisklę” – Nordycki body horror o dojrzewaniu I Recenzja I Nowe Horyzonty 2022


Co łączy Pisklę z To nie wypanda? Zarówno w błyskotliwym debiucie Hanny Bergholm, jak i w animacji Domee Shi poznajemy wchodzącą w okres dojrzewania nastolatkę. Ponadto zagłębiamy się w konflikt z obsesyjnie kontrolującą matką, która projektuje na córkę swoje wygórowane oczekiwania, na co przystaje obojętny ojciec. Sednem obu tych quasi-baśniowych, opartych o metafory opowieści jest zobrazowanie buntu okresu adolescencji za sprawą nieokiełznanego alter ego protagonistki. Rzecz w tym, że w animacji Pixara w owe alter ego wciela się, owszem groźna, lecz jednocześnie urocza i puchata panda. Natomiast w Pisklęciu rolę tę przejmuje groteskowa, powyginana hybryda człowieka i ptaka. Różnice między obydwoma dziełami wychodzą na jaw również wtedy, gdy uwzględnimy konwencję gatunkową, bowiem nordyckiemu filmowi daleko do familijnego coming of age. To groteskowy body horror z krwi i kości.
Fińska reżyserka opowiada w nim o 12-letniej Tinji, która wydaje się wieść istnie idylliczne życie, ukazane przez matkę-influencerkę we vlogu o uroczym tytule Lovely Everyday Life. W pięknym, białym domu, znajdującym się na nowoczesnym, estetycznym osiedlu na przedmieściach pracujący zdalnie, dobrze zarabiający rodzice są gotowi spełniać prośby ukochanej córki. Groteskowość i fasadowość tego życia widoczna jest już na pierwszy rzut oka, a reżyserka wcale nie próbuje jej maskować – wręcz przeciwnie, najbardziej interesuje ją to, co kryje się za drzwiami rodzinnej posiadłości i uśmiechami udostępnianymi w mediach społecznościowych.
Idealny obraz dzieciństwa marnieje, gdy okazuje się, że Tinję, która właściwie nie powinna mieć na co narzekać, dręczy też wiele zmartwień. Wiążą się one głównie z uprawianą przez dziewczynę gimnastyką i chorobliwym perfekcjonizmem matki. Pod wpływem rodzicielskiej presji nastolatka niemalże każdą wolną chwilę poświęca na treningi, przez co zaniedbuje nie tylko swoje zdrowie, ale też relacje. Tinja jest samotna, brakuje jej przyjaciółki – do momentu, gdy znajduje w lesie tajemnicze jajo i decyduje się nim zaopiekować. Ku jej zdziwieniu z dnia na dzień staje się coraz większe, tak jak narastający w niej stres spowodowany zbliżającymi się zawodami. W końcu skorupka pęka i wyłania się z niej przerażająca kreatura, powykrzywiany, humanoidalny szkielet z kościstą, ptasią głową. Lekceważąc strach, nastolatka i potwór nawiązują niespodziewaną więź, wystawioną na próbę wraz z dorastaniem istoty i coraz większym życiowym zagubieniem Tinji.


Pisklę nie jest łatwe do skategoryzowania – kiedy już mamy pewność, że wiemy, co kryje się pod jego skorupą, odkrywamy kolejne znaczeniowe i gatunkowe warstwy. W pierwszych scenach film wydaje się być horrorem, jednak przyjacielska relacja Tinji i ptasiego potwora przeczy klasycznym gatunkowym tropom, czasami kierując się wręcz w stronę E.T. Chwilę później reżyserka sugeruje, że zaserwowała nam groteskową parodię życia uprzywilejowanych rodzin, ale powaga, z jaką ukazuje problemy dziewczyny, nakłania do spojrzenia na filmową treść zupełnie poważnie. Hanna Bergholm umiejętnie lawiruje w swym dziele między gatunkami, dodatkowo urozmaicając debiut baśniowymi motywami. Nie skłania się w tym ku naiwnej opowieści, lecz sięga po mrok i osobliwość znaną z repertuaru braci Grimm oraz nordyckiego folkloru. Scena, gdy Tinja w księżycowym świetle błądzi po lesie, to jeden z przykładów, które uzasadniają takie skojarzenia. W dodatku sam główny motyw dziewczyny wysiadującej tajemnicze, rosnące z dnia na dzień jajo brzmi jak coś żywcem zaczerpniętego z ludowych legend.
W fińsko-szwedzkim filmie intrygują nie tylko powiązania z tradycyjnymi historiami, lecz również to, że jest on głęboko zakorzeniony we współczesności. Matka bohaterki zajmuje się prowadzeniem vloga, natomiast ojciec pracuje jako architekt, który swoją emocjonalną nieobecnością i konformizmem wskazuje na ślady krytyki współczesnego „udomowionego” mężczyzny. Widać to wyraźniej, kiedy weźmiemy pod uwagę, że Bergholm ma skłonność do ostrych kontrastów. Potwierdza to, zestawiając ojca Tinji z kochankiem jej matki, odzwierciedlającym swoją aparycją i zainteresowaniami tradycyjne wzorce męskości. Jak się okazuje to obraz stworzony na pozór – z czasem reżyserka nadaje mu głębi, dzięki czemu przejawia on również czułość i zrozumienie, których dziewczyna nie otrzymuje ze strony rodziców. Takiego podejścia zabrakło jednak przy rozpisaniu pozostałych drugoplanowych postaci. Ich charakteryzację można w najlepszym wypadku nazwać stereotypową, co spłyca filmowe próby polemizowania o traumatyzującym wychowaniu.
Siła Pisklęcia nie tkwi jednak w głębi jego przemyśleń, lecz w tym, ile motywów potrafi zmieścić wewnątrz swej skromnej historii. Odkryjemy w nim cały szereg klasycznych konfliktów (człowiek kontra: on sam, inny człowiek, natura bądź nieznane), metaforę kobiecego dojrzewania i problemów nastoletniego wieku czy też pomieszanie groteskowości przedstawionego świata z jednoczesną wiarygodnością przedstawionych w nim problemów. Film Bergholm jest przy tym wszystkim zaskakująco rozrywkowy – skutecznie utrzymuje uwagę widowni i, jak na body horror przystało, nieraz również ją obrzydza. Należy jednak podkreślić, że Pisklę nie jest szczególnie przerażającym filmem, a raczej wywołującym uczucie niepokoju. Nie sposób nazwać tego lękiem, choć od czasu do czasu pojawi się tu tradycyjny jumpscare.


Mimo że Pisklęciu daleko do miana intertekstualnego, samoświadomego horroru, łatwo można wskazać w nim momenty, gdy Bergholm wplata nawiązania do klasyków gatunku. Już pojawiający się w trakcie napisów początkowych motyw muzyczny odsyła do kołysanki Krzysztofa Komedy z Dziecka Rosemary, a wykluta z jajka, animatroniczna istota mogłaby równie dobrze być owocem fantazji Davida Cronenberga. To nie wyłącznie puste odniesienia, ponieważ nawet w wykluciu tajemniczej kreatury można doszukać się podobieństwa do filmu Pola*skiego. Ponadto zainteresowanie Bergholm ludzkim ciałem, czyli ukłon w kierunku twórcy Muchy, to coś więcej niż tylko wystawienie na próbę wrażliwości widowni. Powykrzywiane ciało potwora jest zupełnym przeciwieństwem wygimnastykowanego, zahartowanego ciała Tinji, lecz właśnie to stworzenie ucieleśnia jej strach i zmartwienia. Warto zaznaczyć, że za jego doskonałym projektem stoją Gustav Hoegen – ekspert od animatronicznych lalek, mający w swoim CV pracę przy Gwiezdnych Wojnach i Jurassic World – oraz Conor O’Sullivan, który za zaangażowanie w Mrocznego Rycerza był nominowany do Oscara. Stworzone przez nich monstrum momentami porusza się i wygląda tak realistycznie, że podczas seansu sam nie byłem pewien, czy nie jest animowane komputerowo. Na uwagę zasługuje też scenografia Pisklęcia, stawiająca na jasne, pastelowe barwy, czym niezwykle odbiega od nordyckiego chłodu i minimalizmu. Wystrój, paradoksalnie, równie efektywnie zachwyca, co alienuje – wnętrza domu stworzonego przez fińską ekipę są perfekcyjnie sztuczne, tak starannie wymuskane, że wręcz pozbawione osobowości, podobnie jak bezimienni rodzice Tinji.
W przeciwieństwie do przywołanego we wstępie filmu Pixara zakończenia Pisklęcia nie można nazwać pełną emocji kodą. Zamiast tego stawia ono na dość przewidywalne horrorowe rozwiązania – włącznie z ostatnim ujęciem, swoją drogą przypominającym memy wyśmiewające schematyczność produkcji ze studia A24. Jednak mimo fabularnych wad należy przyznać, że Bergholm nakręciła bardzo dobrze rokujący debiut, który słusznie zebrał pochwały na festiwalu w Sundance. Pisklę w porównaniu do Lamb, czyli innego głośnego nordyckiego filmu zawierającego elementy horroru i baśni, jest zarówno o wiele bardziej wciągające, jak i po prostu efektywniej straszące.
22. edycję festiwalu filmowego Nowe Horyzonty objęliśmy patronatem medialnym
Ocena
Warto zobaczyć, jeśli polubiłeś:
The Witch