Advertisement
Festiwal Filmowy Pięć Smaków 2020FestiwaleFilmyRecenzje

“Wioska Ohong” – o doomerze z Tajwanu [RECENZJA]

Wiktor Małolepszy
fot. kadr z filmu "Wioska Ohong"

Powroty do domu nie są łatwe. Choć zależy to od relacji z domownikami, towarzyszy im często chłodna jak szyby w autobusie melancholia. Może wynikać z paraliżującego poczucia, że wkroczyło się w tę słynną dorosłość, na którą nikt nas nie przygotował. Albo – jak w ponurej, nostalgicznej składance wracasz do domu pociągiem z niesatysfakcjonującego kierunku na studiach (polish doomer mix), która wykręciła na YouTube siedemset tysięcy wyświetleń w ciągu roku – z braku zadowolenia z obecnej sytuacji. Można na szczęście włączyć internet w telefonie, czy otworzyć książkę i na chwilę oddalić od siebie to przedziwne uczucie – lecz wystarczy chwila, jakiś przyciągający uwagę obraz za oknem – i znów pogrążamy się w lepkiej melancholii.

Wcale nie byłoby to dziwne, gdyby tajwańską wersję cytowanej wyżej składanki zapętlał Sheng – protagonista Wioski Ohong. W pierwszych scenach debiutu Lima Lungyina, wraca on do rodzinnego domu po siedmiu długich latach spędzonych w Tajpej. Choć nie wygląda na biznesmena, to robi wszystko, żeby zapewnić swoich najbliższych o gigantycznym sukcesie, który odniósł w stolicy Tajwanu – opowiada o wielkich prowadzonych przez niego biznesach, rzuca niestworzone kwoty, które podobno wpływają co miesiąc na jego konto. Trudno stwierdzić, czy rodzina uwierzyła w historyjki mężczyzny, czy przytakuje tylko po to, żeby mieć powód do, chociażby udawanej, radości. We wiosce Ohong bowiem niełatwo o dobre życie. Prawie wszyscy trudnią się w niej poławianiem małży, co z roku na rok staje się coraz mniej dochodowe. Przesądni rybacy niejednokrotnie zwracają się więc z modłami do bogów i wróżbitów w nadziei, że ktokolwiek będzie w stanie rozświetlić im mroki malującej się w szarych kolorach przyszłości.

fot. kadr z filmu “Wioska Ohong”

Kiedy więc przyszłość jest tak zamglona, łatwo jest skierować swoją uwagę w stronę przeszłości. Szczególnie związany z nią jest ojciec głównego bohatera – jedyny, który nie kupuje kłamstw syna, zwracając jego uwagę na to, że mając 30 lat powinien wziąć się za uczciwą pracę. Może przez ostre słowa ojca, albo przez brak lepszego pomysłu, Sheng podejmuje próbę uruchomienia turystycznego biznesu z Kunem, niegdyś najlepszym przyjacielem, który odziedziczył starą tratwę. Niestety, pomimo entuzjazmu Kuna, ich tratwa nie cieszy się powodzeniem, a bohaterowie znajdują się w coraz gorszej sytuacji.

Przeczytaj również:  Uznajcie mnie za winną. Recenzja filmu „Saint Omer”

Wioska Ohong to film obfitujący w wątki i warte analizy motywy. Na pierwszy rzut oka jest to opowieść o rozczarowaniu – to uczucie towarzyszy powrotowi Shenga z tajpejskiego exodusu, jego ojcu, widzącemu porażkę i zagubienie życiowe potomka, oraz Kunowi, którego marzenie o turystycznym biznesie nie chce się spełniać. Pobrzmiewa ono również w tle całej historii – jak w figurze dziadka Shenga, człowieka sukcesu, którego imię, jak klątwa przylgnęło do ojca głównego bohatera. To niezwykle ciężko pracujący mężczyzna, zgorzkniały i zahartowany przez lata niepowodzeń, odnajdujący spokój w rutynowym dbaniu o drzewo swojego taty. W pewnym momencie to właśnie on zaczyna grać główne skrzypce w filmie, co prowadzi do niezwykle tragicznego, ale też poetyckiego finału. Wcielający się w niego Jieh-Wen King gra rewelacyjnie, w pełni oddając zniuansowany portret swojej postaci.

Poza rozczarowaniem, ważnym elementem produkcji jest wątek ekologiczny. Wioska Ohong rozgrywa się w autentycznej nadmorskiej miejscowości. Robiąc dokumentację do filmu, Lim Lungyin przez trzy miesiące jeździł od wsi do wsi, słuchając historii lokalnych mieszkańców oraz tworząc tło produkcji. Kiedy odnalazł Ohong i dowiedział się, że odbywać się w niej będzie religijny dziękczynny festiwal, postanowił uczynić z tego jeden z wątków swojego debiutu. Spędził we wsi półtora roku, sfilmował cały festiwal i obsadził w produkcji wielu jej mieszkańców – stąd też niemal dokumentalny nastrój towarzyszący wielu pojawiającym się w filmie scenom. Lungyin przedstawił w nich też realny problem tych ludzi. Intensywne wypompowywanie wód gruntowych spowodowało zalewanie obszarów i zmianę dna morskiego, przez co miejsca hodowli ostryg znikają, a wraz z nimi najważniejsze źródło utrzymania. Nic dziwnego, że wielu ludzi z tych miejscowości, tak jak ojciec Shenga, oszczędzają pieniądze i wysyłają swoje dzieci do miasta, z nadzieją, że będzie wieść im się lepiej niż na prowincji. Powroty dzieci do domu są więc często bolesne dla obu stron – syna, który niesie ze sobą bagaż niepowodzeń oraz rodzica rozczarowanego porażką swojego dziecka.

Przeczytaj również:  „Horror Story” – Postudencka mordęga [RECENZJA]
fot. kadr z filmu “Wioska Ohong”

Melancholię filmu fantastycznie budują obrane przez reżysera środki artystyczne. Wioska Ohong została nakręcona w całości na taśmie 16 mm i wygląda po prostu przepięknie. Ostre kontrasty, pełne kolory oraz ziarnisty obraz komplementują surowość i szorstkość mieszkańców wsi, jednocześnie tworząc nieco apokaliptyczny, mroczny nastrój, dodatkowo potęgowany przez surrealistyczną muzykę, co nietrudno powiązać z ekologicznymi akcentami w historii. Co ciekawe, za warstwę audiowizualną filmu odpowiadają Europejczycy, których reżyser poznał podczas studiów w Pradze – operator Alexey Elagin oraz dźwiękowiec Vojtěch Zavadil. Lungyuin przyznał, że ich pochodzenie miało wielkie znaczenie przy tworzeniu nastroju obcości przedstawionej w filmie wsi.

Wioska Ohong imponuje jako debiut. Choć nie jest pozbawiona wad – postaci, poza ojcem, są dość jednowymiarowe, a fabuły nie wystarcza na satysfakcjonujące wypełnienie 90 minut – to reżyserska pewność siebie oraz pełnia zrealizowanej artystycznej wizji zasługują na wysokie uznanie. Jednocześnie, nie jest to film mechaniczny; ładna wydmuszka, lecz w pełni kompetentny dramat ekologiczny z bolesnym głównym wątkiem. Wioska Ohong jest wymagająca ze względu na obraną powolną formę oraz szarość historii, lecz na pewno warto ją odwiedzić – póki ktokolwiek jeszcze w niej mieszka.

Ocena

8 / 10

Warto zobaczyć, jeśli polubiłeś:

filmy Tarkowskiego i tajwańską nową falę

Nasza strona korzysta z ciasteczek, aby świadczyć usługi na najwyższym poziomie. Dalsze korzystanie ze strony oznacza, że zgadzasz się na ich użycie.