„Lepiej zaskoczyć widza niż samej się cenzurować” – rozmawiamy z Weroniką Tofilską
Ostatni okres był przełomowy dla Weroniki Tofilskiej. Dołączyła niedawno do prestiżowego grona reżyserek nominowanych do nagrody Emmy, dzięki międzynarodowemu sukcesowi netflixowego Reniferka, którego cztery odcinki wyreżyserowała. Ponadto, jej pełnometrażowy debiut jako współscenarzystka – Love Lies Bleeding od studia A24 – ma właśnie premierę w Polsce. Podczas tegorocznego festiwalu Nowe Horyzonty nasz redaktor Wiktor Małolepszy miał okazję zapytać ją o oba projekty, osobiste wątki w nich i podejście do pisania kina gatunkowego.
Wiktor Małolepszy: Wcześniej już bywałaś na Nowych Horyzontach, ale w innej roli, prawda?
Weronika Tofilska: Tak. Próbowaliśmy zrobić śledztwo i wydaje mi się, że to było 20 lat temu w Cieszynie. Pracowałam jako bileterka w kinie Central. Bardzo fajne doświadczenie.
I pewnie to jest całkiem niesamowita rzecz, że wróciłaś tu jako gościni, a nie jako osoba pracująca na festiwalu. Czy ta zmiana roli jakoś wpłynęła na Twoje postrzeganie Nowych Horyzontów?
Oczywiście. Nabrałam zupełnie innej perspektywy, ale też minęło 20 lat, więc jest to kompletnie nie do porównania. Równie dobrze mogłabym być inną osobą. Nadal to, co tu widzę, będąc na festiwalu przez dwa dni, to niesamowita pasja do kina. Ludzie chcą obejrzeć filmy za wszelką cenę i mają głębszą potrzebę ich zrozumienia. To naprawdę świetna widownia.
W momencie, gdy rozmawiamy minęły dwa dni od ogłoszenia Twojej nominacji do nagrody Emmy za reżyserię serialu Reniferek. Czy to, jak wielkim fenomenem stał się ten serial było dla ciebie zaskoczeniem?
Tak, oczywiście. To było duże zaskoczenie dla mnie i dla wszystkich, którzy przy nim pracowali, ponieważ w naszym wyobrażeniu to był serial dosyć niszowy. Nie próbowaliśmy robić jakiegoś hitu Netflixa. Ma mroczną tematykę, więc pomimo humoru i intrygującej historii nie sądziliśmy, że trafimy w tak szeroki przekrój społeczny. Widzowie w każdym wieku, z każdego kraju oglądają Reniferka. Kiedy dowiadujemy się, że nasz serial jest numerem jeden w Sri Lance, na Islandii czy w Brazylii, to jest to zupełnie surrealistyczne.
Gdzieś przeczytałem, że to największy przebój Netflixa od czasu Squid Game! Co w Reniferku sprawiło, że tak wiele osób wciągnęło się w ten serial?
Wiele czynników pełni tu rolę. Wydaje mi się, że jednym z nich jest duży apetyt na nowe historie, na bohaterów z nieco innego świata. W momencie, gdy wybór jest tak szeroki, widzów nudzą ograne schematy. W przypadku Reniferka myślę, że istotny był też kontekst, osadzenie go w Londynie i specyficzna, zaskakująca historia, opowiedziana w zabawny i barwny sposób. Jakbym miała wskazać podobieństwa między naszym serialem a przytoczonym przez ciebie Squid Game, to właśnie ta świeżość historii i settingu.
Na pewno istotne jest też oparcie fabuły na faktycznym wydarzeniu. Ludzie są zafascynowani serialami kryminalnymi, true crime jest obecnie bardzo popularne. Chociaż ja nie postrzegam naszego serialu jako coś podobnego do tego typu dokumentów, to wydaje mi się, że ten autentyzm czyni Reniferka bardziej intrygującym.
Nie bez znaczenia dla poczucia autentyczności wydarzeń, które przedstawiacie na ekranie pozostaje też autorski sznyt tego serialu.
Tak mi się wydaje. Całe sztaby ludzi w Hollywood zajmują się projektowaniem tego, co odniesie sukces. W wielu przypadkach jednak bardzo ciężko to przewidzieć. Wiele filmów, które miały być wielkimi hitami odniosło porażkę i odwrotnie. Tak samo jest z serialami.
Każdemu, kto zaczyna przez scenariusze, mówi się, żeby pisać o tym, co się zna. Nie chcę oskarżać Cię o stosowaniu sterydów, ale jestem ciekaw, gdzie znajduje się twoje osobiste zaczepienie w świecie Love Lies Bleeding.
To dość ciekawe, wiele osób faktycznie pisze o osobistych przeżyciach, w konkretny sposób i nikt nie wątpi, że filmy z dozą autentyzmu są potrzebne. Ale z drugiej strony, w naszym przypadku pisałyśmy o świecie, który nas fascynował trochę z zewnątrz, a to, co było nam bliskie, to opisywane przez nas relacje, czy z przyjaciółmi, czy z rodziną. Oczywiście ja sama nie mam ani takiej sytuacji rodzinnej, ani romantycznej jak Lou, wciąż opowiadam tę historię z dystansu. Wciąż jednak używam mechanizmów toksycznych relacji, które uważam za rzeczywiste i myślę, że nie trzeba być kulturystą ani znaleźć się w takiej sytuacji, żeby widz utożsamił się z fabułą i postaciami w Love Lies Bleeding.
Jak w takim razie to się stało, że dwie Europejki [współautorką scenariusza jest reżyserka filmu, Rose Glass – przyp. red.] napisały film osadzony w Stanach Zjednoczonych?
To też owoc fantazji. Nie od razu miałyśmy pomysł, żeby umiejscowić akcję w Stanach. Zaczęłyśmy od tego, że będzie to historia o kulturystce i jej partnerce. Z czasem, kiedy w tej historii zaczęły się dziać rzeczy, które miały związek z przemocą, pojawiła się forma thrillera kryminalnego. Stany wydały nam się idealne ze względu na postać Jackie, która podąża za swoim amerykańskim snem. Osadzają historię w charakterystycznym kontekście kulturowym. Wydaje mi się, że istnieją dwie Ameryki – ta rzeczywista i ta złożona z fantazji filmowych. Nasza również należy do tej drugiej grupy.
Czy postrzegając Amerykę jako owoc fantazji, dopasowałyście od samego początku również formę filmu, decydując się na bardziej odrealnioną i groteskową opowieść?
Zarówno ja, jak i Rose mamy swoje preferencje odnośnie opowiadania historii. Możesz to też zobaczyć w Reniferku, który, mimo że jest oparty na prawdziwej historii, daleko mu do realistycznej formy. Love Lies Bleeding powstało dość instynktownie. Pisząc scenariusz, unikaliśmy klasyfikacji gatunkowych. Zaczęłyśmy od pomysłu i rozmawiałyśmy, gdzie chcemy tę historię zabrać. To bohaterowie i opowieść sugerują nam formę opowieści.
Ta forma jest też widoczna w treści. Film stopniowo ewoluuje, jego struktura się rozjeżdża i staje się coraz bardziej odrealniona, osiągając szczyt w zakończeniu, które mocno dzieli widownię. To bardzo odważna decyzja scenopisarska. Jak i kiedy na nią wpadłyście?
Myślę, że zapowiedzi takiego zakończenia pojawiały się już we wcześniejszych scenach. Podobał nam się ten pomysł też dlatego, że pasował do punktu kulminacyjnego. Pragnęłyśmy pokazać transformację Jackie, jej wymykanie się spod kontroli Lou i to, jak intensywne emocje przechodzi. To wszystko połączyło się w taki sposób, że nie widziałyśmy sposobu, żeby zakończyć tę historię w inny sposób i nigdy tego pomysłu nie kwestionowałyśmy. Wiedziałyśmy, że niektórzy widzowie stwierdzą, że poszłyśmy za daleko, ale też takie filmy najbardziej lubimy. Lepiej zaskoczyć widza niż samej się cenzurować.
Myślę, że do zakończenia pasuje też decyzja o utrzymaniu filmu w estetyce body horroru. Czy ten pomysł pojawił się na etapie pisania scenariusza? Jak podeszłyście do pisania w tym gatunku?
Tak jak wcześniej wspomniałam, zaczęłyśmy od historii, nie rozmawiając o kwestiach gatunkowych. To, że w taką stronę poszłyśmy, to też kwestia naszego gustu. Body horror jest nam bliski kulturowo, jesteśmy fankami Davida Cronenberga, więc myślę, że podświadomie inspirowałyśmy się estetyką jego filmów. Fakt, że dzieją się w naszej historii nadprzyrodzone rzeczy, sprawił, że obrałyśmy też surrealistyczną formę i w taki sposób ten film stał się body horrorem.
Pytam o tę kwestię, bo postrzegam Love Lies Bleeding jako mocno feministyczną fabułę. Moim zdaniem wykorzystanie body horroru świetnie współgra z tą tematyką – widzimy ciała kobiet, które w pewien sposób wymykają się ze standardów, do których przyzwyczaiła nas kultura.
Mam nadzieję, że znaleźliśmy się na takim etapie, że większość filmów jest feministyczna. To znaczy, że kwestia stereotypowych czy przedawnionych portretów damsko-męskich jest już za nami. Dlatego też nie chciałyśmy, żeby ten film był feministycznym pamfletem, i mam nadzieję, że wchodzi na kolejny etap rozmawiania o postaciach kobiecych w kinie. Zależało nam na ukazaniu bohaterek, które swoje już przeszły, mają swoje traumy i, wyzwalając się z nich, popełniają też błędy. Myślę, że w tym kontekście końcówka jest też dość ironiczna. Można zastanawiać się nad tym, jak bardzo Lou uwolniła się od swojej przeszłości.
Podoba mi się Wasza zabawa tropami – mamy kobiety, które eksplorują stereotypowo męskie przestrzenie, jak siłownię czy strzelnicę. Przyjmują zmaskulinizowane role morderczyni, gangsterki, kulturystki. Dokonujecie subwersji tych schematów kulturowych.
Dzięki, że tak mówisz! Wraz z Rose różnimy się od tych postaci, ale pomimo tego wlałyśmy w nie sporo z nas. Takie zagadnienia jak kobiecość i płynącą z nią siła, czy zewnętrzna kontrola to kwestie, z którymi w różny sposób na co dzień się zmagamy. Oczywiście żadna z nas nie bierze sterydów i nie jest kulturystką, nikogo też – przynajmniej oficjalnie – nie zamordowałyśmy (śmiech). Ale pisanie Love Lies Bleeding i tych postaci dało nam poczucie wolności i mocy, która płynie, kiedy opowiadasz o tego typu kobietach. Bo one są wśród nas, nawet jeśli nigdy nie strzelały z pistoletów.