„Impostor”, czyli „Hereditary” na irlandzkiej wsi [RECENZJA]
A24 w ostatnich latach wyrobiło sobie opinię mesjasza horroru. Na gruncie zaoranym przez ciągłe rimejki albo niskobudżetowe toporne straszaki zasiali ziarno innowacyjności, sundance’owej wrażliwości i przywrócili zainteresowanie ambitniejszej widowni tym, zdawać by się mogło, że kompletnie skomercjalizowanym, gatunkiem. Pojawiają się też głosy, że dystrybuując lub produkując filmy debiutantów, osób wychowanych na klasykach i pragnących przemycić dawną jakość do współczesnego horroru przyczynili się do uformowania swoistej “nowej fali“. Jak bardzo niedoprecyzowana by była definicja tego ruchu, nie można odmówić A24 tego, że każdy sygnowany ich logiem film wywołuje zainteresowanie osób nie tylko związanych z gatunkiem. Takie filmy jak Hereditary, VVitch, czy It Follows stanowią świetny dowód na opłacalność tej taktyki. Dlatego też intrygujący wydaje się debiut Lee Cronina – Impostor, wykorzystujący ograny motyw opętania dziecka i prezentujący go z perspektywy troskliwej matki. Skojarzenia z rewelacyjnym ubiegłorocznym filmem Ariego Astera same nasuwają się na myśl.
Główną bohaterką irlandzkiego horroru jest Sarah. Kobieta dopiero wprowadziła się do nowego domu z Chrisem – swoim synem – gdzie próbują oswoić się z nową rzeczywistością. Chłopiec narzeka na brak kolegów, a ona ciężko haruje remontując stare mieszkanie i pracując w sklepie. Pewnego wieczora, spacerując po położonym niedaleko ich posiadłości lesie kobieta odkrywa gigantyczną, zapadającą się w głąb ziemi dziurę. Poznaje również swoich sąsiadów – Desa i jego żonę Noreen, która po śmierci dziecka postradała zmysły. Z tym wydarzeniem zbiega się zmiana w zachowaniu syna Sary. Chris, znany jej wcześniej jako wesołe, nieśmiałe dziecko nagle zaczyna niepostrzeżenie poruszać się po ich mieszkaniu, polować na przedtem przerażające go pająki i uczęszczać na zajęcia chóru. W Sarze budzi się podejrzliwość i postanawia dowiedzieć się, co wywołało tak drastyczną zmianę w charakterze chłopca. Całe otoczenie jednak twierdzi, że kobieta przechodzi przez załamanie nerwowe spowodowane przeprowadzką i odejściem od agresywnego partnera.
Kiedy Noreen mówi początkowo do Sary, że Chris „nie jest synem” protagonistka zrzuca to na chorobę psychiczną. Pojawiająca się w otwierającej film scenie staruszka jest nie tylko niepokojącym sygnałem, że w nowym otoczeniu O’Neillów nie jest tak sielankowo jak mogłoby się widywać, ale też dość znajomym dla każdego wielbiciela horrorów tropem. Impostor bowiem, w przeciwieństwie do wcześniej wymienianych tytułów, nie sięga po żadne innowacyjne rozwiązania w swoim podejściu do formy gatunkowej. Rozwija się w bardzo przewidywalny sposób, jest bardzo oszczędny jeśli chodzi o inscenizację (poza CGI monstrualnej dziury), a arsenał wykorzystywanych przez niego klisz jest dość pokaźny. Oprócz nawiedzonych, mamroczących do siebie starców i upiornego dziecka pojawiają się też straszne sny, mroczne lasy czy też tajemnicze kreatury. Przez większość czasu Cronin stara się mieszać typowo horrorowe, efekciarskie zagrania, w tym pojawiający się kilka razy znienawidzony przeze mnie jumpscare, z elementami bardziej indie – powolnym budowaniem nastroju, niepokojącej mimice Chrisa, skoncentrowaniu fabuły na matczynych rozterkach trawiących Sarę. Wychodzi mu to całkiem zgrabnie, a sam film, mimo niezbyt porywającego tempa, okazuje się lżejszy do przetrawienia niż takie Hereditary.
I chociaż nie można odmówić Croninowi umiejętności reżyserskich, to definitywnie mógłby popracować nad scenopisarskimi, bo znajdująca się obok domu Sary i Chrisa dziura nie jest jedyną w tym filmie. Jak na półtoragodzinną produkcję zaskakująco wiele jest w niej nieprowadzących donikąd wątków oraz niezbyt naturalnie brzmiących dialogów. Szczególnie w pojawiającej się na początku scenie kolacji, która wprowadza parę postaci-widm i bije po twarzy ekspozycją. Kontrastują one z dość konsekwentnie budowanym mrocznym, subtelnym nastrojem, co w pierwszej połowie filmu znacząco utrudnia immersję.
Zobacz również: Recenzję “Yommedine”
Impostor najlepiej się sprawdza dopiero wtedy, gdy może widza postraszyć. A główną ofiarą terroru Chrisa, oprócz widza, czyni jego matkę. Wcielająca się w tę postać Seána Kerslake naprawdę dobrze oddaje jej rozerwanie między troską a strachem przed własnym dzieckiem. Wzrastająca w Sarze podejrzliwość zostaje bardzo efektywnie oddana przez ujęcia twarzy aktorki, rzucane przez nią spojrzenia i chociaż nie jest to rola na miarę Toni Collette, nie można odmówić aktorce talentu. Również na drugim planie błyszczy znany z Gry o tron James Cosmo, który mimo zaledwie paru minut na ekranie tworzy tragiczną i niepokojącą kreację. Chociaż jego wątek zostaje potraktowany po macoszemu, dzięki klasie doświadczonego aktora udało się tchnąć w film nieco irlandzkiego, stoickiego klimatu.
W swoim debiucie Cronin niejednokrotnie cytuje klasyki gatunku. Pojawiają się tapety imitujące dywan ze Lśnienia, Chris wygląda jak klon Cole’a z Szóstego Zmysłu albo Danny’ego, Sara to kolejna wariacja na temat horrorowej diwy. I chociaż erudycji oraz zapału reżyserowi nie brakuje, to ostatecznie Impostor, w przeciwieństwie do świetnych inspiracji, jest seansem skrajnie bezrefleksyjnym. Na pewno stanowi dobre świadectwo umiejętności Cronina, ale nie jest czymś, co wyróżnia się na tle wychodzących rokrocznie dzieł gatunkowych. Wielbiciele horroru nie znajdą tu nic szczególnie zajmującego, niedzielni widzowie raczej się wynudzą, albo skonstatują seans śmiechem podczas kuriozalnego trzeciego aktu. Jeszcze 10-15 lat temu Impostor mógłby być interesującym zjawiskiem, dzisiaj natomiast jawi się jako zachowawcze i przewidywalne widowisko, które może stanowić wartościowy wpis w portfolio obsady i reżysera, ale nie jest w stanie zadowolić żadnej ze swoich grup docelowych.
Skandynawista, autor prac naukowych o „Midsommar” oraz „Scenach z życia małżeńskiego”. Poza Skandynawią lubi też pisać o kinie Azji i muzyce.