Advertisement
FestiwaleFilmyNowe HoryzontyNowe Horyzonty 2022Recenzje

„Chora na siebie” – Patrz, jak się staczam | Recenzja | Nowe Horyzonty 2022

Wiktor Małolepszy
Kadr z filmu „Chora na siebie”
Kadr z filmu „Chora na siebie” / Aurora Films

Norweski film z premierą w Cannes, którego akcja dzieje się w Oslo, gdzie śledzimy perypetie młodej kobiety próbującej odnaleźć swoje miejsce w świecie, gdy tymczasem jej chłopak odnosi sukcesy artystyczne. Nie, nie chodzi o arcydzieło Joachima Triera, choć jego tytuł pasowałby jak ulał również do najnowszego obrazu Kristoffera Borgliego. Podczas gdy grana przez Renatę Reinsve Julia, nazywając się „najgorszym człowiekiem na świecie”, zdradza żal i wstyd, Signe – główna bohaterka produkcji Chora na siebie – jest całkowicie bezwstydna, coraz bardziej konsekwentnie sabotując własne życie. Oglądanie jej upadku można porównać do obserwacji kłótni w miejscu publicznym – nie chcemy tego oglądać, ale nie potrafimy oderwać wzroku.

Signe robi pierwszy krok w stronę przepaści, gdy w kawiarni, gdzie pracuje jako baristka, ratuje życie pogryzionej przez psa kobiecie. A przynajmniej tak wszystkim opowiada, przedstawiając w rzeczywistości mocno zniekształconą wersję tej historii. Gdy jednak resztki uwagi zaczynają się wyczerpywać, a jej zarozumiały facet Thomas zostaje najnowszą sensacją norweskiego światka modern artu, Signe dochodzi do wniosku, że żeby ludzie znów ją zauważyli, musi pójść o krok dalej. I w swojej chorobliwej potrzebie atencji nie cofnie się przed absolutnie niczym, wliczając w to trwałe, groteskowe okaleczenie własnego ciała.

Podczas gdy wszyscy lekarze głowią się, jaką to chorobę złapała Signe („To pierwszy taki przypadek na świecie”, mówi z nieskrywaną dumą na spotkaniu osób leczących się przy pomocy medycyny alternatywnej), prawdziwą diagnozę stawia jej postać Andersa Danielsena Lie. Podczas rewelacyjnego cameo jako lekarz informuje ją, że cierpi na nieszczerość, złą osobowość, słabe poczucie humoru i nie bycie najfajniejszą osobą na imprezach. Bohaterka, która jeszcze kilka scen wcześniej opowiadała ludziom, jak często słyszy, że jest tak naturalnie śmieszna, że powinna wystartować z podcastem, rzecz jasna nie bierze na poważnie tej diagnozy.  Decyduje się kontynuować swą autodestruktywną przygodę.

Przeczytaj również:  „Amiko” – Jak być kochaną? [RECENZJA]

Niestety nie ma wokół siebie nikogo, kto byłby w stanie ten proces zatrzymać. Matka wysyła ją do wspomnianego wcześniej ośrodka paramedycznego, gdzie napychają głowę Signe bzdurami i frazesami. Przyjaciółki nie wykazują głębszego zainteresowania jej zdrowiem psychicznym. Natomiast jej własny chłopak otacza ją troską tylko wtedy, gdy widzi, że jest to korzystne dla jego wizerunku. Kobieta chciałaby być dla niego źródłem inspiracji (oczywiście po to, żeby znaleźć się na świeczniku), lecz w rzeczywistości Thomas traktuje ją – podobnie jak swoją sztukę – jako sposób na zwrócenie uwagi na siebie.

Kadr z filmu „Chora na siebie”
Kadr z filmu „Chora na siebie” / Aurora Films

Dynamikę tej pary ogląda się z nieskrywaną przyjemnością. Raz za razem wbijają sobie szpile, a jednocześnie to duet wręcz stworzony dla siebie. Thomas i Signe są absolutnie groteskowi w swoim chorobliwym uzależnieniu od uwagi innych ludzi, lecz wcale nie są tak nierealistyczni, by zbyć ich jako absurdalnych. Kto z nas nie jest winny grzechu podkręcania anegdotek czy zazdrości o sukcesy swoich znajomych. Chora na siebie to tak dobra komedia, ponieważ naśmiewa się z powszechnego zjawiska. Czegoś ludzkiego i wstydliwego. Stąd odświeżające jest zobaczenie tych zachowań w tak skrajnej formie na ekranie.

Przewidywalność scenariusza filmu „Chora na siebie” też wcale nie jest wadą – pozwala traktować ten film jako przypowieść ku przestrodze. Dzięki tej prostej strukturze Borgli może do woli wprowadzać nowe wątki, przez co oglądanie Chorej na siebie przypomina miejscami doświadczenie oglądania serialu. W każdym kolejnym miejscu, gdzie Signe wyruszy, norweski reżyser odnajdzie okazję do zakpienia z innej społecznej przywary. Wytykając chociażby płytką inkluzywność świata mody czy krytykując media za ślepą pogoń za sensacją, udaje mu się stworzyć przezabawny obraz narcystycznego społeczeństwa.

Przeczytaj również:  „Niedźwiedzie nie istnieją” – Ten film miał nie powstać [RECENZJA]

Swoich egocentrycznych bohaterów bez cienia fałszu odgrywają Kristine Kujath Thorp wraz z Eirikiem Sætherem. Podczas gdy ten drugi gra Thomasa dość oszczędnie, ograniczając się głównie do komicznie przymrużonych oczu i zmanierowanej mimiki, jego ekranowa partnerka dwoi się i troi, aby oddać pełnię chaotycznego charakteru postaci. Thorp pokazuje imponującą wszechstronność – od spojrzenia, w którym możemy zauważyć postępujące szaleństwo, przez perfekcyjnie udawaną skromność, do slapsticku i fizycznej komedii. Pozostaje charyzmatyczna nawet wtedy, gdy jej twarz obłożona jest odstręczającą charakteryzacją, za której projektem stoi Izzi Galindo. Ów zwrot w stronę lekkiego body horroru, choć efektowny, robi się jednak dość wtórny i nigdy nie osiąga szczególnie zaskakującego lub ekstremalnego poziomu.

Taki poziom osiągają jednak fantazje Signe, które należą również do najzabawniejszych scen w całej produkcji. Borgli sprytnie umiejscawia je w takich punktach, że do pewnego momentu nie mamy pewności, czy to, co dzieje się na ekranie jest jawą czy fantasmagorią. W jednej z takich scen „chora na siebie” bohaterka wpada na pomysł wydania książki o – jakżeby inaczej – samej sobie, a ta, rzecz jasna, staje się bestsellerem i literacką sensacją. Przepełniony emocjami czytelnik porównuje ją nawet do Głodu Knuta Hamsuna, mówiąc, że autorka uchwyciła esencję naszych czasów. I choć jest to kolejna z jej wybujałych fantazji, to wcale nie jest tak daleka od prawdy. W czasach, w których głównym środkiem ekspresji stała się przednia kamera, nieustannie bierzemy udział w procesie autokreacji. Spragnieni uznania, walidacji, lub po prostu chcący być zauważonymi. Dlatego też satyra Borgliego ostatecznie tak celnie wykpiwa naszą współczesną obsesję wizerunku – bo Signe cierpi na coś, co możemy nazwać chorobą cywilizacyjną.

Filmawka jest partnerem 22. edycji Festiwalu Nowe Horyzonty

Ocena

8 / 10

Warto zobaczyć, jeśli polubiłeś:

Komedie Quentina Dupieux

Nasza strona korzysta z ciasteczek, aby świadczyć usługi na najwyższym poziomie. Dalsze korzystanie ze strony oznacza, że zgadzasz się na ich użycie.