Advertisement
FestiwaleFilmyNowe Horyzonty 2021Recenzje

“Memoria” – Nagrodzony w Cannes film z Tildą Swinton | Recenzja | Nowe Horyzonty 2021

Wiktor Małolepszy
Memoria - Festiwal Nowe Horyzonty 2021
fot. kadr z filmu "Memoria" / Nowe Horyzonty

„Nie idźcie na ten film zmęczeni!” głoszą recenzje nowej produkcji Apichatponga Weerasethakula. Oznacza to jedno – choć główną rolę odgrywa Tilda Swinton, a film jest nakręcony poza Tajlandią, to “Memoria” nie stanowi żadnego nowego rozdania w filmografii tajskiego artysty slow cinema. Wprost przeciwnie – jest to być może jedno z najbardziej tajemniczych dzieł, które Weerasethakul nakręcił. Jednakże jeśli sztuka Taja to kino, które odczuwa się podskórnie i odbiera w instynktowny sposób, to “Memoria” jest jego najbardziej fizycznym filmem. Takim, który jednocześnie działa w usypiający, kojący sposób, by po chwili cię wystraszyć i wyrwać z transu.

Owa poetyka zasygnalizowana jest już od pierwszej sceny. W niej właśnie grana przez Swinton Jessica Holland, brytyjska botaniczka odwiedzająca siostrę w Bogocie w Kolumbii, zostaje brutalnie wybudzona ze snu przez przeraźliwie głośny dźwięk. Bohaterka jest nim równie zdziwiona, co my, rozglądając się wokół, nasłuchując, lecz nie mogąc zlokalizować jego źródła. Okazuje się, że ten dźwięk, precyzyjnie opisywany przez Jessicę jako odgłos „betonowej kuli uderzającej metalową ścianę otoczoną przez morze” lub „dudnienie z jądra Ziemi”, nie istnieje poza jej głową. Kiedy wybrzmiewa, tylko Jessica jest w stanie go usłyszeć.

Bohaterka rozpoczyna więc śledztwo, próbując odgadnąć, skąd pochodzi ów odgłos i co on może oznaczać. Tym samym fabularnie Memoria o dziwo nie jest kolejną medytacją w filmografii Weerasethakula, lecz powolnie snutą historią detektywistyczną. Podczas jednego z jej epizodów wraz z Jessicą odwiedzamy Hernána, młodego producenta dźwięku, który pomaga jej stworzyć ten dźwięk w studiu muzycznym. To wyjątkowa scena, budująca intymny nastrój. Szczególnie ze względu na chemię między Swinton, a wcielającym się w muzyka Juanem Pablem Urrego. Jednak kiedy Jessica później postanawia Hernána odnaleźć, okazuje się, że nikt o tym imieniu lub wyglądzie nigdy w studiu nie pracował.

Przeczytaj również:  „Bestia” ‒ „Niech żyje miłość!” [RECENZJA]
fot. kadr z filmu “Memoria” / Nowe Horyzonty

Przez to odkrycie Weerasethakul zamazuje granice między fikcją a rzeczywistością. Czy ów dźwięk to symptom choroby psychicznej, przez którą Jessica wyobraziła sobie istnienie Hernána? Czy może nie da się tego wyjaśnić w naukowy sposób, a prawdziwa przyczyna znajduje się poza granicami naszego zrozumienia? Zgłębiając zagadkę Memorii, reżyser zwraca się ku naturze. Każe swojej bohaterce wyjechać z miasta i poszukać odpowiedzi tam, gdzie nie spodziewa się jej znaleźć. Jessica opuszcza wypełnione autami i ludźmi ulice miasta oraz chłodne wnętrza szpitali, by wybrać się na kolumbijską prowincję.

W scenie, którą można postrzegać jako punkt kulminacyjny po ponadgodzinnym buildupie, bohaterka spotyka imiennika owego producenta dźwięku. To facet w średnim wieku. Nigdy nie opuścił on swojego domu w głębi Kolumbii ze względu na dziwną przypadłość – nieumiejętność zapominania. Kolejny raz Weerasethakul każe nam zastanawiać się, czy mamy tu do czynienia z chorobą (hipermnezją) czy czymś nadprzyrodzonym. Tym razem inspiruje się opowiadaniem Borgesa “Pamiętliwy Funes”. Tajski reżyser uderza jednak w inne nuty niż argentyński pisarz, prowadząc historię na metafizyczne, a nawet fantastyczno-naukowe tereny.

To nietypowy moment w filmografii Taja, pierwszy kiedy tak bezpośrednio używa kina sci-fi. Jako konkluzja i wyjaśnienie całej zagadki trapiącego Jessicę dźwięku, sprawia to wrażenie prawie oderwanego od sennej atmosfery całego filmu. Być może jednak jest to jeden z żartów, które  Weerasethakul umieszcza w swoim filmie. Już od samego początku, gdy przeraźliwie głośny dźwięk budzi bohaterkę i niczego niespodziewającego się widza, wydaje się, że tajski reżyser wplata w swoją historię pewnego rodzaju suche poczucie humoru. Przejawia się też w scenie, gdy Jessica każe Hernánowi pójść spać, po czym przez kilka minut obserwujemy go kładącego się na trawie, zapadającemu w sen i budzącego się. Zupełnie jakby Weerasethakul puszczał oko do widza i sugerował, że zasypianie na jego filmach jest zupełnie normalne. Może nawet stać się istotną częścią całego doświadczenia.

Przeczytaj również:  Klasyka z Filmawką: „Atlantyda: Zaginiony ląd” (2001)
fot. kadr z filmu “Memoria” / Nowe Horyzonty

Tym samym jest to kino dość mocno alienujące widza. Oglądając Memorię jeszcze trudniej jest płynąć wraz z niespieszną narracją Weerasethakula, niż w przypadku chociażby Światła stulecia. Wypełniająca film atmosfera tajemnicy, niedopowiedzenia, symboliczne sceny, które równie dobrze mogą być kolejnymi usypiaczami i transcendentna końcówka, wprost wyjęta z hiszpańskojęzycznej literatury realizmu magicznego razem tworzą kombinację, która może okazać się ciężkostrawna dla osób niezaznajomionych z twórczością Taja. Z jednej strony Memoria często eksplicytnie sygnalizuje swoje intencje. Z drugiej jednak nietrudno powątpiewać w ich szczerość, bo ubrane są w tak nieprzystępną formę. Najnowsze dzieło Weerasethakula to film-zagadka, której rozwikływanie pozostawia więcej pytań niż odpowiedzi. Co do jednego można być jednak pewnym – to również unikalne filmowe doświadczenie. Ze względu na jego pieczołowicie przygotowaną warstwę audiowizualną – najlepiej przeżyć to na sali kinowej. Słodkich snów.

Więcej o filmie “Memoria” przeczytacie na stronie festiwalu!

Ocena

6 / 10

Warto zobaczyć, jeśli polubiłeś:

"Wujek Boonmee, który potrafi przywołać swoje poprzednie wcielenia"

Nasza strona korzysta z ciasteczek, aby świadczyć usługi na najwyższym poziomie. Dalsze korzystanie ze strony oznacza, że zgadzasz się na ich użycie.