„Baby Broker” – Sprzedajmy sobie dziecko | Recenzja | Nowe Horyzonty 2022


Patrząc na ostatnie projekty mistrza japońskiego kina Hirokazu Koreedy można odnieść wrażenie, że Złota Palma w Cannes dodała mu odwagi do próbowania nowych rzeczy. Od czasu premiery Złodziejaszków nakręcił swój anglojęzyczny debiut z gwiazdorską obsadą, ma w planach pierwszy w karierze serial dla Netflixa, a w tym roku powrócił z filmem po koreańsku. Czyżby w filmografii Koreedy nadszedł nowy rozdział? Wątpliwości rozwiewa już pierwszych kilka minut jego najnowszego filmu. Owszem, jest osadzony w ojczyźnie k-popu, ale Japończyk wciąż snuje historię znaną ze swoich filmów od dawna. O tym, że rodzina jest najważniejsza, a jej członków wcale nie muszą łączyć więzy krwi.
Powodem, dla którego Koreeda za miejsce akcji wybrał Koreę Południową, są powszechne tam w użyciu okna życia. Na początku poprzedniej dekady przeszło w tym kraju prawo, dzięki któremu zredukowano liczbę nierejestrowanych zagranicznych adopcji. Jednocześnie wpłynęło to na kilkukrotny wzrost liczby dzieci zostawianych w tych oknach. Prawo to przywołują w filmie tytułowi baby brokerzy – wychowany w sierocińcu Dong-soo oraz jego wspólnik, Sang-hyeon. Mężczyźni zajmują się sprzedażą na czarnym rynku kradzionych z owych okien dzieci. Jakkolwiek strasznie to nie brzmi, kierują nimi pobudki wyższe niż czysta potrzeba zarobku – pragną znaleźć dla dziecka dom, a jednocześnie ułatwiają adopcje parom, które z różnych powodów zostają odrzucone przez koreańską biurokrację. Zarówno Sang-hyeonowi, jak i Dong-soo zależy na dobru noworodków i nie oddają ich pierwszym lepszym kupcom. Kilkukrotnie widzimy w filmie sceny, gdy czy to bazując na swoim wyczuciu, czy zadając przemyślane pytania odrzucają nienadające się pary, chcące adoptować ich najnowszy „nabytek” – Woo-sunga, chłopczyka o rzadkich brwiach.
Gdy handlarze czytają karteczkę zostawioną przy noworodku, na której matka napisała „Wrócę”, odrzucają tę deklarację jako przejaw wyrzutów sumienia. „Wiesz ile matek wraca po zostawione w oknach życia dzieci? Jedna na czterdzieści”, mówi zgorzkniałym tonem Dong-soo, noszący w sobie traumę po identycznym doświadczeniu. W tym przypadku jednak jest odwrotnie. Matka Woo-sunga – So-young – odszukuje mężczyzn i rusza z nimi w podróż zdezelowanym vanem, aby odnaleźć rodzinę mogącą odpowiednio zaopiekować się jej synem. Śladami za grupką podąża jednak para policjantek, których celem jest złapać handlarzy na gorącym uczynku.
Ci, dla których nie jest to pierwszy film Koreedy, pewnie z łatwością domyślą się, kto stanie się ową właściwą dla Woo-sunga rodziną. Swoją stałą tematykę umieszcza on jednak tym razem w ramach kina drogi z lekkim kryminalnym podtekstem. Tym samym jest to najmniej statyczny obraz w karierze Japończyka, nie tylko pod względem przestrzeni, ale i scenariusza. Perypetie bohaterów wpisane są w jasno określoną strukturę, wraz z postępem podróży zahaczamy o standardowe dramatyczne punkty. Baby Broker staje się dzięki temu najprzystępniejszym obrazem w filmografii Koreedy.


Niemniej fani slice of life ze Złodziejaszków nie mają się czego obawiać. Japończyk wciąż dba o to, żeby w jego nowym filmie nie zabrakło czułości. Aranżuje urokliwe sceny w hotelach czy wzruszające dialogi. Nie brakuje przepięknych, wzruszających przykładów ludzkiego dobra, ale zdarza się też, że niektóre ze scen niebezpiecznie popadają w ckliwość. Szczególnie, gdy przygrywające w tle pianinko robi się nieco zbyt głośne, zagłuszając szczerość wyznań bohaterów.
A zdecydowanie jest tu czego słuchać, bo najnowsze wydanie nietypowej rodzinki Koreedy obfituje w przesympatycznych wrażliwców. Twórcy robią, co mogą, by dobrze sprzedać swoich bohaterów. Song Kang-ho gra absolutnie bezbłędnie, kolejny raz udowadniając, że jest być może największym everymanem światowego kina, a towarzysząca mu na ekranie Lee Ji-eun (znana przede wszystkim jako supergwiazda k-popu IU) zdradza pokłady drzemiącego w niej talentu dramatycznego. Lecz chyba żaden aktor ani aktorka nie byłby w stanie w pełni uwiarygodnić tych bohaterów. Wiara Koreedy w to, że nawet handlarzem dziećmi mogą kierować wyższe pobudki jest rozczulająca, szczególnie mając w pamięci wczesne, cięższe filmy japońskiego mistrza. Ale w tej historii jest zbyt wiele fortunnych zbiegów okoliczności, żeby przekonać widza o jej prawdziwości. Kiedy ma się na uwadze, z czym wiąże się handel noworodkami, opowiadanie o tym, że w sumie nie każdy baby broker jest zły, a czasem jest to nawet dopuszczalne, wywołuje dość mocny moralny zgrzyt.
Oczywiście, jak to u Koreedy bywa, nic nie jest czarno-białe i okazuje się, że nawet jego sympatyczni handlarze dziećmi oraz matka dziecka skrywają tajemnice. Wiąże się z tym dość brutalny przestępczy wątek, którego Baby Broker nigdy wprost nie wykłada. Bazuje raczej na niedopowiedzeniach, co z jednej strony jest uzasadnione, bo nie o tym opowiada film, a z drugiej, przez to, jak poważnie komplikuje on fabułę, jego nierozwinięcie podważa wiarygodność nieco pospiesznego zakończenia. Tym samym koreańskojęzyczny debiut Japończyka jest dość kłopotliwym elementem jego filmografii. Wiele jest w nim pięknych, poruszających momentów, ale brakuje mu subtelności znanej z wcześniejszych, nakręconych w ojczyźnie dzieł. Jedno jest jednak pewne – Hirokazu Koreeda nie stracił ani krzty empatii, nawet dla tych, z którymi niełatwo empatyzować.
Filmawka jest partnerem 22. edycji Festiwalu Nowe Horyzonty
Ocena
Warto zobaczyć, jeśli polubiłeś:
„Złodziejaszki”, „Mała miss”