Advertisement
FilmyKinoRecenzje

Najstraszniejszy horror roku? „Mów do mnie” [RECENZJA]

Wiktor Małolepszy
Materiały prasowe M2 Films

Kiedy ogląda się materiały z liczącego niecałe siedem milionów subskrypcji kanału RackaRacka, na których bliźniacy Philippou chwalą się premierą swojego filmu Mów do mnie, można odnieść wrażenie, że nakręcili komedię. Youtuberzy-reżyserzy biegają od pomieszczenia do pomieszczenia, krzyczą, biją się przed zgrają skonfundowanych fotografów. Pomiędzy scenami, kiedy płaczą z radości, bo ich debiut dostał się do Sundance, wrzucają humorystyczne wstawki, a wideorelacji z pokazów na Berlinale towarzyszą aranżowane sceny walk. Można kręcić nosem na tak nieortodoksyjne metody promowania bądź co bądź artystycznego filmu, ale fakt jest taki, że taka strategia działa. Szczera radość braci Philippou jest zaraźliwa, a i zasięgi ich kanału na pewno znacząco wpłynęły na sprzedaż Mów do mnie.

W tym wszystkim najbardziej zaskakujący jest sam film, który nakręcili. Mów do mnie to pełnoprawny horror psychologiczny, któremu znacznie bliżej do Hereditary czy Babadooka niż luźnych, samoświadomych straszaków w stylu Domu w głębi lasu. Z dziełem Ariego Astera łączy go jednak coś więcej, niż tylko dystrybutor (A24). Australijskie pochodzenie to nie jedyna cecha wspólna filmów braci Philippou i Jennifer Kent. Mów do mnie oddziałuje na widza bowiem nie tylko za pomocą przerażających obrazów, ale też angażującej, dramatycznej historii.

Głównym motywem jest stare jak świat wywoływanie duchów. Tym razem nie odbywa się ono jednak za sprawą tablicy Ouija luigi bordczy trzęsącego się stolika, lecz zabalsamowanej, pokrytej napisami ręki. Ten, kto ją ściska i wypowiada tytułowe hasło, staje twarzą w twarz ze zmarłym, który przebywa gdzieś w zaświatach. Potem wystarczy pozwolić wejść duchom, aby oddać im swoje ciało, samemu oglądając wszystko z tylnego siedzenia do momentu puszczenia dłoni i zdmuchnięcia świeczki. Należy jednak uważać, aby nie dać opętać się na zbyt długo, bo im dłużej zjawy władają ciałem śmiałka, tym większa jest szansa, że już go nie oddadzą.

Te przerażające konsekwencje nie przeszkadzają jednak Mii i jej znajomym, którzy regularnie organizują seanse spirytystyczne, nagrywają je, a najlepsze filmiki wysyłają na czat grupowy. Choć nastolatki wiedzą, że igrają z ogniem, zapominają, że bardzo łatwo się nim poparzyć. Pewnej nocy jedno z opętań wymyka się spod ich kontroli, co otwiera nie tylko drogę duchom do naszego świata, ale też nie do końca zabliźnione rany po traumatycznych wydarzeniach.

fot. „Mów do mnie”
fot. „Mów do mnie” / mat. prasowe M2 Films

Co ciekawe patrząc na wcześniejszą karierę braci Philippou, wątek mediów społecznościowych i wrzucania nagrań do internetu służy za zaledwie część setupu, a nie temat filmu. Podekscytowani nastolatkowie nagrywają swoich opętanych znajomych, którzy warczą i wypowiadają tajemnicze groźby w obcych językach, a potem sami chętnie chwytają dłoń i siadają po drugiej stronie kamery. Dlaczego? Bo to daje im zastrzyk adrenaliny. Opisują te seanse jako doświadczenie, którego nie można porównać z niczym innym. Działa to nie tylko jako metafora social mediów jako uzależniającego, nieustającego strumienia bodźców, ale też narkotyków jako takich. W końcu opętania szkodzą tylko tym, którzy nie będą potrafili ich odpowiednio dawkować. Jeden luźny seans zapodany na imprezie w gronie znajomych może szybko doprowadzić do kolejnego – tym razem w samotności pokoju.

To niejedyny wątek w filmie braci Philippou mogący wywołać skojarzenia z kinem młodzieżowym. Najbardziej zainteresowani są oni bowiem relacją między rodzicami a dziećmi. Problemami w komunikacji, które pojawiają się, gdy jednej ze stron brakuje umiejętności dotarcia do drugiej. Mia od wielu lat zmaga się z traumą, która napiętnowała jej stosunki z ojcem, przez co spędza więcej czasu u swojej przyjaciółki niż we własnym domu. Dziewczyna czuje, że nie wie wszystkiego o wydarzeniu sprzed lat i brakuje jej szczerości ze strony rodzica. Tytułowe „mów do mnie” to słowa, które wielu nastolatków chciałoby powiedzieć swoim rodzicom, a rodzice – nastolatkom, skrywającym w sobie ból związany z dojrzewaniem. Bohaterka ściska magiczną rękę, bo jej ojciec nie potrafi wyciągnąć do niej własnej. Tym samym Mia chwyta się brzytwy, która choć początkowo oferuje ucieczkę i zapomnienie, później doprowadza do pogłębienia noszonego przez nią w sercu smutku.

Cały ten dramatyczny ciężar bracia Philippou ubierają w efektowną horrorową szatę, pokazującą ich pewność w mieszaniu różnych emocji na ekranie. Sceny opętań są tego doskonałym przykładem. Początkowo rozsiewają złowrogą atmosferę, szczególnie za sprawą rewelacyjnej gry aktorskiej młodej obsady. W późniejszym etapie filmu, gdy Mia zaczyna się uzależniać od seansów, reżyserzy używają komediowego montażu, który pasowałby do serii Straszny film. Gdy jednak jedno z opętań kończy się źle, Mów do mnie zaskakująco sięga po gore, którego brutalność może zszokować nieprzygotowanych widzów. Dzięki tym zabiegom bracia Philippou nie tylko zdradzają imponującą jak na debiutantów sprawność w posługiwaniu się arsenałem horrorowych rozwiązań, ale też umiejętnie nastrajają widza, nakazując mu czujność i gotowość na wszystko.

Z tego też powodu ostatni akt filmu jest dość rozczarowujący pod względem straszenia. Mów do mnie bardziej skupia się na warstwie psychologicznej horroru niż na zaskakiwaniu widza kolejnymi kreatywnymi rozwiązaniami. To w żadnym wypadku nie obniża wartości artystycznej filmu, ale przyczynia się do pewnego spadku napięcia, szczególnie w końcówce. Warto jednak zaznaczyć, że samo zakończenie jest całkiem kreatywne i pasuje do niejednoznacznego tonu produkcji.

fot. „Mów do mnie”
fot. „Mów do mnie” / mat. prasowe M2 Films

Na najważniejsze jednak pytanie – czy Mów do mnie straszy? – można odpowiedzieć kciukiem w górę. Australijczycy stworzyli horror, który niejednokrotnie mrozi krew w żyłach. Sceny opętań zarówno obrzydzają, jak i wzbudzają trwogę, pozostawiając na długo w głowie groteskowo umalowane twarze aktorów. W szczególności wcielającej się w Mię Sophii Wilde, której mimika sprawdza się zarówno, gdy ciało jej bohaterki przejmuje duch, jak i kiedy przeżywa dramatyczne chwile. Jej oczy z pokrywającymi białka czarnymi soczewkami kontaktowymi i szeroki uśmiech to obraz wwiercający się na długo w psychikę, podobnie jak praca charakteryzatorów przy obrażeniach innego z bohaterów. I choć prawdopodobnie nie zobaczymy Mii w kolejnej części serii, mającej być prequelem, to ciężko nie czuć ekscytacji na myśl, co bracia Philippou nakręcą z większym budżetem i wolnością artystyczną, którą zapewni im A24. Mam tylko nadzieję, że tytuł Talk 2 Me zostanie przetłumaczony na Mów dwo mnie!


Korekta: Ula Margas

Ocena

8 / 10

Nasza strona korzysta z ciasteczek, aby świadczyć usługi na najwyższym poziomie. Dalsze korzystanie ze strony oznacza, że zgadzasz się na ich użycie.