FelietonyPublicystyka

„Niefortunny numerek…” lub neomontaż atrakcji

Kamil Walczak
Niefortunny numerek lub szalone porno
fot. Kadr z filmu "Niefortunny numerek lub szalone porno"

Nowy film Radu Jude, Niefortunny numerek lub szalone porno, za który rumuński reżyser zdobył Złotego Niedźwiedzia na tegorocznym Berlinale, to interesujący projekt artystyczny, na który cieniem kładzie się pandemia. To zapewne jedna z tych rzeczy, które skłoniły twórcę do podjęcia się tak przekrojowego, może trochę prowizorycznego projektu. Ta skomplikowana budowa zachęciła mnie może nawet bardziej od samej zawartości, stąd ten tekst: małe rozłożenie struktury ze wsparciem jednego z najważniejszych teoretyków kina.

Siergiej Eisenstein pisał kiedyś tak: „Atrakcja to każdy wyostrzony aspekt widowiska; to znaczy każdy element, który wywołuje u widza efekt zmysłowy lub psychologiczny, uregulowany eksperymentalnie i matematycznie wykalkulowany, by wzbudzić pewne określone reakcje emocjonalne, które (…) stają się jedynymi środkami umożliwiającymi widzowi ideologiczny odbiór dzieła – ostateczną ideologiczną konkluzję” [1]. Reżyser Strajku, Pancernika Potiomkin i Października wykorzystał opracowaną przez siebie teorię montażu atrakcji do stworzenia obrazów nieskrępowanych zbyt ściśle przez fabularne styki. Chciał on uwolnić sztukę (odnosząc się początkowo do teatru) od ścisku narracji reprezentatywnej, która miała na celu odwzorowanie rzeczywistości, ale była tylko jej przebierańczą imitacją. Podejście Eisensteina – jak również innych radzieckich teoretyków – miało charakter ideologiczny i awangardowy. Eisenstein napisał swój tekst prawie sto lat temu – to tłumaczy pewnie jego bezpośredniość w pisaniu o ideologii i brawurę jego teorii.

W czystej formie montaż atrakcji nie ma dziś racji bytu. Przecież widzowie atakowani obrazami, czasem nawet niezwiązanymi ze sobą, nie będą bardziej poruszeni niż podczas seansu stricte fabularnego. Czemu jakieś wyjątkowe emocje miałyby wzbudzić powiązane na cyfrowej taśmie „atrakcje”, skoro publiczność, zwłaszcza ta festiwalowa, coraz mniej traktuje kino jako park rozrywki, a bardziej jako przestrzeń refleksji nad otaczającym światem. Dyskurs filmowy tak bardzo przyzwyczaił nas do przetwarzania świata narracjami, często narracjami powtórzonymi, że coraz trudniej wyrwać się z fabularnej pajęczyny pojęć. Pandemia była jedną z okazji do przerwania tych połączeń, także literalnie, na rzecz parafabularnych kłączy. Słowem, Radu Jude, zwycięzcy z tegorocznego Berlinale, właśnie to się udało. W szkicowy sposób wpisał Niefortunny numerek lub szalone porno w nurt poeisensteinowski. Albo mówiąc prościej, zrobił swój montaż atrakcji.

***

Atrakcje Jude są różne. Jedną z atrakcji widzimy od pierwszej sceny – to amatorska sekstaśma nagrana przez męża Emi, wrzucona na serwisy pornograficzne. Nagranie zdecydowanie budzi emocje, a sprawa szybko przechodzi z sieci do szkoły, w której uczy bohaterka. Oburzeni rodzice domagają się specjalnej wywiadówki, na której rozsądzą, co zrobić z tą, która złamała dobry obyczaj, zbezcześciła profesję nauczycielską i pokazała się jako nierządnica. Temat seksu – przedmiot gruntownej tabuizacji w społeczeństwie – jest wysoce atrakcyjny i rumuński reżyser dobrze zdaje sobie z tego sprawę. W jego filmie nie ma erotyki, jest pornografia, wpychana w wielokontekstowość wszystkich trzech aktów. Jest oczywiście prowokacją, bo publicznie seks nas oburza i mierzi nasze pruderyjne członki. Jude znów wykorzystuje nagość pod pozorem jakiejś transgresji – jak w Nie obchodzi mnie czy przejdziemy do historii jako barbarzyńcy, gdzie główna bohaterka przez dobre parę minut czyta wspomnienia z masakry żydowskiej podczas wojny, przechadzając się po pokoju bez żadnych ubrań. Nagość i seks są, w każdym tego słowa znaczeniu, atrakcyjne. A film Jude jest tak atrakcyjny, że nawet nie można normalnie zapisać jego tytułu.

Niefortunny numerek lub szalone porno
fot. Kadr z filmu “Niefortunny numerek lub szalone porno”

Ale nie chodzi tu tylko o seks. We wszystkich częściach rumuński twórca stara się dostrzec różne aspekty codzienności, społeczne stereotypy i przyzwyczajenia. W ten sposób funkcjonuje pierwszy akt, „Droga jednokierunkowa”. Oko kamery gestem obserwatora wyłapuje niejednorodną rzeczywistość, jej nieścisłości i nierówności. Niby ujęcie śledzi Emi, przechadzającą się trotuarem po sklepach w drodze do domu, ale ten ruch jest pretekstowy, bo ciekawsze rzeczy dzieją się na ulicy. Zastawiające chodnik jeepy, ruiny budynków, witryny sklepowe, przepychanki przy kasie, jednoręcy bandyci, ogromne banery na elewacjach blokowisk. Wszystko to w duchu postrzegania, który Jude opisze jako: „Wyjść z domu jakbyś był przybyszem z dalekich stron, odkryć na nowo świat, który już zamieszkujesz; zaczynać każdy dzień, jakbyś właśnie przybył statkiem z Singapuru i nigdy wcześniej nie widział własnej wycieraczki”. To zdziwienie najlepiej podsumowuje I część, będącą swego rodzaju wycieczką po Bukareszcie. Atrakcji tu nie brakuje.

Przeczytaj również:  „Pamięć” – Zapomnieć czy pamiętać? [RECENZJA]

Część druga to „Krótki słownik anegdot, znaków i cudów”. Tu zdecydowanie najpełniej rozwija się opisana przeze mnie koncepcja. Poszczególne fragmenty nie są ze sobą ściśle powiązane, tworzą pewną kompleksową siatkę znaczeń i skojarzeń. Prowokują prychnięcie, zadumę, śmiech, smutek, frustrację. Jude wybrał zdjęcia bądź nagrania i opatrzył je cytatami z różnej półki, które nadają na różnych falach, ale zgrywają się jako całość. Bywają sarkastyczne, refleksyjne, zgryźliwe i przygnębiające – tworzą taki wielogłos, który nie działa tylko na jednej częstotliwości. To gorzkie spojrzenie na ludzkość, wyrzut w stronę systemu i państwa, społeczeństwa i budujących go składowych. Co ciekawe i na co jeszcze chcę zwrócić uwagę to przywołanie pod hasłem „Kino” bardzo plastycznej metafory Siegfrieda Kracauera: „Ekran kinowy jest wypolerowaną tarczą Ateny”. Kracauer nawiązywał do mitu o Perseuszu i Meduzie, na którą heros nie patrzył bezpośrednio, lecz przez podarowaną przez boginię tarczę. Poprzez ciąg obrazów, uchwyconych przez kamerę, a także słów Jude stara się ukazać te wszystkie rzeczy, których nie widać w surowym oglądzie. Spektrum otaczających nas zdarzeń jest dla nas w pewnym sensie nieosiągalne, a kino ma za zadanie uchwycić ulotne znaczenia. Zwykle taktyką jest odwzorowanie rzeczywistości, ale w tym filmie plan był inny, być może właśnie bardziej „atrakcyjny”.

W końcu ostatnia część, nazwana „sitcomem”, to już rada rodziców łamana przez sąd pełną parą. To akt, o którym najłatwiej pisać i reklamować ten film, głównie ze względu na najbardziej fabularny przebieg i rozgrzewający przecież temat porno. Ale myślę, że konstrukcja tego „sitcomu” wcale tak nie odbiega od reszty. Choć wywiadówka skupia się na Emi i jej życiu seksualnym, dyskusja szybko przepoczwarza się w jakby żywcem wyjęty z mediów społecznościowych shitstorm. Rodzice kierują w stronę bohaterki najróżniejsze wyzwiska, całość przechodzi w obrzucanie się mięsem, moralizatorskie osądy i zwykłe kurwienie na siebie nawzajem. Jak to w tego typu inbach bywa, na jaw wychodzą szurskie teorie o pandemii, żydowskim spisku nazistów i zakłamywanej historii. Jude podsumowuje swój film jako „żart”, suflując nam jeszcze trzy różne zakończenia – co tym mocniej akcentuje szkicowy charakter Niefortunnego numerka.

***

Atrakcja to jednostka przyciągania. Nie ma jej w układzie SI, ale jej działanie ma określony cel. Celem jest emocjonalny, gęsty przekaz ideologiczny, choć dzisiaj ładniej jest powiedzieć, że jest wizją reżysera. Za montażem atrakcji Radu Jude kryje się kompleksowa siatka znaczeń i wartości. Część z nich to uniwersalia – krytyka kapitalistycznego decorum i przywar tak powszechnych, że nieznających różnic na świecie. Część z tych znaczeń to zbitka europejskich problemów, skojarzeń kulturowych, zapożyczeń z abstraktu zwanego historią Starego Kontynentu. Jeszcze inna skala to Europa Środkowo-Wschodnia (dla polskiego widza pewnie najwygodniejsza, bo pozwalająca snuć górnolotne analogie między Rumunią a Polską). Jest też skala „mikro”, skala Rumunii i Bukaresztu, miejsca wydarzeń fabularnej części I i III aktu. Ta ostatnia skala jest o tyle ważna, że Radu Jude – podobnie jak wszyscy nagradzani twórcy z Rumunii – uznawany jest za jednego z rumuńskich nowofalowców. Według takiej pragmatycznej definicji Rumuńska Nowa Fala byłaby ruchem filmowców pochodzących z tego kraju, którzy zostali docenieni na festiwalach filmowych od początku XXI wieku. Bardziej merytoryczna definicja obejmowałaby tematykę: reżyserzy i reżyserki opowiadają w swoich dziełach przede wszystkim o nieprzepracowanym okresie komunistycznej dyktatury Ceaușescu, bolesnej i traumatycznej transformacji ustrojowej. Próbowali rozliczyć się ze społecznymi porażkami, wstydliwym dziedzictwem historii i autostereotypami.

Niefortunny numerek lub szalone porno
fot. Kadr z filmu “Niefortunny numerek lub szalone porno”

Jude kwalifikował się do tego nurtu od samego początku swojej kariery. Zaczynał od krótkich form, w tym wielokrotnie nagradzanej Lampki z kapturkiem, stworzonej w duchu neorealizmu opowieści o wyprawie ojca z synem do miasta, by naprawić telewizor. I choć cały czas w tym samym nurcie, Rumun nigdy nie przylgnął do jednorodnego stylu, często odróżniając się od starszych kolegów pokroju Cristiana Mungiu, Cristiego Puiu czy Corneliu Porumboiu. Przykład: Film dla przyjaciół Jude z 2011 roku jest właściwie parodią stylu rumuńskich „minimalistów” i zadumanego ubolewania nad swoim losem, który dla Jude był oznaką braku kreatywności. Z kolei w Aferim! sięgnął po estetykę westernu, tworząc oryginalny „eastern”, rewidujący rumuńską historię i relacje z Romami. W opisywanym na łamach Filmawki Nie obchodzi mnie, czy przejdziemy do historii jako barbarzyńcy w konwencji paradokumentalnej mierzy on ludzi z zapomnianymi dziejami, ukrytą nienawiścią, ale też zadufaniem i wyższością intelektualistów [2]. Eklektyczny styl umyka standaryzacji. Reżyser zostawia sobie zawsze miejsce na przesunięcie granicy. W tym sensie jego filmy nie są symptomatyczne, trudno w nich szukać prawidłowości, mają potencjał powodować krańcowe reakcje [4].

Przeczytaj również:  „Kaczki. Dwa lata na piaskach" – ciężkie słowa o trudnej przeszłości [RECENZJA]

Być może dlatego Jude jest ciągle tak żywotnym twórcą. Złoty Niedźwiedź w Berlinie jest zwieńczeniem jego dotychczasowej filmografii, a Niefortunny numerek jest też jego najciekawszym konstrukcyjnie dziełem; na poły eksperymentem, na poły projekcją. Jednak z braku lepszych określeń najchętniej określiłbym tę technikę jako montaż atrakcji. Rumun całkowicie rozmyślnie odbiega nie tylko od fabularnego schematu, ale też monolitu znanego nam kina z zawiązaniem, rozwinięciem i rozwiązaniem akcji; z bezpośrednim powiązaniem scen i sekwencji; z koherentnością znaków i znaczeń. Oczywiście Jude nie wymyśla czegoś gruntownie nowego, a takie „słowniki filmowe” tworzono już wcześniej, choćby za sprawą Waleriana Borowczyka (mam tu na myśli jego Le dictionnaire de Joachim). Owo novum miałoby polegać na zlepienie ze sobą tych elementów, które funkcjonują inaczej na zasadzie synergii. Połączenie ze sobą tych atrakcji sprawiło, że Niefortunny numerek to film tak konfundujący. Pozornie gubi widza we wiązce skojarzeń i domysłów, ale jednocześnie dość wyraźnie promieniuje na sferę emocjonalną

Wspominałem na początku, że w myśl Eisensteina montaż atrakcji ma ułatwić zrozumienie przekazu ideologicznego. Przełożenie tego na dzisiejszą rzeczywistość nie będzie tak proste jak zakładałby radziecki teoretyk. Po pierwsze za samym Radu Jude kryje się cały gąszcz kontekstów, między innymi tych nowofalowych. W wynalezionej tradycji rumuńskich twórców jest rewidowanie swoich dziejów i stawianie spraw narodowych i społecznych na ostrzu noża. Czasy komunistyczne przetrwał zwyczaj tak zwanych banców, czyli żartów o ewidentnie wywrotowym charakterze. Ludzie opowiadali je sobie niejako w tajemnicy, bo ich treścią mogłyby się zmartwić siły bezpieczeństwa. Na podstawie takich banców Cristian Mungiu stworzył swoje anegdotyczne dzieło Opowieści złotego wieku [3]. Dążę do tego, że w rumuńskiej mentalności taki humor, zwany râsu plânsu („płacz i śmiech”), jest czymś inherentnym, a śmianie się z samych siebie to część kultury. Dorobek filmowy Nowej Fali każe też sugerować, że opowieści o tematach komunistycznych, transformacyjnych i społecznych były pewnym procesem, który przeszli tamtejsi filmowcy. A którego nie przeszliśmy w Polsce. Stąd mam duże dozy wątpliwości wobec snucia płynnych analogii między Rumunią a Polską i opisywaniem Numerka… jako filmu o kraju nad Wisłą. Wydaje się to leniwie wygodne, a powinno być motywujące dla polskich filmowców. Na własne problemy prawie nigdy nie jest za późno.

Niefortunny numerek lub szalone porno
fot. Kadr z filmu “Niefortunny numerek lub szalone porno”

Po drugie ideologię rozumianą sto lat temu nie da się zmapować na dzisiejsze czasy. Uważam, że przez to montaż atrakcji miałby dziś inny, mniej konkretny cel. To ogólna prowokacja myśli, mącenie porządków i stanów, wprowadzenie myślowego fermentu, holistycznego skisu. Z tej polifonii atrakcji wychodzi dość interesujący przekrój obrazów i cytatów traktujący tak o społeczeństwie pandemicznym (wraz ze wszystkimi szczepionkowo-maseczkowymi inklinacjami), jak i zbiorowości ludzkiej jako takiej (tu krytyka globalizmu, kapitalizmu i wszystkiego, co z nami robią).

Jednak pod względem treści film nie jest tak skomplikowany, jak mogłoby się wydawać. Jaki Niefortunny numerek… jest każdy widzi. Właśnie dlatego w tym tekście zależało mi przede wszystkim na przyjrzeniu się samej strukturze dzieła, jak może działać i czemu. A czy działa, to już sprawa osobista – oby działało.

“Niefortunny numerek lub szalone porno” już w kinach!
Więcej o filmie przeczytacie w innych naszych tekstach.

[1] – S. Eisenstein, Montage of Attractions: For “Enough Stupidity in Every Wiseman”, przeł. D. Gerould, „The Drama Review: TDR”, https://anarcosurrealisti.noblogs.org/files/2011/02/Montage-of-attractions.pdf [dostęp: 26.09.2021]
[2] – Ogólnie nie wypada cytować samego siebie, ale trudno mi się ze sobą nie zgodzić: K. Walczak, “Nie obchodzi mnie, czy przejdziemy do historii jako barbarzyńcy” – Historycy tu i teraz, Filmawka 2019, https://www.filmawka.pl/nie-obchodzi-mnie-czy-przejdziemy-do-historii-jako-barbarzyncy-recenzja/ [dostęp: 26.09.2021]
[3] – D. Pop, The Dark Humour of the Romanian Filmmakers, w: idem, Romanian New Wave Cinema. An Indtroduction, Jefferson 2014, s. 153–180.
[4] – Mircea Valeriu Deaca, doktor filmoznawstwa na Uniwersytecie w Bukareszcie, wręcz rozważa w swoim artykule styl Jude w kontekście „śmierci autora”: M.V. Deaca, Radu Jude: the Death of the Author, Art Readings 2019, vol. II, s. 205–217.

Nasza strona korzysta z ciasteczek, aby świadczyć usługi na najwyższym poziomie. Dalsze korzystanie ze strony oznacza, że zgadzasz się na ich użycie.