W sidłach Europy. „Prześwietlenie” („R.M.N.”) | Recenzja | Nowe Horyzonty 2022


Ciężko byłoby określić filmowe historie Cristiana Mungiu jako jednostkowe. Choć 4 miesiące, 3 tygodnie i 2 dni czy Egzamin pieczołowicie koncentrowały się na wyrazistym wątku i bohaterach, zawsze były pigułkowym zapisem społeczeństwa – rumuńskiego, postsowieckiego, europejskiego. Rozmiar jego kina nigdy nie sprowadzał się do indywidualnego przypadku, a wręcz przeciwnie, swoim rozmachem inwigilował systemowo-społeczne paradoksy. Mungiu był i jest patologiem kina społecznego, badającym, skąd biorą się w ludziach objawy politycznej choroby wieku – ksenofobii, strachu bądź nienawiści wobec obcych. I to właśnie robi w filmie Prześwietlenie.
Lokacja została wybrana z socjologiczną precyzją. Akcja Prześwietlenia ma miejsce w wiosce, gdzieś w porosłej lasami Transylwanii. Od stuleci mieszkają tu ze sobą Rumuni, Węgrzy, a także Niemcy (od zamków założonych przez Saksończyków pochodzi druga nazwa regionu – Siedmiogród). Każdy w swoim języku, często ze swoją społecznością religijną. Do swojej rodziny wraca akurat z saksów Matthias, którego „romskie” rysy prowokują komentarze pracodawcy. Ale o Cyganach (Romach) mówi się w wiosce w czasie przeszłym, ich już nie ma. Jest za to jeden Francuz, dobitny przykład człowieka z Zachodu, przysłanego z ekologicznego NGO-sa. W końcu do kulturowego tygla pośrodku Europy trafiają syngalescy imigranci ze Sri Lanki, ściągnięci przez lokalną piekarnię w celu zdobycia funduszy unijnych.
Ten etnoszkic zaledwie rysuje piętrzące się problemy, które Mungiu z taką odwagą eksploruje, wchodząc w sam środek bagna debaty publicznej. Najpierw sięga po zgraną kartę nietolerancji i podbudzanych populistycznie lęków, ale w przeciwieństwie do szarlatanów kina politycznego w rodzaju Smarzowskiego czy Szumowskiej, nie poprzestaje na prostych i wyższościowych diagnozach. Rumuński reżyser obrazuje klincz, w jakim znalazła się środkowa (ale chyba nie tylko) Europa, rozdarta między deklaratywną tolerancją a klasowym ściskiem, presją ze strony wielkiego Innego (Zachodu) a naznaczoną traumą niezależnością.
Absolutny szczyt Prześwietlenie osiąga w zbiorowej scenie w domu kultury, kiedy kilkadziesiąt osób zebranych na spotkaniu rady miejskiej „dyskutuje” na temat azjatyckich przybyszów. W ciągu kilkunastominutowego, statycznego mastershota warstwa po warstwie odsłania się genealogia konfliktu w rumuńskim polis, jego sprzeczności i sploty. Uwolnione pod wpływem zagrożenia nacjonalizmy przywołują duchy przeszłości, wcale nie tak odległej, jeśli przypomnieć sobie pogromy Romów w Węgrzech sprzed kilkunastu lat. Wątek romski stanowi tu zresztą formę widmowej pamięci, bo tej grupy akurat brakuje, lecz nie wiadomo, w jaki sposób zniknęli.


Co ciekawe Mungiu sięga także po elementy zaburzające jego zwykle ściśle realistyczną konwencję. Realizuje się to między innymi w postaci 9-letniego syna Matthiasa – Rudiego. Chłopiec już w pierwszej scenie zostaje traumatycznie naznaczony, kiedy w drodze do szkoły, w lesie dostrzega coś, co go przeraża. Traci głos, nie chce mówić, boi się. Nawet matce nie jest w stanie powiedzieć, co widział. To jedna z tajemnic, które unoszą się nad wioską, a film nie spieszy się z odpowiedzią, podsyłając zwodnicze, czasem wykluczające się tropy. Zwłaszcza motyw zwierzęcy, czy to inicjowany przez Matthiasa, który po alfamęsku uczy syna polować na dzikiego zwierza, czy przez niedźwiedzie, których liczeniem ma się zająć francuski ekolog, przystający do rzeczywistości jak pięść do oka. W postaci Rudiego dostrzec można ten stary i wciąż żywy topos dziecka, które widzi więcej – i na całe szczęście dla widzów urywa ten wątek wielokropkiem.
Prześwietlenie to tak naprawdę kalejdoskop postaci, prawdziwa mozaika etnospołeczna. Nie chcę więc wchodzić w zbędne dla recenzji szczegóły. Warto jednak wspomnieć o jeszcze jednej postaci, budowanej na niby-protagonistę, czyli o Matthiasie (Marin Grigore). Jest niejednoznaczny, labilny, niezdecydowany, a może po prostu pozbawiony własnego zdania. Porównanie do Roma odbiera on niezwykle agresywnie, przez co de facto traci pracę i wraca do Rumunii. Tam stara się nadrobić ojcowskie obowiązki wobec „zniewieściałego” przez matkę Rudiego. Jego model wychowawczy jest brutalny i atawistyczny – wpaja on dziecku, że przeżywają tylko najsilniejsi, ci, którzy w momencie krytycznym nie będą znali litości. W skali makro jego prosta, brutalna filozofia staje się strategią przetrwania w pozbawionej stabilizacji i bezpieczeństwie kraju, o którym przecież cały czas mówi Mungiu. Postawy bohatera są często naganne, odpychające, ale są one objawem, jakby mechanizmem obronnym wobec bezsilności instytucji państwa – wielkiego nieobecnego w filmie.
Poza aspektami okołopolitycznymi, obraz rumuńskiego twórcy wygląda po prostu pięknie – szczególnie w niepokojącej scenerii leśnej, ale też w monumentalnych scenach zbiorowych. Wizualiom akompaniuje specyficzna ścieżka dźwiękowa. Z jednej strony to folkowa, chóralna pieśń, z drugiej – zapętlony motyw ze Spragnionych miłości (Yumeji’s theme), który wciąż ćwiczy jedna z bohaterek – dobitny przypadek kontrastujących ze sobą w filmie porządków. Prześwietlenie popisuje się tak przenikliwością, jak i estetyką, podobną do poprzednich dokonań Mungiu, ale tym razem ściśle związaną z miejscem, ludźmi i przyrodą.
Filmawka jest partnerem 22. edycji Festiwalu Nowe Horyzonty
Ocena
Warto zobaczyć, jeśli polubiłeś:
„Egzamin”, „Nie obchodzi mnie, czy przejdziemy do historii jako barbarzyńcy”.