Recenzje

“Kler” – Recenzja

Kamil Walczak

Już przed premierą wiedziałem, że Kler to będzie film niezwykły, natchniony poniekąd. Obraz ten, jeszcze zanim w ogóle trafił do kin, wywołał niemałe kontrowersje; każdy choć trochę zorientowany obywatel zdołał wyrobić sobie o nim zdanie, a politycy masowo skarżyli się na jego szkodliwość. Kiedy piszę te słowa, nieznane są jeszcze wyroki boxoffice’owe, ale i bez nich jestem w stanie stwierdzić, że szykuje się jedno z najlepszych otwarć w historii polskiej kinematografii. Uwaga wszystkich skupiła się w ten weekend na dziele, które wielu ośmiela się nazywać „najważniejszym społecznie filmem dekady”. Pozostaje jedynie pytanie: czy to miano rzeczywiście mu się należy?

Zobacz również: Klasyka z Filmawką – “Wesele” Smarzowskiego

Dane nam jest śledzić losy trzech małopolskich księży – przyjaciół, których połączyła katastrofa sprzed lat. Ksiądz Trybus (Robert Więckiewicz) posługuje na wsi, nazbyt często lubi sobie wypić, a celibat łamie ze swoją gosposią, Hanką (Joanna Kulig). W prowincjonalnym miasteczku rządzi duszpasterz Kukuła (Arkadiusz Jakubik), który w gruncie rzeczy jest poczciwym duchownym, ale zostaje oskarżony o molestowanie chłopca z patologicznej rodziny. Z kolei ksiądz Lisowski (Jacek Braciak) zajmuje się załatwianiem przetargów i “działalnością charytatywną”. Ten ostatni wchodzi w polityczną grę z arcybiskupem Mordowiczem (Janusz Gajos) stojącym na czele zdeprawowanej i mafijnej kurii krakowskiej. Smarzowski pakuje do jednego gara wszystko: powiązania z najwyższymi hierarchami władzy, korupcję, degenerację, uzależnienia i pedofilię. Takim arsenałem nie dysponował nawet w Drogówce.

Kadr z filmu “Kler”.

Całość zaczyna się jednocześnie z przytupem, bo libacją alkoholową, i niepozornie, bo to w pierwszych scenach reżyser kondensuje lwią część zażenowania i komediowych zgrzytów. Z upływem czasu wraca szczęśliwie na właściwe, poważniejsze tory i z większym wyczuciem portretuje tytułowy kler. Nie da się ukryć, że został on tutaj przedstawiony negatywnie, ale bynajmniej nie jest to jednoznaczne czy jednowymiarowe. Najbardziej skażone są wyższe klasy Kościoła – klechy tworzący kasty trzymające władze, zatruwające instytucję od środka, dla których złote jest skromne.

Pod względem politycznego zacięcia wątek Lisowskiego nie ustępuje polskiemu Paktowi czy nawet House of Cards – makiawelista z zimną krwią toruje sobie drogę na szczyty władzy, do Watykanu, nie zważając ani na metaforyczne trupy, które po sobie pozostawia, ani na swoją rangę jako pasterza dusz, o której chyba już dawno zapomniał. Brawurowy występ aktora dodaje tylko animuszu bohaterowi, stawiając postać Braciaka, obok Andrzeja Chyry z Długu, w panteonie tych najbardziej złych w historii rodzimego kina.

Przeczytaj również:  „Bękart" – w poszukiwaniu ziemi obiecanej

Druga strona medalu prezentuje się zdecydowanie bardziej intymnie. Trybus i Kukuła nie są uwikłani w większe układy, starają się egzystować jak normalni ludzi, tyle że w sutannach. Są grzesznikami, ale nikt nie uzurpował sobie prawa do deifikacji każdego księdza. Ksiądz Trybus konfrontuje swój alkoholizm i łamanie celibatu, podważając w ogóle swoją rolę jako duchownego. Temat zostaje podjęty wrażliwie, ale mizerny Więckiewicz (oraz nijaka Kulig) sprawiają, że wszystko to wybrzmiewa dość prostacko i rubasznie (poza jedną dojmującą sceną, kiedy to rodzina w żałobie przychodzi w sprawie pogrzebu).

Zobacz również: “Kamerdyner” – Film zdobywcy Srebrnych Lwów w Gdyni – Recenzja

Dlatego na ustach wszystkich jest Kukuła, bo to postać z krwi i kości, ksiądz z powołania. Jasne, ma swoje za uszami, ale tak naprawdę niewiele więcej niż my sami. Kiedy jeden z jego ministrantów trafia do szpitala i na jaw wychodzi, że został on zgwałcony, wszystkie oczy spoglądają na miejscowego duchownego. Rozpoczyna się polowanie na czarownice, ostracyzm społeczny i, może nierozmyślny, komentarz do niektórych oskarżeń związanych z #metoo. Wśród ludzi panuje takie przeświadczenie, że ksiądz w bliskości z dziećmi prawdopodobnie dopuści się dewiacyjnych zachowań. Na te zarzuty Kukuła odpowiada przestrachem i milczeniem, bo ma on świadomość wagi takiego czynu. Kiedy odkrywamy jego przeszłość, zdajemy sobie sprawę, jak czuły i drażliwy jest to temat. Jeśli wziąć pod uwagę cały wątek, rola Jakubika jest wręcz manifestacyjna. Oto dobry ksiądz przeciwstawia się status quo i nie chce, aby ludzie krzywdzeni byli przez tych, którym tak ślepo niekiedy ufają.

Kadr z filmu “Kler”.

Wiadomość społeczną, bo takową intencję na pewno mają twórcy, wybrzmiewa dosadnie i szczerze, nawet jeżeli czasem zbyt antyklerykalnie i prześmiewczo. Jedna scena najlepiej oddaje głos tego filmu – zwykły cywil staje przed Mordowiczem oraz jego poplecznikami i zeznaje, że przed laty był parokrotnie molestowany przez księdza. Ci odpowiadają mu, że to może skończyć się tragedią, że oskarżony duchowny może nie wytrzymać tego psychicznie. Cywil wstaje i, kiedy wydaje się, że zaraz wykrzyczy im w twarz cały manifest przeciw Kościołowi, szepcze z niedowierzaniem: Co Wy na Boga robicie?

Zobacz również: “Searching” – Guilty pleasure roku? – Recenzja

To prawda, że Smarzowski często łopatologizuje, wyolbrzymia, generalizuje. Zresztą, jak pokazują jego poprzednie filmy, jest w tej dziedzinie specjalistą. Jednak gdy przychodzi co do czego, to niuanse najbrutalniej zderzają Kler z rzeczywistością. Te niepozorne elementy, które, mimo wszystko, składają się na świat, w którym żyjemy. Można to uprościć i powiedzieć, że reżyser znowu opowiada o tym samym – zmienia tylko grupę społeczną czy zawodową, ale tutaj jest to o tyle ważne, że dotyka księży, którzy ze względu na rangę moralno-religijną zawsze byli traktowani z dystansem. Kler głosi przede wszystkim, że Kościół jest święty, ale tworzą go ludzie grzeszni. Społeczeństwo, a zwłaszcza wierni, powinno odbrązowić wizerunek duchownych, bo wbrew pozorom funkcjonują oni zupełnie jak my –  są prostymi ludźmi, którym tak często zdarza się zboczyć z właściwej drogi. I nie chodzi tu o odtrącanie od czci i wiary katolickich duszpasterzy, ale nietraktowanie ich jak świętych na Ziemi.

Przeczytaj również:  Diuna: Część druga - Nic jak krew w piach [RECENZJA]

Kler wreszcie mógłby być genialną satyrą czy innym paszkwilem, ale zdarza mu gubić się w podniosłości tego tematu. Sceny, które znamy z trailera, są zdecydowanie przesadzone, zupełnie jakby w filmie znalazły się ze względów marketingowych. Retrospekcje bohaterów wieją topornością, dosłownością i silą się na obrazowość, a przecież można było to załatwić typowymi dla Smarzola prześwitami i chaosem wspomnień. Samo dynamizowanie akcji wyszło mu na plus, nieogarnięty i epileptyczny montaż to już u niego standard. Osobiście pragnę przestrzec widzów przed bezkrytycznymi porównaniami do kina Patryka Vegi (znowu), bo Smarzowski jest o wiele bardziej zorganizowany, jego “przekaz” nie jest szkodliwy i on sam konsekwentnie od początku swojej kariery realizuje politykę dosadną i hiperboliczną. Efektem tego nie jest (a przynajmniej nie powinna być) krzykliwa kontrowersja i wywołanie bitwy na polu prawica – lewica, ale podjęcie ważnego tematu, który tym filmie nie został sprymitywizowany.

Kadr z filmu “Kler”.
Zobacz również: Złodzieje rowerów #5 – Analiza “Tajemnic Silver Lake”

Najnowszy film Wojtka Smarzowskiego jest skierowany głównie do wiernych, a jeszcze konkretniej – do samej warstwy duchownej. To oni powinni go zobaczyć, wyrobić sobie zdanie i na chłodno wartościować. Problemy, które zwykle są bagatelizowane i zamiatane pod dywan, winny wybrzmieć w debacie publicznej, także w skali lokalnej. Warto pomyśleć o Klerze jako o kamieniu milowym na pewnej drodze, może niezbyt subtelnym i na pewno nie najlepszym, ale ważnym. Ważnym, żeby uniknąć kryzysu, jaki przeżywa młody ksiądz idealista z seminarium, który żali się Kukule, że Kościół to niby wspólnota, ale jak przychodzą kłopoty do nie ma do kogo geby otworzyć.

 

Nasza strona korzysta z ciasteczek, aby świadczyć usługi na najwyższym poziomie. Dalsze korzystanie ze strony oznacza, że zgadzasz się na ich użycie.