Genius vitae Joanny Hogg [POSZERZAJĄC HORYZONTY]
Włochy, Toskania. W środku nocy do willi angielskiej rodziny przybywa Anna. Pojawia się jakby znikąd, zupełnie sama, zdezorientowana, ze swoim pojedynczym bagażem. Przyjechała do swoich znajomych ze szkoły, by odpocząć – sama to ciągle powtarza. Wakacje. Nie jest jakimś wyjątkowym gościem, ale to dlatego, że nie jest też jedynym. Skryta, wycofana, co jakiś czas oddala się od towarzystwa, by porozmawiać przez telefon z mężem, który nie przyjechał. Ona nie chciała. Anna niespodziewanie alienuje się od towarzystwa dorosłych, spędza czas z nastoletnimi dziećmi przyjaciół, lecz oni, a zwłaszcza młodziutki, przystojny Oakley, znajdują w tej relacji niezręczności i dyskonwenans. To nie jest też miejsce dla niej. Wiotczejący marazm zastępuje w tych wczasach to, co początkowo jawiło się jako beztroska. Już na początku, gdzieś pod powierzchnią, zapalił się lont, ale nigdy nie doszedł on do panewki. Ktoś mógłby powiedzieć, że cała akcja gdzieś uleciała – to nie jest prawda. Dowodem zbrodni niech będzie emocjonalna czeluść, która reflektuje w nas, widzach. Takie jest kino Joanny Hogg.
Zobacz też: Filmowe TOP 15 półrocza 2019
Out of the blue
Urodziła się w 1960 roku. Pod swoimi skrzydłami miał ją Derek Jarman, przy filmie dyplomowym w brytyjskiej narodowej filmówce współpracowała z Tildą Swinton. Na ponad dwadzieścia lat zaszyła się w świecie telewizji, gdzie kręciła odcinki kolejnych soap dram, przedłużając niejako swoje praktyki reżyserskie. Coś wytrąciło ją jednak z tego letargu i w wieku 47 lat zadebiutowała na srebrnym ekranie filmem Unrelated pokazywanym na London Film Festival (nagroda FIPRESCI). I choć nieuchronne były porównania do stylu Erica Rohmera czy Michaela Haneke, to Hogg, pojawiając się trochę out of the blue, z niezwykłym zdecydowaniem przedstawiła swoją historię w dystynktywnie brytyjskim sznycie.
Trzy lata później nakręciła Archipelago (2010) – film, który wraz z Unrelated tworzy swego rodzaju dylogię wakacyjną. Umiejscowiony na malutkiej wyspie archipelagu Scilly obraz jest jeszcze bardziej suchy i ascetyczny, tworząc nienazwany dramat rodzinny. Bohaterowie to znów specyficzna grupa osób, wysokomieszczanie, tak zwana upper-middle class. Konstrukcja relacji Edwarda, Cynthii i Patricii zamknięta zostaje w rodzinnym domku letniskowym i wietrznym wernisażu. To w pewnym sensie zamknięta historia, i oni kończą swoje wakacje wyjazdem, który miał być ucieczką od trosk, zawieszeniem, ale bynajmniej nie rozwiązuje ich problemów.
Zobacz też: “Stranger Things” – Nostalgiczne szaleństwo po raz trzeci
To także kazus trzeciego filmu reżyserki, Exhibition, który skupia się na małżeństwie dwojga artystów w wieku średnim mającym za niedługo wyprowadzić się ze swojego domu. Kobieta nie chce go opuszczać, coś ją pociąga w tych oszklonych ścianach, niespokojnej dzielnicy, separującej od wewnątrz przestrzeni. Jej przywiązanie do tego miejsca nabiera charakteru perwersji. Mężczyzna zdecydował już jednak o wyprowadzce. Nie znamy genezy tej decyzji. Przez cały ten czas obserwujemy zwyczajnie ich relację, przyzwyczajenia, sfrustrowaną i niewyżytą seksualność, artystowskie bytowanie. Na samym końcu po prostu opuszczamy dom, kończąc w ten sposób historię.
Moment na detal
Na tak wyrachowaną modłę historie te są zamknięte, chociaż z perspektywy samych postaci ciężko mówić w ogóle o ich rozpoczęciu. One trwają, a my jesteśmy świadkami tylko newralgicznego ich wyimka. Filmowe motywy Hogg inspiruje jej biografia, choć sama autorka raczej dystansuje się od takich konstatacji. Może jednak właśnie dlatego wewnętrzne dramaty jej bohaterów są tak skulone i nienazwane, jest w nich cząstka życia z prawdziwego zdarzenia. Ciężko nie odnieść takiego wrażenia, gdy śledzimy sielskie wakacje Anny (Unrelated), czterdziestoparolatki skłóconej z mężem i garnącej do nastoletniego chłopaka; albo podobnej wiekiem D. (Exhibition), która na nowo szuka swojej seksualności i niebezpieczeństwa w życiu. The Souvenir, najnowszy film Hogg i laureat głównej nagrody na tegorocznym festiwalu Sundance, to także wyjęty z niej wątek, tym razem jej młodości: o studentce szkoły filmowej, która szuka pomysłu na pierwszy projekt.
Kamera stoi prosto, w statycznej pozie. Zbliżenia na twarze postaci tu tutaj rarytas, a constans obiektywu naruszony zostaje bodaj raz, zwykle w kluczowym dla zdarzeń momencie. Choć nie jest to slow cinema, akcja, cokolwiek “akcja” miałaby oznaczać, ciągnie się ślimaczo. Zwłaszcza w Exhibition doskwierała ta lapidarność dialogów, emblemat niezręczności, ale też zwykły naturalizm relacji. Seans filmu Hogg potrafi być nużący, w najgorszym przypadku toporny. To maksymalnie skupione doświadczenie, gdzie te gesty, o których później zapominamy, budują nimb relacyjnej antynomii, pieklących się bezpiecznie konfliktów, o których bohaterowie nie chcą mówić. Jak choćby w jednej z pierwszych scen Archipelago, gdy Cynthia (córka) i Patricia (matka) wybierają pokój dla Edwarda (syna). Ta pierwsza nalega, by wziął sypialnie na górze, druga zachęca, by rozgościł się na parterze. W końcu on sam, z przyrodzoną sobie manierą dżentelmena, bezproblemowo wybiera pokój na piętrze. Kiedy tam wchodzi, uderza głową o sufit. Przez cały ich pobyt na wyspie będzie spał skulony w tym niskim pokoju, w izolacji od reszty. Ale chyba każdy z nich potrzebuje chwili samotności, chwili dla siebie.
Zobacz też: Anna Odell. Reżyserka obecna – FRONT WIZUALNY [FELIETON]
Introspekcja
Co szczególnie rozpiera w filmach autorki, to te z pietyzmem odkrywane problemy komunikacji, przynależności, introwersji uczuć, które z takim trudem mogą być wyrażane. Nie bez kozery w filmach Hogg pojawia się Nieobecny. W Unrelated i Archipelago wśród bohaterek (Anny i Patricii) brakowało mężów, którzy z jakichś powodów nie mogli dotrzeć z nimi na wakacje. Rozmowy, kłótnie odbywają się zatem przez telefon, pogłębiając przepaść dzielącą bohaterki od równowagi. W Exhibition Nieobecny fizycznie się pojawia, słyszymy jego głos, ba, jest nawet jednym z głównych bohaterów. Jednak D często rozmawia ze swoim mężem przez interkom. Mimo że pracują w tym samym domu, dzieli ich oszklone piętro. Domofon okazuje się skuteczną barierą w uzewnętrznianiu swoich uczuć, potrzeb; to zezwolenie sobie na inercję. Brak komunikatywności przekłada się na separację bohaterów, choć ten aspekt sam w sobie nie musi podlegać krytyce. Ten immanentny okres samotności to stadium, jakie z łatwością można poddać analogii w autopsji.
Czy będziemy mówili o Annie (Unrelated), Edwardzie (Archipelago) czy D (Exhibition), nieuchronnie pojawi się temat samoalienacji, braku przynależności do grupy, związku, szeroko pojętej społeczności. Bohaterka Unrelated zadurza się przecież w Oakleyu (Tom Hiddleston), bo chce na nowo poczuć (i przeżyć) smak liceum, który uznaje za zmarnowany czas. Separacja z mężem to tylko dodatkowy pretekst. Ale gdzie czterdziestolatka pasowałaby do nastolatków, kiedy jest obcym wśród rówieśników z ławki szkolnej? Edward jest chronicznie uprzejmy i kurtuazyjny, ale czy nie przyjechał na wyspę ze swoją siostrą i mamą, by powiedzieć, że wyjeżdża jako wolontariusz do Afryki? Że na ponad rok zostawi swoją dziewczynę? Że właściwie to sam nie wie, co ma robić – tak w ogóle, w życiu? Z kolei D żyje swoim artystycznym życiem, pracuje na wystawę w galerii, ale w jakim jeszcze stopniu należy do swojego związku? Te urywane rozmowy z H, jakiś teatr gestów i pozorów, udawany seks, dom, z którym jest tak blisko związana i którego nie chce opuścić.
Przepis na życie
Kunszt rzemieślniczy reżyserki widać właśnie po tym, jak przedstawia te toksyczne interakcje między bohaterami, nieporozumienia, sprzeczki, tłamszone przez indywidualne zacietrzewienie i emocjonalną skrytość. Hogg jest w swoim żywiole, gdy reżyseruje ten typowy sytuacyjny awkwardness – dialogi przechodzą w model pasywno-agresywny, lepiej się nie odzywać, następuje niezręczna cisza, która ona filmuje w naturalistycznym trwaniu.
Zobacz też: “Ja teraz kłamię” – Klimat, muzyka, zdjęcia [RECENZJA]
I teraz najlepsze – na te problemy nie ma receptury. A przynajmniej nie prostej. Najpełniej wyraża to płacząca do telefonu Anna: I wish I could make it better but I can’t. I wish I could. Nie ma tu pesymistycznego wydźwięku ani happy endu. W Archipelago Christopher, tutejszy malarz, przyjaciel rodziny, udziela niby rady Edwardowi, ale to ta z gatunku “musisz to zaakceptować”. I może pocieszająco brzmią słowa That is like painting, you do all the things that are not right but they all contribute to the thing that will be right in the end, ale bynajmniej nie jest to antidotum na jego problemy. Choć seanse nie należą do najlżejszych, to mając już tę świadomość, z niezwykłą pasją obserwuje się ten minimalizm formy i treści, te zdawkowe dialogi i przyzwyczajenia. Hogg nie funduje nam ekspozycji, o ile tylko samo codzienne życie nie jest taką ekspozycją, o ile same ich słabości nią nie są.
W nadchodzącym jej filmie The Souvenir z Honor Swinton Byrce (córką Tildy) autorka wzięła na warsztat osobę młodą, niedoświadczoną, spragnioną wrażeń i inspiracji twórczych. Wiele wskazuje na to, że dzieło to będzie różniło się od wczesnej twórczości Hogg, ale z pewnością nie zabraknie w nim charakterystycznego dla niej stylu refleksyjności i statyczności, dedramatyzacji relacji między bohaterami i przede wszystkim chwili na zastanowienie. Czytelnicy mogą to potraktować jako ostrzeżenie lub propedeutykę. Myślę, że, mając na uwadze chociażby małą popularność filmów Brytyjki (bezpiecznie zakładam, że wszyscy jej polscy fani zmieściliby się na jednej sali kinowej), warto skosztować jej filmów i przeżyć głębokie kino relacji międzyludzkich.
The Souvenir Joanny Hogg będziecie mogli zobaczyć na 19. MFF Nowe Horyzonty we Wrocławiu (25 lipca – 4 sierpnia 2019).
Prowokowanie przeróżnych myśli to jedna z lepszych rzeczy, jakie dają teksty kultury, a tak się składa, że kino robi to wyjątkowo dobrze. Lubię kino wszelakie (popularne i festiwalowe) i systematycznie zwiększam swój kapitał kulturowy (!). Jestem sympatykiem zwierząt i entuzjastą kotowatych (TRZEBA kochać wszystkie kotki).