„Paryż, 13. dzielnica” – Miłość należy do nas | Recenzja | Nowe Horyzonty 2021
Jacques Audiard, twórca znany z “Proroka”, “Imigrantów” (Złota Palma w Cannes w 2015 roku) czy ostatnio “Braci Sisters”, tym razem chowa gatunkowy pazur i społeczne zacięcie na rzecz bardzo współczesnej historii o paryskich kochankach. Utrzymany gdzieś w porządku romansu “Paryż, 13. dzielnica” aż kipi energią generacji X, jej problemami i utarczkami z samymi sobą. Scenariusz Audiarda, pisany do spółki z Céline Sciammą i Leą Mysius, powstał zresztą na podstawie wybranych wątków z powieści graficznej Adriana Tomine’a “Killing and Dying”, która jest utrzymane w bardzo millenialskiej aurze relacyjnych dysfunkcji, czułych obietnic i przygodnego seksu.
Les Olympiades to część 13. dzielnicy Paryża. Dystrykt wyróżnia osiem ponadstumetrowych budynków, z których każdy został nazwany po miastach-organizatorach Igrzysk Olimpijskich. Wielki projekt Michela Holleya sprzed półwieku zakładał przekształcenie dzielnicy przemysłowej po lewej stronie Sekwany w centrum usługowo-mieszkalne: wysokie wieżowce, ogromne centrum handlowe, śródmiejska esplanada dla pieszych. Rzeczywistość zupełnie oderwana od imaginarium Paryża. Kamera Paula Guilhaume’a celuje raczej w uchwycenie życia dzielnicy, nocnych miraży, poczucie przytłoczenia połączonego z wigorem wolności. Symfoniczny obraz dopełnia jeszcze podniosła elektronika w wykonaniu francuskiego muzyka Rone’a.
Dzielnica ta to też swego rodzaju azjatycki tygiel, mieszka tam mnóstwo imigrantów i ich dzieci z Azji Południowo-Wschodniej czy Chin. Bohaterowie wpisują się w tą różnorodność, ale w ramach czarno-białego kadru ich kolor skóry staje się przezroczysty. Twórcy prawie w ogóle nie problematyzują rasy, ale robią to z kwestią emigracji. Przedstawia to też pewien ideał Les Olympiades – miejsca, gdzie rasa przestaje mieć znaczenie, a mniejszości nie są gettoizowane – co Francuz pokazał m.in. w Imigrantach. To pozwala Audiardowi na skupienie się na romantycznym korowodzie kochanków: na miłości, seksie i czułości (w losowej kolejności i natężeniu).
To portret ludzi, którzy czują pozorne szczęście, nie potrafią wchodzić w zdrowe relacje, bo nie nadążają. Zblazowana Emilie kompletnie nie umie rozmawiać o swoich uczuciach. Camille seksem nadrabia frustracje życiowe, a nie widzi jak jest w sobie zadufany. Zupełnie poza kontekstem czuje się Nora – zupełnym przypadkiem poznaje Amber Sweet, sexworkerkę, która jest kimś innym. Scenariusz nie jest idealny, dziury w motywacjach i charakterach przeszkadzają, ale ani na moment nie dezaktywują tego filmu. Oko kamery jest niezwykle empatyczne wobec bohaterów, dostrzega ich wady, ale nie przekreśla ich jako ludzi. Nie pochyla się też nad nimi w geście moralizatorskim, raczej zwyczajnie ich czuje. Kolejne punkty wspólne z historiami Adriana Tomine’a.
Spośród wszystkich przyjemnych rzeczy, najbardziej zachwycają sceny łóżkowe, pełne nagości, rozbierania, podekscytowania, także komunikacji (lub jej braku). Ujęcia Guilhaume’a zatapiają się w ciałach kochanków, tworzą piękną symbiozę na ekranie, uwypuklając cielesność jako wartość, a nie imitację znaczeń psychicznych. Innymi słowy, ciało staje się podmiotowe. Niemała w tym też zasługa głównych aktorów: Lucie Zhang, Makity Samby i Noémie Merlant, którzy wytwarzają tę pobudzającą zmysły atmosferę pożądania i namiętności. Ta intymna z jednej strony, a zmysłowa z drugiej fascynacja ciałem sprawiają, że Paryż, 13. dzielnica jest – i mówię to z pełną odpowiedzialnością – seksowny.
Z przyzwoitości recenzenta dodam też coś o trawiących ten obraz defektach, które w głównej mierze odnoszą się właśnie do sposobu prowadzenia narracji i relacji. Zamysłem scenarzystów było połączenie pewnych historii z oryginalnego materiału w ciąg narracyjny powiązany przez głównych bohaterów. Zgryz zaczyna się już w całej przypadkowości tych wydarzeń i w nierównym sposobie ich przedstawiania. Nie wspomnę już o rozwoju postaci, bo to kwestia dyskusyjna, czy ten w ogóle miał nastąpić. Sprawia to, że Les Olympiades nie jest najbardziej przenikliwym filmem z tej półki, ale definitywnie potrafi złapać to wrażenie (ten feel) pogmatwanego świata, w którym tak zagubionym młodym ludziom uczucie drugiego należy się jak psu zupa.