„Horror Story” – Postudencka mordęga [RECENZJA]
(Po)studencka mordęga poszukiwania pracy – tytułowe Horror Story – to nieszczególnie popularna kwestia w popkulturze. Stąd Apanel miał już plus na starcie, zabierając się za tego typu problem społeczny. W dodatku jest to próba ogrania tematu satyrą/czarną komedią. Tomek (Jakub Zając) to absolwent finansów i bankowości. Jak przekonuje nas informacja podana w filmie, to właśnie osoby po tych studiach najczęściej nie pracują w zawodzie. Stąd bohater większość czasu spędza na wysyłaniu CV, pisaniu listów motywacyjnych, chodzeniu na rozmowy kwalifikacyjne z tymi samymi zestawami pytań. Te peregrynacje przeplatane są przygodami w urzędzie pracy czy na kursach doszkalających, które bardziej Tomkowi uwłaczają, niż w czymkolwiek pomagają.
Debiut Apanela, rozwinięcie jego nagradzanego krótkiego metrażu Stancja, rozgrywa się w korpoinstytucjach, ale częściej w nowym, pełnym oryginałów (w tym babci landlordki) mieszkaniu Tomka. Można więc powiedzieć, że to znakomity setting, by opowiedzieć coś ciekawego o trudach dwudziestolatków, którzy znajdują się gdzieś pomiędzy końcem studiów a pierwszą pracą; którzy z trudem wytrzymują do pierwszego i których rodzice kuszą ich powrotem do rodzinnego domu, skoro w „wielkim mieście” się nie udało, a mama zawsze przyjmie i ugotuje obiadek.
Ale przejdźmy do sedna. Chodzi o to, że się nie udało. Apanel zainwestował bardzo dużo w sytuacyjne żarty, żarciki i gagi, przez co kolejne sceny ogląda się niczym skecze, które niestety bardziej mrożą, niż bawią. Przykładowo: Tomek jest na kursie doszkalającym z autoprezentacji, a prowadząca decyduje się wziąć go na środek i nałożyć pokazowy makijaż. Albo: rekruter wspomina, że w nie powinno się pisać „Pan/Pani”, bo teraz są trzy (a nawet cztery!) płcie. Protagonista bardzo często staje się obiektem drwin, ucieleśniając stereotypowego, nieogarniętego przegrywa. Świat właściwie postawił na nim krzyżyk, rzucając mu kolejne kłody pod nogi. Podobnie jest z jego podbojami romantycznymi – co chwila ląduje w niezręcznych sytuacjach, rozpamiętuje swoją byłą, żyje w godnej politowania naiwności. Sęk w tym, że jest to narracja trącąca myszką, która w tej wersji nie przełamuje schematu, a nawet nieumiejętnie powtarza zastane już frazy.
Rzucona jak przynęta postać Soni (Michalina Olszańska) przyjmuje rolę seksualnego pocieszenia przez eksploatację męskim spojrzeniem, ale ukazuje też alternatywną formę przegranej. Jest pogodzona z losem i jakoś sobie rzepkę skrobie (choć jest właścicielką wynajmowanego mieszkania). Tomka otaczają też inni przegrani, tacy jak Jarek (Konrad Eleryk) i Marta (Marta Stalmierska), którzy w ogóle studiów nie skończyli. Oni również ledwo wiążą koniec z końcem, unaoczniają różne tory porażki dorosłości, choć o wiele częściej Apanel traktuje ich jako kolejne comic reliefy. Może Eleryk znakomicie dostarcza żarty – dostał tak dużo amunicji, że w końcu musiał trafić – niemniej sprawia to wrażenie niezwykle wymuszonej śmiechawy, która dotyka przecież ważkich i smutnych tematów.
Horror Story mogłoby być co najwyżej przyczynkiem do opowiedzenia o systemowym problemie bezrobocia, korporacyjnym duchu kapitalizmu, teatralnym show zwanym rozmową o pracę. Ba, nawet zwyczajna opowieść o straconych nadziejach i chandrze absolwenckiego życia społecznego dałaby radę. Sam film ucieka jednak od tak poważnych kwestii, a żenujące przecinki wrażenie niedbałości i niechlujstwa.
Poza tym uwierają mnie kwestie ekonomiczne: skąd bohater ma pieniądze na mieszkanie? Czemu uparcie szuka pracy w wąskiej specjalizacji? I czemu Apanel tak uparcie przekonuje, że trudno o znalezienie czegokolwiek w korporacjach, kiedy problem leży zgoła gdzie indziej. Chodzi przecież o formę tej pracy, stres z nią związany, często brak alternatywy na rynku, pracę poniżej własnych kwalifikacji. Co więcej, bezrobocie w Polsce wśród młodych jest małe na tle innych państw Unii Europejskiej (przede wszystkim tych, które zostały dotknięte kryzysem ekonomicznym po 2008 roku). Szkopuł tkwi nie w tym, że młodzi ludzie nie znajdują zatrudnienia, ale że często wręcz muszą pracować jeszcze w czasie studiów, żeby się utrzymać, a po nich nie mogą znaleźć mieszkania ani do kupienia, ani do taniego wynajmu.
W tym rozchichranym grajdole Horror Story umykają sprawy ważne i zasadnicze. Społeczna satyra okazała się niezbyt trafiona, a wygrał millenialski humor (przepraszam za wypominanie wieku). Tak więc drugi z debiutów na Konkursie Głównym w tegorocznej Gdyni to niewypał, ale z potencjałem. Niestety niespełnionym.
korekta: Ula Margas
Prowokowanie przeróżnych myśli to jedna z lepszych rzeczy, jakie dają teksty kultury, a tak się składa, że kino robi to wyjątkowo dobrze. Lubię kino wszelakie (popularne i festiwalowe) i systematycznie zwiększam swój kapitał kulturowy (!). Jestem sympatykiem zwierząt i entuzjastą kotowatych (TRZEBA kochać wszystkie kotki).