Recenzje

“Tau” – Recenzja

Kamil Walczak
"Tau" – Recenzja

Tau to 19. litera w alfabecie greckim. Jest to również nazwa batrachokształtnej ryby morskiej z rodziny batrachowatych. Pseudonim taki przyjął również utalentowany chrześcijański raper z Kielc. Postanowiłem, że zaskoczę czytelników czymś nowym, bo, niestety, netfliksowe Tau zupełnie się do tego nie kwapi. Federico D’Alessandro funduje nam niesmaczne pomieszanie z przemieszaniem topowych wątków sci-fi ostatnich lat, a generyczność i odtwórczość ujawnia się tu na każdym kroku.

Julia (Maika Monroe), która w świecie refnowskich neonów miejskiego undergroundu trudni się drobną złodziejką, zostaje porwana przez Alexa (Ed Skrein), apatycznego milionera pracującego nad systemem sztucznej inteligencji Tau. Na obiektach, które uprowadził, prowadzi on badania mające usprawnić procesy myślowe hosta. By się uwolnić, bohaterka wchodzi w bliższą interakcję z komputerem.

"Tau" – Recenzja

Tau szafuje paletą barw, jakby miało to jeszcze na kimś zrobić wrażenie. Wciąż reprodukuje wyświechtane motywy z mocą zrezygnowanego kopisty. Widać domeną tej dekady w kinie sci-fi będą psychologiczne dramy o poszukiwaniu własnych twórców i samopoznaniu. Reżyser stara się wpasować w ten nurt, co rusz manifestując odwołania do garlandowskiej estetyki czy niejednoznaczności villeneuve’owej formy. Są też próby wypunktowania tajemniczą, niepokojącą muzyką, ale wychodzi na to, że Bear McCreary, odpowiedzialny za przecież niezły score do Cloverfield Lane 10, komponuje nijako, bez polotu i odwagi, a OST (na pewno original?) przeszło mi koło uszu.

Jednak Tau jest najgorszy, gdy przychodzi do eksplorowania rzekomej psychologii SI. Jest problem buntu wobec stwórcy i samopoznania? Jest. No to można jechać na automacie. Wątek zyskującego własną świadomość systemu, który odkrywa zakazany świat zewnętrzny, mógłby zostać choć przyzwoicie dostarczony, ale D’Alessandro spłyca go, redukuje, sprowadza do postaci Julii.

Przeczytaj również:  „Fallout”, czyli fabuła nigdy się nie zmienia [RECENZJA]

"Tau" – Recenzja

Byłem zaskoczony, bo zarysowany został dosyć ciekawy temat pamięci jako faktora determinującego ludzkie jestestwo, uprawniającego do akcesu do człowieczeństwa. Po paru scenach już go nie było i jak wiele mniej lub bardziej pobocznych tropów zniknął za neonową mgłą udawanej wieloznaczności. Pomijam już, że samo zawiązanie drugiego aktu potyka się o schematy, których nawet nie ukrywa, i bezcharakternie przeczołguje się przez kolejne sceny. Klisze nowoczesnej fantastyki naukowej grają tu pierwsze skrzypce i nie maskuje tego nawet nokturn e-moll Chopina, puszczony gdzieś w tle.

Byłbym kompletnie zawiedziony, gdyby nie udzielający głosu tytułowemu komputerowi Gary Oldman. Jestem pewny, że rola ta sprawiła mu mnóstwo zabawy, a własna interpretacja Hala 9000 jest jak najbardziej urocza i autentyczna. Szkoda, że dzięki nieuprzejmości twórców pytania, na które szuka odpowiedzi, zostaną pominięte i zapomniane gdzieś w odmętach fabuły. Zakończenie, mające w jakiś nieporadny, optymistyczny sposób zrekompensować stracone wątki, finalizuje miałkość całej produkcji i lenistwo twórców, niemających żadnego większego pomysłu na ten film.

Okazjonalny humor i niestrawność przekazu sprawiają, że swą publikę znajdzie Tau wśród niewiele wymagającej publice powtarzalnego sci-fi albo znudzonych życiem netfliksowych wczasowiczów. Na pewno mankamentem całości nie jest to, że można się wychillować i spędzić na względnej rozrywce tę półtorej godziny. Ale nic sobą niereprezentujący, nijaki duet Maiki Monroe i Eda Skreina zwyczajnie odrzuca. Miało być niepokojąco i psychologicznie, a bezpartykularne i nielogiczne filmidło nie gwarantuje nawet dobrego dreszczyku. Przewidywalność i mizerny developing postaci pozostawił mnie obojętnym nawet w tzw. niebezpiecznych sytuacjach. Wlekąca się produkcja dowlokła się do końca. Hura. Można wyłączyć.

Przeczytaj również:  „Furia", czyli arturiańska legenda, której nie znaliście [RECENZJA]

Zobacz również: “Anihilacja” – Recenzja

Najśmieszniejszym momentem Tau była chyba trochę niezamierzona wstawka. Lecące na pewnego bohatera gruzy przyćmił przeuroczy krzyk Wilhelma. Śmiałem się bardziej niż powinienem. Fakt, że ten ponadpółwieczny wynalazek dostał tutaj angaż świadczy zarówno o kompetencji twórców, jak i wydźwięku całości. Jeśli chcesz posłuchać bajecznego głosu Oldmana, myślę, że nagrał jakieś audiobooki. A jeśli nie, możesz spróbować się pomęczyć z tym. Ale ostrzegałem.


Nasza strona korzysta z ciasteczek, aby świadczyć usługi na najwyższym poziomie. Dalsze korzystanie ze strony oznacza, że zgadzasz się na ich użycie.