Recenzje

“Searching” – Guilty pleasure roku? – Recenzja

Kamil Walczak

Importowany z Sundance thriller Aneesh Chaganty zwiastował pierwszą tak mainstreamową produkcję found footage, która pozwoliłaby nieco wyemancypować ten ciekawy subgatunek, nieustannie dezawuowany przez ogólny dyskurs już u samych podstaw. Scenarzyści mogliby pomyśleć, że wciąganie komputerów i webcamów do filmowego obiegu to nie fanaberia amatorów, ale spore i niezagospodarowane pole do popisu. Niestety, Searching okazał się mrzonką, niepoważną groteską, gdzie zdeptana zostaje nie tylko wszelka konwencja, ale także inteligencja widza.

Zobacz również: Złodzieje Rowerów #5 – Analiza “Tajemnic Silver Lake”

Podczas otwierającej sekwencji montażowej zostajemy zaproszeni do domu – a właściwie komputera – rodziny Kimów. Śledzimy ekran urządzenia oraz załączoną kamerkę przez wiele lat, co pokazuje nam przebieg i ewolucję tak rodziny, jak i rolę maszyny w ich życiu. Teraz Davidowi (John Cho), ojcu, zaczyna stykać czterdziestka, jego żona zmarła, a córka Margot (przeżywa najgorszy/najlepszy okres w życiu – czasy szkoły średniej. Pewnego dnia nastolatka przestaje odpowiadać na sms-y i telefony. Rozpoczyna się policyjne śledztwo. Ojciec, widząc mizerne skutki tego procederu, decyduje się sam rozpocząć poszukiwania – włamuje się do laptopa córki, na jej konto na Facebooku. Tam odkrywa sekretną tożsamość dziewczyny, o jakiej nawet nie śnił.

Jasne, filmowi trzeba oddać to, że jako kryminał/thriller w internecie działa jak żadne inne dzieło. Nie pomyślałbym nawet, że oglądanie na dużym ekranie, jak ktoś wyszukuje na małym ekranie kolejne hasła w przeglądarce Google będzie tak emocjonujące. Szczególnie imponuje technika Zapomniałeś hasła?, sprytnie wykorzystana przez Davida, by wejść na konta swojej córki. To iście dziennikarskie dochodzenie, działanie niemal na własną rękę, odnajdywanie na portalach społecznościowych informacji, o których istnieniu wolałby chyba nie wiedzieć…

Przeczytaj również:  Diuna: Część druga - Nic jak krew w piach [RECENZJA]

Mimo to Searching nie daje rady odpędzić się od pewnych oczywistych wad. Ba, nawet nie próbuje, a pochłania je całym sobą. To wręcz groteskowa, metodyczna łopatologia, wbijająca widzowi do głowy kolejne poszlaki. Dobitnym tego przykładem jest scena, kiedy bohater natrafia w internetowym artykule na postać, którą wcześniej spotkał w trakcie śledztwa prowadzonego przez detektyw Vick (Debra Missing). Obiektyw webcamu parokrotnie pokazuje nam, że istotnie, to ta sama osoba, zestawia nam je dosłownie obok siebie, porównuje i porównuje. Reżyser albo nie widzi, jak topornie wyglądają tego typu ekspozycje, albo naprawdę nie wierzy w zdolności poznawcze widza.

Zobacz również: “Dzicy chłopcy” – Recenzja filmu totalnego

W dodatku, autor nieskładnie czerpie z konwencji found footage, stosując ją według własnego widzimisię. Niediegetyczna muzyka i quasi-dysturbujące zbliżenia ekranu to tylko wierzchołek góry lodowej. Wygląda to trochę tak, jakby… nie potrafił zdecydować się na spójną formułę zdjęć, więc wziął po trochę ze wszystkiego. Do największego kuriozum dochodzi, kiedy kamera z klaustrofobicznego spektrum komputera i jego kamerki ni stąd, ni zowąd przechodzi do epickiego establishing shota, kompozycji otwartej i telewizyjnej kamery z miejsca zdarzenia.

Pod względem wewnętrznej struktury i logiki trudno wartościować Searching jako coś innego niż guilty pleasure. Postacie i ich zachowania, intencjonalnie czy też nie, wydają się komiczne, a sam główny wątek, napędzany przez fincherowskie plot twisty, zatraca impet ważkości tematu. Owszem, może zastanawiać, na ile wizerunek kreowany w sieci bierze górę nad naszą rzeczywistą tożsamością (i które z nich jest prawdziwsze), ale wydaje się to raczej strefą domysłów i refleksji, które płyną nie tyle z samego filmu, co raczej dyskusji w ramach jego fabuły. A nawet jeśli jakowyś “morał” można wyciągnąć z całej historii, to przysłania go niewspółmiernie poważny charakter narracji przeplatany tatusiowym humorem. Tak więc jeśli zaakceptuje się konsekwencje takiego dyskursu, można się naprawdę nieźle bawić.

Przeczytaj również:  „Czasem myślę o umieraniu” – czy slow cinema może stać się too slow? [RECENZJA]
Searching
David Kim (John Cho)
Zobacz również: Klasyka z Filmawką – “Wesele” Smarzowskiego

Z kolei chwalony za rolę Davida John Cho wzbudził we mnie raczej pobłażliwe reakcje. Gra mocno, stroi ciężkie miny smutnego ojca i stara się, jak może. Głównie obserwujemy go, gdy w pocie czoła szuka w Internecie informacji o córce, dzwoni na Skypie, zamartwia się. Cokolwiek jednak robi, wychodzi mu szarża bez poczucia dobrego smaku. Niestety, nie pomaga mu ultradramatyczna muzyka w tle, która wybije napięcie daleko poza skalę Zimmera. Trochę narzekam, ale z głębi serca muszę przyznać – to ironicznie przepyszna, wstydliwa rozrywka.

Searching to solidna produkcja, której twórcy po pierwsze chcieli za bardzo, a po drugie zupełnie zgubili się w przyjętej formie i nieintencjonalnej śmieszności. To nie niebezpieczny dreszczowiec mrożący krew w żyłach – jak wielu zdaje się sądzić – a raczej uroczy, proporcjonalnie kosztowny thriller na kanwie polsatowskich szlagierów po 23:00. Zresztą, całkiem sympatyczny.

Nasza strona korzysta z ciasteczek, aby świadczyć usługi na najwyższym poziomie. Dalsze korzystanie ze strony oznacza, że zgadzasz się na ich użycie.