“RBG” – The Notorious RBG [RECENZJA]
Do produkcji takich jak ta podejście nie-Amerykanina – outsidera, osoby zwyczajnie niezainteresowanej kontekstem politycznym w Stanach Zjednoczonych – może wydawać się trudne. Zresztą, przecież nie wszystkich za Oceanem muszą pociągać tematy popkulturowo-społeczne. To w końcu historia o sędzi Sądu Najwyższego (Supreme Court), swego rodzaju homagium ku czci bliżej nieokreślonej figury, która walczyła (i walczy) o legislacyjną równość kobiet i mężczyzn względem majestatu prawa. Tym bardziej więc Julie Cohen i Betsy West zasługują na niemałe pochwały, bo uczyniły RBG dokumentem pełnym, łatwym w odbiorze, a także – co chyba najważniejsze – solidnym i przekonującym artefaktem świadczącym o tym, że dzisiaj jest inaczej niż kiedyś. A zaskakująco wiele, i to nie tylko Amerykanie, zawdzięczają tej przesympatycznej 85-letniej kobiecie w kwiecie wieku, której nie odważyłbym się nazwać staruszką.
Ruth Buder Ginsburg to urodzona w Brooklynie prawniczka, absolwentka takich uniwersytetów jak Cornell czy Harvard, w latach 90. zaprzysiężona jako druga w historii kobieta na stanowisko sędzi Sądu Najwyższego w USA. Wydaje się, że jest to wprost idealne pole do pociągnięcia feministycznej opowieści o uciskaniu kobiet, walce z nierównościami i zagraniu trochę na nastrojach rewanżowych względem płci przeciwnej. Ale to wcale nie tak. Twórczynie wychodzą z założenia, że RBG to już z miejsca ikona popkultury, bohaterka memów i bohaterka wielu ludzi. Celem filmu jest niejako odkrycie proweniencji jej sławy. Prześledzona zostaje jej biografia, wiek uczelniany, poznanie ukochanego męża, w końcu kariera jako jedna z najwybitniejszych pełnomocniczek w walce o równouprawnienie płci – i to pełne, zarówno wobec kobiet, jak i mężczyzn. Wielu argumentuje, a film to dosłownie potwierdza, że to właśnie dzięki Ginsburg kobiety uzyskały tak liczne prawa (a raczej: zagwarantowano im to samo, co mężczyznom) w latach 70. i później w latach 90.
Jeżeli chodzi o względy czysto formalnym, nie ma co się oszukiwać. RBG wykorzystuje konwencjonalną formę dokumentu i konwencjonalnie ją eksploatuje. Biorący udział w zeszłorocznym Sundance film zdaje się bryzą świeżości, gdy spojrzy się na jego fantastyczne tempo i skrupulatnie wyważoną ekspozycję, ale żaden z tego powiew. Przy takiej opowieści nie musi to być jednak jednoznaczną wadą. Narracja prowadzona jest przez kolejne osoby, z którymi twórcy przeprowadzają wywiad (w tym z samą protagonistką), a także poprzez archiwalne nagrania audio i wideo. Czyni to z tego dzieła rzetelny, choć ewidentnie nacechowany liberalnie, portret epoki dyskryminacji i niesprawiedliwości. Jeśli film przybiera pozy doniosłości, to czyni to w słusznej sprawie. A całkiem słuszną sprawą jest konfrontowanie przypadków zwykłych ludzi z państwem, które zbyt przyzwyczaiło się do tego, że kobieta winna zajmować się domem i dziećmi, a mężczyzna zarabiać na dom. Ginsburg mówi zdecydowanie, merytorycznie i zaangażowanie, choć jest tak skrytą i cichą osobą: Żyjemy w czasach, kiedy warto dążyć do czegoś, kiedy warto stawić czoła tradycjom i bić się za ideę.
W całości bodaj najbardziej odurza mnie ciepło tej produkcji. To poczucie, że co by nie sądzić o działalności bohaterki, mamy przed oczami człowieka prawego, który jest inspiracją dla nowych pokoleń. Znakomicie ilustruje to spotkanie RBG z uczniami college’u pod koniec filmu. Przestrzeń w filmie wydaje się na tyle swobodne, że z wyczuciem poprowadzono tutaj wątek szczerze kochanego i wspierającego męża, Marty’ego Ginsburga, z memiczną genezą kobiety, którą u schyłku kadencji Obamy namawiano do odejścia. Ale ona pozostała nieustępliwa. Dzięki swojej otwartości na ludzi, profesjonalizmowi i postępowaniu, które staje się dla młodych Amerykanów wzorem, nadano jej przydomek ” Notorious RBG” od słynnego rapera “The Notorious B.I.G.”. Dziś dalej trzyma formę, ćwiczy na siłowni, pasjonuje się operą. I, jak zapewnia, nie ma w planach zrezygnować.
Można się słusznie zastanawiać, na ile rekognicja filmu Cohen i Best bierze się z podatnego tematu i zagraniu na nosie republikańskiego wierchuszce. Nawet gdyby oddzielić ten dokument od kontekstu politycznego, dalej ma się czym bronić. Ruth Bader Ginsburg to niepodważalna ikona, funkcjonująca już dziś jako legenda, a film zdaje się tego żywym, zaangażowanym i zdecydowanym zapisem. Najbardziej wyjątkowo brzmią te przemowy Ginsburg sprzed 40 lat, kiedy, zdaje się, zmieniła kształt postrzegania pewnych spraw i jako amicus curiae dążyła do uniwersalizacji prawa dla wszystkich. Ciężko tutaj mówić o lewackiej propagandzie – to nader ludzkie dążenie do tego, by nikt nie czuł się wykluczony. I żeby litera Konstytucji mogła w końcu odnosić się do każdego, bez wyjątku. RBG obie strony sporu politycznego – cokolwiek to dzisiaj znaczy – powinny przyjąć z pokorą, choć jest to świadectwo subiektywne. Dowodem niech na to będzie relacja, jaka łączyła Ginsburg z Antoninem Scalią (zm. 2015), jednym z najbardziej skrajnych konserwatystów w Sądzie Najwyższym ostatnich dekad. Mimo drastycznych nieraz różnic w poglądach zostali bardzo dobrymi przyjaciółmi, dystansując się od różnic politycznych. Pytanie, czy ktokolwiek w Polsce jeszcze by tak potrafił, czy raczej spory światopoglądowe wzięliśmy już tak bardzo na serio, że jedyna ugoda, jaka nas czeka, to ta sądowa.
Ciężko mi ukryć, że RBG potrafi wzruszyć. W bardzo prosty, bezpośredni sposób mówi o tym, jak zmieniło się nasze społeczeństwo, choć dalej mamy sporo do zrobienia. Kiedy Ruth została wyalienowana w SN przez republikańskich nominatów, nie pozostała bezczynna. Nie atakowała nikogo, ale jako członek senioralny korzystała ze swoich uprawnień i żywo składała tzw. zdania odrębne. To taka przestroga, gdyby ktoś sądził, że jego zdanie i tak nie ma znaczenia. Robiła tak wcześniej i robi tak nadal, starając się działać na pełnych obrotach. Pod koniec zeszłego roku przeszła operację lobektomii i obecnie jest hospitalizowana, ale lekarze przewidują pełną rekonwalescencję. I może teraz akurat nie spotkacie RBG w jej gabinecie, ale już od następnego piątku będziecie mogli ją zobaczyć w występie cameo w filmie LEGO: PRZYGODA 2 – oczywiście w roli samej siebie.
Prowokowanie przeróżnych myśli to jedna z lepszych rzeczy, jakie dają teksty kultury, a tak się składa, że kino robi to wyjątkowo dobrze. Lubię kino wszelakie (popularne i festiwalowe) i systematycznie zwiększam swój kapitał kulturowy (!). Jestem sympatykiem zwierząt i entuzjastą kotowatych (TRZEBA kochać wszystkie kotki).