“Lux Æterna” – Noé bez kresu │ Recenzja │ Nowe Horyzonty 2021


Cokolwiek może dla ludzi znaczyć styl Gaspara Noé, ten film jest tego stylu późną inkarnacją. Trudno widzieć go w oderwaniu od młodszego o rok “Climaxu”, z którym dzieli estetykę, paletę barw, zamkniętą przestrzeń i psychodeliczną atmosferę. Fanom reżysera nie powinno zatem niczego brakować. Zwłaszcza, że w zaledwie 51 minut udaje się tu osiągnąć efekt szoku, strachu, niepokoju, które krętymi ścieżkami prowadzą nas do percepcyjnej ekstremy. Tym bardziej w sekcji Nocne Szaleństwo – abstrahując od kulis – działa to dobrze i trafnie. Spełniając, jak pewnie żaden inny film, założenia cyklu w duchu francuskiej ekstremy. Ale nie da się patrzeć na “Lux Æterna” bez spojrzenia na profil i personę Noé.
Sam projekt wziął się ze współpracy reżysera z domem mody Yves Saint Laurent. To zresztą nie pierwszy raz, kiedy dyrektorzy kreatywni czołowych domów decydują się na zatrudnienie twórcy kina autorskiego. Efektem tego są piękne, artystyczne etiudy z ogromną jak nigdzie indziej licentia poetica. Sama Lux Æterna nie jest co prawda reklamówką (a raczej projektem pobocznym), ale faktyczny klip, nakręcony w bardzo podobnej konwencji, jest już dostępny na youtube’owym kanale Saint Laurent. Ważne jest, by wspomnieć o tej genezie, bo jest ona prostym wyjaśnieniem nonszalancji i swobody, z jaką płynie narracja. Jej cel jest dosyć jasny – obiecany klimaks, psychodeliczna hipnoza stroboskopami i atak epileptyczny.


Wszystko to brzmi tak gasparowo, że aż zacząłem wątpić. Na początku reżyser ukazał motto filmu – cytat z Fiodora Dostojewskiego, który ekstatycznie opisywał stan tuż przed atakiem epilepsji. Rosjanin sam był epileptykiem i umieszczał postacie chorujące w swoich książkach, m.in. w Idiocie. Narrator opisuje, jak książę Lew Nikołajewicz Myszkin odczuwał, sekundę przed napadem, ten niesamowity stan świadomości, poczucie życia. Po chwili zmieniało się ono wprost nie do zniesienia. I istotnie, nawet współczesne badania potwierdzają, że są przypadki błogich epilepsji, ale w większości to ataki bolesne i niebezpieczne. W tej ekstremie, do której tak lubi przytulać się Noé, wyczułem romantyzowanie choroby. Jakkolwiek samo doświadczenie takiego „napromieniowania” jest ciekawe i immersyjne, tak widzę w tym coś efemerycznego, ulotnego i płytkiego. Kulminacja obrazu, zwłaszcza w tak osobliwym metrażu, wydawała mi się wybrakowana, a szok – niesatysfakcjonujący.


Dwukadrowy obraz na planie filmu o czarownicach, na którym nic nie idzie tak, jak trzeba, przeplatają cytaty w barokowo-antycznym anturażu. Wyryte w kamieniu kaligrafią łacińską, ale po francusku. To różne wypowiedzi Jean-Luca (Godarda), Carla Th. (Dreyera) czy Rainera W. (Fassbindera). Traktujące o pracy na planie, o współczesnych twórcach, o granicach, jakie wyznaczają reżyserzy. Tutaj także pojawia się problem z granicą: jak bardzo wypowiedzi tych twórców, którymi inspiracje są bardzo widoczne, a nawet wokalne, czytane są subwersywnie, a na ile taki pastisz może stać się kultem. Lux Æterna jest na tyle wątła fabularnie, że nie widzę sensu w rozdmuchiwaniu tego aspektu. Uważałem go tylko za tło do koktajlu percepcyjnych doznań. Jednak ten temat się przewija i trudno zdecydować, czy jest metakomentarzem do historii, czy ironiczną prezentacją reżysera. Dla mnie to po prostu chybiony strzał.
Film otwiera niewielki esej o czarownicach, o rytuałach i historii – przy tym dużo czerpie m.in. ze szwedzkiego arcydzieła kina niemego, Häxan. W wersji pokazywanej na MFF Nowe Horyzonty ten fragment trwa krótko, zaledwie kilka minut; z kolei na Berlinale pojawił się bardziej rozległy wstęp, który mógłby wydłużyć metraż i lepiej nadbudować film warstwą czarowniczą. Bo choć tematem kręconego na planie filmu jest palenie czarownic, to całe to wiedźmowe imaginarium ewaporuje gdzieś w domysły. Ustępuje na rzecz ostatniej sceny. Pod tym względem – to jest, realizacji pięknego konceptu – Noé zawiódł z niewiadomych przyczyn. Najwięcej o wiedźmach słyszymy w otwierającym dialogu Béatrice Dalle i Charlotte Gainsbourg, ale to bardziej improwizowana scena, która dobrze wygląda, niż mięsny kawałek filmu.


Lux Æterna to emocjonujące doświadczenie, które rezonuje na podobnym poziomie, co poprzednie filmy Francuza, ale tylko przez chwilę. Kiedy oczy widzów przestają już świecić odbijanymi strużkami światła, a budowany skrzętnie chaos zostaje afirmowany, poczucie niepokoju ustaje. Jednak tym razem to Gasparowe katharsis nie jest ani tak oczyszczające, ani tak pełne. A już na pewno, pun intended, nie jest wieczne.