FelietonyPublicystyka

Artemis Fowl jako historia, która mogła przebić popularność Harry’ego Pottera

Bartłomiej Rusek
Artemis Fowl
fot. materiały prasowe/ Disney

Zapowiadana od dawna ekranizacja przygód Artemisa Fowla zbliża się wielkimi krokami i już niebawem ujrzy światło dzienne. Mimo że historia utworzona przez Eoina Colfera nigdy nie przebiła w Polsce popularnością przykładowo Harry’ego Pottera, to z pewnością warto poświęcić jej trochę czasu, by poznać dzieje tytułowego bohatera.

„Opowieść o elfach XXIII wieku walczy z Harrym Potterem o pierwsze miejsce na listach bestsellerów” ten cytat z The Independent, pojawiający się na okładce pierwszego polskiego wydania (W.A.B., 2002) wydaje się w dzisiejszych czasach być czymś abstrakcyjnym. Na początku pierwszej dekady XXI wieku książka weszła jednak z hukiem do światowych księgarni, stanowiąc – przynajmniej na samym początku – poważniejszą alternatywę dla historii przestawionej w pierwszych książkach Rowling.

Artemis Fowl
fot. materiały prasowe / Disney

O czym jednak jest Artemis Fowl, a konkretniej kim jest główny protagonista serii? Gdy poznajemy go na początku pierwszego tomu, ma on zaledwie dwanaście lat. Mimo tego, jest jednym z największych geniuszy na świecie – a jednocześnie przestępcą, podobnie jak jego ojciec. Ten, zaginiony na krótko przed akcją pierwszej części przygód Artemisa, postanowił jednak przerzucić się na legalną działalność, inwestując miliony z rodzinnego majątku. To jednak nie spodobało się gangsterskiemu półświatkowi, czego efektem była katastrofa statku, którym Fowl senior przewoził towary do Rosji. Spowodowana oczywiście przez rosyjską mafię.

Ten niemalże encyklopedyczny opis jest lekką parafrazą tego pojawiającego się kilkakrotnie w książce. Jest on jednak bardzo istotny w kontekście samej książki – na skutek utraty części majątku, Artemis postanawia w jedyny znany Fowlom sposób (czyli niekoniecznie legalny) zdobyć środki, a także odszukać ojca, uznanego przez władze za zaginionego. I tutaj wchodzi magia. Okazuje się bowiem, że Ziemia przed laty zamieszkała była przez magiczne stworzenia – między innymi wróżki, gobliny czy trolle. Artemis, jako geniusz, od lat śledził wszelkie ślady (w międzynarodowej prasie, telewizji czy na forach internetowych) zjawisk nadprzyrodzonych, przez co ostatecznie udało mu się dotrzeć do przedstawiciela magicznych istot. I co dalej?

Po zgłębieniu tajemnic tego mistycznego, magicznego gatunku, nasz nastoletni geniusz postanowił porwać jedną z wróżek, a następnie wymienić ją za okup, mający docelowo zasilić budżet rodziny, a także służyć poszukiwaniom zaginionego ojca. W efekcie Artemis wplątuje się w sieć intryg, a na przestrzeni kolejnych części serii tworzą się między nim oraz innymi postaciami (niekoniecznie ludźmi) skomplikowane relacje.

Całość brzmi jak historia chwytliwa, łatwa do zekranizowania i trafiająca zarówno do młodzieży, jak i dorosłych. Sam Artemis Fowl miał być zresztą zekranizowany już w 2003 roku, jednak próba ta nie doszła do skutku. Teraz, po siedemnastu latach, Disney postanowił przenieść przygody młodego geniusza na wielki ekran, a pojawiające się w internecie zwiastuny niestety nie są zachęcające.

Artemis Fowl
fot. materiały prasowe / Disney

W przeciwieństwie do „ordynarnej” magii przedstawianej w Harrym Potterze, do użycia której wymagane są różdżki, a oprócz ruszających się samoistnie przedmiotów mamy do czynienia również z magicznymi stworzeniami, świat wróżek w Artemisie Fowlu jest znacznie trudniejszy do wykreowania. Opiera się on bowiem nie tylko na magii i magicznych stworzeniach, ale przede wszystkim na futurystycznej (a jednocześnie bardzo praktycznie skonstruowanej) technologii. Ten element, który jest jednym z głównych czynników science-fiction w serii, po przeniesieniu na ekran najczęściej przyjmuje sztuczną, „plastikową” i często bajkową formę (zazwyczaj ociekającą „kiczem”). Widać to już w zwiastunach, przykładowo w stylistyce broni używanej przez elitarny oddział wróżek – miotaczach Neutrino 2000.

Przeczytaj również:  „Cztery córki” – ocalić tożsamość, odzyskać głos [RECENZJA]

Tego typu małe elementy, istotne dla całej historii – zwłaszcza biorąc pod uwagę postać genialnego konstruktora, którym jest centaur (błędnie przetłumaczony w jednym z wydań książki jako faun) Ogierek, będący jedną z najważniejszych postaci w przygodach Artemisa – mogą z łatwością pogrzebać adaptację. Zwłaszcza że realizacja futurystycznych wizji Colfera wymagałaby budżetu i „wizji” godnej największych klasyków science-fiction.

Już teraz, jeszcze przed premierą Artemisa Fowla, jestem w stanie przewidzieć, co niestety pogrzebie sukces tej produkcji. Eoin Colfer dostarczył bowiem historię, która z łatwością mogłaby zostać przeniesiona na duży ekran, ze względu na stosunkowo ograniczoną ilość elementów sprawiających trudność w ekranizacji. Akcja samego pierwszego tomu zamknięta jest w kilku dniach, co ograniczyłoby ewentualne problemy związane z chronologią wydarzeń. Całość jest bardzo dobrze opisana, działania poszczególnych bohaterów odpowiednio uargumentowane, a historia mogłaby zostać z łatwością bezpośrednio zaadaptowana na wielkim ekranie, nawet bez potrzeby dodawania narratora.

Niestety, twórcy adaptacji (z reżyserem Kennethem Branaghem na czele) zmienili historię, mieszając w pewien sposób obie części, dodając postać Artemisa Fowla Seniora (w którego wciela się Colin Farrell) oraz zupełnie inne kulisy jego zaginięcia. Nieco irracjonalny wydaje mi się fakt zmieniania wątku fabularnego w bestsellerowej historii, której udało się podbić serca milionów fanów. Oprócz tego, zastanawiam się nad obsadą i słusznością niektórych wyborów kadrowych.

Na początku powiem, co moim zdaniem wypada dobrze. Josh Gad do roli Mierzwy Grzebaczka – słynnego krasnoludzkiego złodzieja – pasuje wręcz idealnie. Dodam, że jest to jedna z moich ulubionych postaci w powieści. Podobnie wygląda kwestia Lary McDonnell jako Holly i Mirandy Raison jako mamy naszego protagonisty. Również Nikesh Patel wydaje się być idealny do roli centaura Ogierka (ang. Foaly). Jeżeli chodzi natomiast o Colina Farrella, jestem przekonany że bardzo dobrze wcieli się w rolę Artemisa Fowla Seniora, a moje obawy dotyczą bardziej sposobu, w jaki ta postać zostanie napisana, niż jego zdolności aktorskich.

Jeżeli chodzi o samego Ferdię Shawa, który wciela się w Artemisa, to nie mam żadnego zdania – o ile wygląd aktora nie odbiega od książkowego oryginału, tak jego warsztat nie jest mi znany, ze względu na fakt, że będzie to jego pierwsza rola na wielkim ekranie. Nie potrafię jednak przejść obojętnie obok Judi Dench w roli komendanta SKR Juliusza Bulwy. Oryginalną postać charakteryzowało dość seksistowskie podejście względem kapitan Holly, która była pierwszą w historii kobietą, służącą w podległych mu/jej służbach specjalnych.

Przeczytaj również:  „Kaczki. Dwa lata na piaskach" – ciężkie słowa o trudnej przeszłości [RECENZJA]
Artemis Fowl
fot. materiały prasowe / Disney

Co ciekawe, wybór Judi Dench do tej roli mógł mieć charakter stricte marketingowy. Pewne elementy Artemisa Fowla przywodzą bowiem na myśl filmy o Jamesie Bondzie – mamy bowiem dowódcę (tutaj Bulwa, tam M – w obu rolach właśnie Judi Dench), który wysyła na często ekstremalne misje swojego podopiecznego (Bond – Holly), wyposażając go w sprzęt przygotowany przez sarkastycznego geniusza (Q – Ogierek). O ile jednak taki wybór można jakoś bronić, tak niestety kompletnie nie widzę Nonso Anozie w roli Butlera – lokaja i ochroniarza, a zarazem najlepszego przyjaciela naszego protagonisty.

Sam Butler wielokrotnie był opisywany jako Euroazjata, wysportowany i umięśniony, o groźnej aparycji. Nonso Anozie niekoniecznie pasuje do tego opisu, tak samo jak zresztą do rosyjskobrzmiącego imienia Domowoj (pochodzącego od domowika – ducha opiekuńczego znanego w słowiańskim folklorze). Niemniej jednak to nie kolor skóry, a sama postura najbardziej nie pasuje w moim odczuciu do wysportowanego ochroniarza o mocno atletycznej budowie ciała.

Wracając do wcześniejszego porównania serii Eoina Colfera do książek J.K. Rowling, należy wspomnieć o kilku faktach. Pierwsze części Pottera były zdecydowanie (tak jak i filmy) skierowane do młodszego odbiorcy, co z czasem (i rozwojem przedstawionej historii) się zmieniło. Przygody Harry’ego, wraz z jego wiekiem i doświadczeniem Rowling, stawały się coraz bardziej dojrzałe i coraz mniej skierowane do dzieci. W przypadku Artemisa Fowla mamy jednak do czynienia z książką, w której śmierć, brutalność, liczne strzelaniny i intrygi to coś, co od pierwszego tomu jest na pierwszym planie. W obu seriach humor przeplata się z powagą, a magia – jako element towarzyszący przedstawionemu światu od zawsze – wytłumaczona jest w mocno przystępny sposób. Moim zdaniem to jednak futurystyczne wizje technologii przyszłości, które całkiem łatwo sobie wyobrazić, ale zdecydowanie ciężej w uniwersalny sposób przedstawić, pogrzebały wcześniejsze próby ekranizacji przygód Artemisa. Podobnie jak zresztą szybko rozprzestrzeniająca się „Potteromania”, która skutecznie wyparła jakiekolwiek szanse na sukces produkcji filmowej o podobnym charakterze.

Ostatecznie wiem jedno – film o Artemisie Fowlu obejrzę. Jako wielki fan serii, aż do samego końca będę miał nadzieję na jego sukces i wysoką jakość. Będę starał się podejść do seansu łącząc nastawienie wielkiego fana z osobą, która nie wie, czego się spodziewać po produkcji. Wszystko dlatego, że zarówno z opisu filmu, jak i zwiastunów wiem, że ten nie będzie zbyt dokładną adaptacją znakomitego materiału źródłowego. Same zwiastuny zresztą sprawiają, że moje oczekiwania względem Artemisa Fowla drastycznie zmalały. W oczekiwaniu na seans targają jednak mną bardzo zróżnicowane uczucia, wśród których obawa przekracza jednak ślepą wiarę w dobry film. Bo o tym, że historia napisana przez Colfera miała potencjał, by “zawalczyć” z Harrym Potterem, świadczy fakt, że obie produkcje ścigały się na listach bestsellerów. W przypadku rynku filmowego, Artemis Fowl spóźnił się jednak o kilkanaście lat.

Nasza strona korzysta z ciasteczek, aby świadczyć usługi na najwyższym poziomie. Dalsze korzystanie ze strony oznacza, że zgadzasz się na ich użycie.