Advertisement
KulturaMuzykaRecenzje

Steven Wilson – “The Harmony Codex”, czyli prawdziwa uczta dla audiofila [RECENZJA]

Bartłomiej Rusek
Okładka płyty Steven Wilson - The Harmony Codex

Po krótkim, choć bardzo udanym epizodzie wznawiającym działalność Porcupine Tree, którego efektem była trasa koncertowa wraz z płytą Closure/Continuation, Steven Wilson powrócił do solowej kariery. Choć muzyk, prawdziwy geniusz w zakresie produkcji muzycznej (odpowiedzialny za oficjalne miksy wielu klasycznych prog-rockowych albumów, w tym wydawnictw King Crimson), ostatnią płytą odbiegł od typowo rockowych korzeni to jedno jest pewne. Każdy kolejny album, który wychodzi z rąk Stevena Wilsona jest zrealizowany perfekcyjnie, zgodnie z oryginalną wizją autora.

O ile wydane przed dwoma laty The Future Bites było bardzo interesującym (muzycznie i poniekąd socjologicznie, biorąc pod uwagę otoczkę towarzyszącą wydaniu albumu) eksperymentem, skręcającym w stronę alternatywnego popu, tak The Harmony Codex jest płytą, na której już od początku słychać bardziej stonowane i wzniosłe brzmienia, sugerujące powrót do rockowych korzeni.  Im dalej zagłębiamy się w treść albumu, jest coraz ciekawiej, bo zaczynamy dostrzegać, że Steven Wilson po raz kolejny robi wszystko, by uniknąć zaszufladkowania swojego dzieła do jednego, konkretnego gatunku.

Już na samym początku trzeba zaznaczyć, że Steven Wilson znakomicie czuje się w tworzeniu albumów koncepcyjnych.  Choć było to widoczne zarówno w przypadku Porcupine Tree (gdzie jako przykład można podać m.in. The Incident) jak i innych projektów, tak solowym albumom Anglika niemal zawsze towarzyszy jakiś koncept – czy to we wspomnianym The Future Bites, czy Hands. Cannot. Erase., inspirowanym historią Joyce Carol Vincent. Nie inaczej jest w The Harmony Codex. Album oparty jest na opowiadaniu o takim samym tytule, autorstwa samego Wilsona, które wieńczy jego wydaną w zeszłym roku autobiografię Limited Edition Of One (wydane w Polsce przez Rock-Serwis jako Limitowany Do Jednej Sztuki, tłum. Jakub Bizon Michalski).

Kadr z teledysku “Rock Bottom” (2023)

 

Historia opowiada o chłopcu, który wraz z młodszą siostrą (tytułową Harmony) postanawia odwiedzić swojego ojca w trakcie pracy. Niestety, gdy znajdują się wewnątrz wieżowca, czekając na przyjście taty, w budynku wybucha bomba. W panującym chaosie rodzeństwo postanawia uciec na dach budynku, w którym jednak wciąż przybywa pięter. W pewnym momencie Harmony się gubi, a jej nastoletni brat grzęźnie w spirali niekończących się schodów i najróżniejszych wizji. Steven Wilson w swoim albumie znakomicie oddaje nastrój opowiadania – zarówno lirycznie, jak i muzycznie. Nastrój panujący na The Harmony Codex orbituje bowiem między życiem a śmiercią, pełnią nadziei a jej brakiem, surowym realizmem a pełną marzeń, hipnotyzującą baśniowością (wybrzmiewającą przykładowo w tytułowym utworze).

Przeczytaj również:  Na jakie filmy najbardziej czekamy? Edycja online | Zestawienie | Azjatycki Festiwal Filmowy Pięć Smaków 2024

Sam Steven Wilson wielokrotnie przyznawał, że nie jest wirtuozem – jedyne solo na gitarze elektrycznej, które zagrał na najnowszym albumie, to to z utworu What Life Brings. Stąd też na jego płytach znajduje się wiele sekcji nagrywanych przez znakomitych muzyków sesyjnych. Na The Harmony Codex usłyszymy zarówno perkusję Pata Mastelotto czy Nate’a Wooda, jak i syntezatory Adama Holzmana i instrumenty dęte Theo Travisa. Bas, oprócz samego Wilsona, nagrywali Guy Pratt i Nate Navarr, przy gitarach pomogli David Kollar i Niko Tsonev i Lee Harris, Chapman Stick dogrywał Nick Beggs, a oprócz tego usłyszymy  wiele innych instrumentów, znakomicie wykorzystanych przez ogromną grupę artystów. Warto także wspomnieć, że w utworze Actual Brutal Facts usłyszymy również wokal Mikela Åkerfeldta z Opeth – prywatnie dobrego przyjaciela Stevena Wilsona.

W jednym z utworów powróciła także Ninet Tayeb. Wspólnie z izraelską wokalistką (z którą Wilson wcześniej współpracował przy m.in. Hands. Cannot. Erase. i To The Bone) nagrana została świetna i bardzo przejmująca kompozycja Rock Bottom – posiadająca największy potencjał na radiowy singiel.. Jedyne, czego brakowało mi w tym wyraźnie nawiązującym brzmieniem do floydowego Comfortably Numb utworze, to dłuższe solo, które aż prosiło się o to, by trwało przynajmniej te kilkadziesiąt sekund dłużej…

Tych kilkudziesięciu sekund nie zabrakło natomiast w czwartym utworze na The Harmony Codex. Instrumentalne Impossible Tightrope stanowi bowiem niesamowity ukłon w stronę osób, którym brakowało w ostatniej płycie Wilsona prog-rockowego zacięcia. Ta prawie 11-minutowa kompozycja nawiązuje swoim brzmieniem do największych klasyków gatunku, gdzie solo gitarowe przechodzi w saksofon, a utwór nie tylko zmienia tempo, przyjmując w pewnym momencie bardziej spokojną, zdominowaną przez pianino formę, ale i zawiera sekcje nagrywane na skrzypcach, Rhodes, organach Hammonda czy chociażby syntezatorze ARP 2600.

Kadr z teledysku “What Life Brings” (2023)

The Harmony Codex nie sposób jednoznacznie zdefiniować gatunkowo. To album, który łączy wszystkie elementy kariery muzycznej Stevena Wilsona, podsumowując je i plasując na jeszcze wyższym poziomie. O ile z tytułowego utworu wybrzmiewa psychodeliczna baśniowość, na całym wydawnictwie usłyszymy zarówno mocniejsze riffy, jak i skomplikowane progresywne granie czy akustyczne zagrywki. Choć longplay ma swoje mocniejsze i nieco słabsze fragmenty, album należy rozpatrywać – zgodnie z przewodzącym mu konceptem – jako całość, która stanowi znakomite, pełne emocji odzwierciedlenie tej niepokojącej historii, wywodzącej się ze wspomnianego już przeze mnie opowiadania Wilsona.

Przeczytaj również:  Klasyka z Filmawką: „Żyć własnym życiem” (1962)

W efekcie, The Harmony Codex to album kompletny, będący ucztą dla audiofila, na której słychać, że został nagrany dokładnie tak, jak autor chciał, spełniając jego wszystkie zachcianki. A tych było bardzo wiele. Jedyne, nad czym szczerze ubolewam, to że nie było mi dane przesłuchać go dokładnie tak, jak chciałby tego Steven Wilson – w specjalnie dostosowanym pomieszczeniu, w ciemności, w przestrzennym systemie Atmos 18.1.12, co było dostępne jedynie dla określonych grup odbiorców, na specjalnych, zamkniętych odsłuchach. Mamy już (albo dopiero) październik, a The Harmony Codex stanowi dla mnie prawdziwe arcydzieło i prawdopodobnie jeden z najlepszych albumów tego roku. A przede wszystkim prawdziwe doznanie muzyczne, które trzeba chłonąć na najlepszym możliwym sprzęcie, doceniając znakomity montaż i odważne, wychodzące poza granice gatunków zróżnicowane instrumentalnie brzmienie.


Korekta: Magda Wołowska

+ pozostałe teksty

Zastępca redaktor naczelnej. Uwielbia kino w każdym wydaniu - zarówno neony u Refna jak i slow cinema spod ręki Tarra, gangsterskie produkcje Scorsese czy niszowe słoweńskie filmy. Z wykształcenia zafascynowany literaturą fantastyczną językoznawca, absolwent filologii słowiańskiej. Pasjonat muzyki, którą stara się nie tylko opisywać, ale również tworzyć. Od niedawna regularnie powiększa swoją kolekcję komiksów.

Ocena

9.5 / 10

Nasza strona korzysta z ciasteczek, aby świadczyć usługi na najwyższym poziomie. Dalsze korzystanie ze strony oznacza, że zgadzasz się na ich użycie.