„Frontier” – o idealistach i nadziei w bezdusznym, korporacyjnym świecie przyszłości [RECENZJA]
Wydany nakładem wydawnictwa NAGLE! Frontier jest drugim dziełem Guillaume Singelina – autora znakomicie odebranego przez publikę komiksu PTSD, opowiadającego o weterance wojennej, zmagającej się z tytułowym zespołem stresu pourazowego. Oczarowany pierwszym komiksem Francuza nie mogłem przejść obojętnie obok jego najnowszego tytułu. Szczególnie, jeśli weźmiemy pod uwagę fakt, że Frontier utrzymany jest w uwielbianej przeze mnie scenerii science-fiction.
Tym razem jednak, autor przenosi nas nie do bliżej nieokreślonego kraju, a na liczne stacje kosmiczne i skolonizowane planety. Wśród nich czytelnik skojarzyć może jedynie Ziemię. Pozostałe noszą bowiem zupełnie inne nazwy niż te doskonale nam znane. Zanim jednak rozpoczniemy podróż międzygwiezdną, cofamy się o lata wstecz względem dalszej fabuły komiksu i poznajemy główną bohaterkę Frontiera. Jest nią naukowczyni Ji-soo, która po siedmiu latach pracy nad konstrukcją sondy badawczej „Indy” w końcu zaczyna przymierzać się do innowacyjnych badań kosmosu, mających na celu odkrycie jego największych tajemnic.
Niestety firma, dla której pracuje nasza bohaterka, zostaje przejęta przez korporację Energy Solutions, która widzi zupełnie inne zastosowanie najnowszego wynalazku. Jest nim odnajdywanie żył mineralnych celem pozyskania wartościowych minerałów z przemierzających kosmos asteroid oraz innych planet Układu Słonecznego. Mimo sprzeciwu zespołu badawczego, z Ji-soo na czele, ekonomiczna ekspansja kosmosu trwa, a naukowczyni przez lata przerzucana jest z projektu na projekt, jako buntowniczka, wiecznie sprzeciwiająca się przełożonym. Ostatecznie po wielu latach trafia, po raz pierwszy w swoim życiu, poza Ziemię – na platformę kosmiczną „Rock Breaker”.
W tym niesprzyjającym naszej protagonistce środowisku poznaje ona jednak Alexa, będącego z pozoru jej dokładnym przeciwieństwem. Jest on bowiem przedstawicielem pokolenia, które urodziło się i wychowało już w kosmosie, nie znając życia na planecie, będąc całkowicie przyzwyczajonym do braku grawitacji i otaczającej jego „dom” (platformę kosmiczną) nicości. W międzyczasie Singelin sprawnie wplata wątek kolejnej bohaterki Frontiera. Jest nią Camina – elitarna najemniczka, która na skutek wypadku postanawia odmienić swoje życie, skończyć z przemocą i założyć własny biznes, mający na celu sprzątanie przestrzeni kosmicznej z wszechobecnego w kosmosie złomu i śmieci.
Guillaume Singelin bardzo sprawnie łączy wątki, w naturalny, niewymuszony sposób wprowadza nowe postacie i potrafi zaciekawić czytelnika ich życiorysami. Z drugiej strony jednak, czytając Frontiera, momentami odnosiłem wrażenie, że ogrom wizji świata przyszłości przedstawionej w tomie nieco przerósł autora. Tyle wątków, liczne cechy skomplikowanych postaci, ich background – wszystko to zostało ściśnięte w zaledwie 150 stronach. Za to jakie to były strony! Papierowe wydanie Frontiera jest ogromnych rozmiarów, przez co momentami komiks czytało mi się bardzo nieporęcznie. I choć imponujący tom mocno wyróżnia się na regale, a i jakościowo prezentuje się znakomicie, lektura momentami sprawiała mi niemały problem.
Wracając jednak do sprawnie poprowadzonej fabuły i ciekawie wykreowanego świata, Frontiera po prostu chciało mi się czytać już od pierwszego momentu, gdy znalazł się w moich rękach. Zawarta w komiksie antyutopijna wizja podboju kosmosu, w której orbity planet wypełnione są latającymi śmieciami, a bogate korporacje eksploatują do granic możliwości przestrzeń kosmiczną, wykorzystując brak wyraźnie skodyfikowanego prawa na poszczególnych stacjach kosmicznych, brzmiał mi po prostu interesująco. Chociaż nie jest to najświeższy pomysł – pojawiał się on wielokrotnie w różnych dziełach kultury, podobnie jak motyw „firm ochroniarskich” zatrudnianych w formie najemników przez wspomniane korporacje – tak Singelin go bardzo sprawnie przedstawił. Dodał bowiem do tego konceptu motywy powieści drogi, przeplatanie licznymi filozoficznymi rozważaniami bohaterów i ich próbą odnalezienia samych siebie w nieskończonej, kosmicznej przestrzeni.
Ostatnie strony tomu zawierają zresztą szkice autora wraz z jego komentarzami na temat tego, jak z biegiem czasu zmieniały się jego pomysły. Frontier powstawał przez 10 lat (pierwsze szkice sięgały 2013 roku), a wiele powstałych w tym czasie pomysłów trafiło ostatecznie do PTSD, o którym już wcześniej wspominałem. Głównym łącznikiem między komiksami jest jednak styl autora. Uległ on lekkiej zmianie względem jego debiutu. Rysunki – przynajmniej pozornie – sprawiają wrażenie dokładniejszych i nieco bardziej realistycznych (zwłaszcza biorąc pod uwagę tła i liczne szczegóły), co jednak mocno kontrastuje z charakterystycznymi dla autora, prostymi (mocno „bajkowymi”) twarzami. Nie ma w tym oczywiście nic złego – pokazuje to, że mimo niewielkiego jak dotąd dorobku, autor zdołał wykształcić swój własny styl graficzny.
Singelin ponownie bardzo dobrze czuje się w scenach walki, znakomicie ukazując na rysunkach ich dynamikę – zarówno walk wręcz, jak i pełnych wybuchów strzelanin. I choć te pojawiają się kilkukrotnie w Frontierze, nie stanowią one głównego elementu komiksu. Ten skupia się przede wszystkim na świetnej historii, znakomicie wykreowanych postaciach i krytyce pędzącego kapitalizmu. Autor zestawia ze sobą postacie będące teoretycznie swoimi przeciwieństwami tylko po to, by pokazać, że mimo wszystkich różnic, będąc po prostu dobrą osobą, zawsze znajdziemy z kimś wspólny język. Bądź co bądź, jak wspomniałem, chciałoby się dowiedzieć więcej o konkretnych postaciach, tak ze względu na sprawny sposób, w jaki są wprowadzane do fabuły, czytając Frontiera, nie czułem się w żaden sposób niedoinformowany na temat bohaterów.
Jeśli miałbym się czegoś przyczepić, byłby to przede wszystkim brak informacji na temat tego, ile trwa akcja komiksu. Wiemy, że w wielu przypadkach poszczególne plansze dzielą od siebie lata wewnątrz świata przedstawionego. Nie wiemy jednak, czy to kilka, kilkanaście, czy może kilkadziesiąt lat. Wiemy, że akcja dzieje się w przyszłości, ale gdy na kolejnej planszy bohaterowie znajdują się w innym otoczeniu, nie wiemy, jak dużo czasu minęło od przedstawionej przed chwilą akcji. Zwłaszcza, gdy na kolejnej stronie wprowadzana jest przykładowo założona w międzyczasie rodzina jednego z bohaterów.
Frontier to bardzo dojrzała historia, ukazana pod przykrywką bajkowej wręcz szaty graficznej. To poniekąd opowieść o próbie prowadzenia normalnego życia w tak nienormalnej scenerii. Jednocześnie stanowi obraz przedstawiający interesującą, często wręcz przerażającą wizję dalekiej przyszłości, której bohaterowie samotnie nie mogą się przeciwstawić. Mogą jednak współpracować, a współpraca ta może mieć zbawienne skutki. Bo najważniejsze to być sobą, nawet, jeśli nie oznacza to podążania zgodnie z narzuconym nam odgórnie kierunkiem.