FilmyRecenzjeStreaming

„Wszyscy moi przyjaciele nie żyją”, czyli polska czarna komedia w hollywoodzkim stylu

Bartłomiej Rusek
fot. "Wszyscy moi przyjaciele nie żyją", reż. Jan Belcl / materiały prasowe

Rok 2020 nie był łaskawy dla przemysłu filmowego. Pandemia koronawirusa wpłynęła bowiem na większość premier filmowych, wymuszając przekładanie ich lub przenosiny na wszelkiego rodzaju streamingi. Za jeden z nielicznych pozytywnych filmowych akcentów tego roku można jednak uznać wieńczącą go premierę filmu Wszyscy moi przyjaciele nie żyją. Produkowany był on jako pierwszy polski film fabularny Netfliksa, jednak w tej kategorii uprzedziła go niesławna Erotica 2022.

Co ciekawe, Wszyscy moi przyjaciele nie żyją to film, który wyszedł spod rąk dwóch Słoweńców – za scenariusz, reżyserię i montaż odpowiedzialny był Jan Belcl, a całość nadzorował Mitja Okorn, będący producentem. Ich współpraca nie jest czymś nowym – spotkali się bowiem już wcześniej na planie filmowym, gdzie Belcl był asystentem Okorna, a ich kooperacja skutkowała wyprodukowaniem pierwszej części Planety Singli.

Na samym początku filmu lądujemy w chronologicznie ostatniej scenie. Na miejsce, w którym odbywała się impreza sylwestrowa, trafia dwójka policjantów. Ci przechodzą przez zdemolowany dom, spoglądając na wszechobecne zwłoki i komentując je w swoim często ironicznym stylu. Tym samym widz od samego początku widzi, że zdecydowana większość uczestników imprezy nie żyje. Poza jedną osobą – wynoszoną przez ratowników dziewczyną, która z założonym kołnierzem ortopedycznym wymawia zdanie, będące tytułem filmu: Wszyscy moi przyjaciele nie żyją.

fot. „Wszyscy moi przyjaciele nie żyją”, reż. Jan Belcl / materiały prasowe

W tym momencie przenosimy się o jeden dzień wstecz. Akcja większości filmu dzieje się bowiem w noc sylwestrową. Stopniowo poznajemy bardzo zróżnicowaną grupę bohaterów, do których z łatwością można przypisać większość cech (często ukazanych w dość przerysowany, komiczny sposób) charakterystycznych dla osób, które po prostu spotyka się na każdej większej imprezie. Mamy zarówno dwójkę przyjaciół, podrywających bezskutecznie napotkanie dziewczyny, mężczyznę znacznie starszego od reszty towarzystwa, szukającego „znajomości na jedną noc”, domorosłego rapera, osoby śmiałe i nieśmiałe czy nawet bardzo ułożonego chłopaka, który w tę właśnie noc chce oświadczyć się swojej dziewczynie.

Przeczytaj również:  „Czasem myślę o umieraniu” – czy slow cinema może stać się too slow? [RECENZJA]

Tym, co budzi moją największą obawę w polskich filmach o nastolatkach, są dialogi. Językoznawcy są niemalże jednogłośni w ocenie, iż gwara młodzieżowa bardzo szybko ewoluuje, przez co ciężko ją uchwycić. Dodatkowo, jest w praktyce znacznie mniej przesycona charakterystycznymi dla niej potocyzmami, niż jest to widoczne w filmach czy dowolnych opracowaniach, skupiających się na języku nastolatków. Stąd też, o ile dla mnie (a moje otoczenie podobną gwarą posługiwało się co najmniej kilka lat temu) część dialogów brzmiała autentycznie, tak domyślam się, że dla wielu obecnych nastolatków, oglądających film, „teksty” wymawiane przez bohaterów będą często brzmieć sztucznie i wymuszenie. Sam jednak przed laty wielokrotnie słyszałem na żywo dialogi, bardzo przypominające te pokazane w filmie.

Zaskakująco dobrze poradziły sobie na ekranie młode gwiazdy polskiego kina. Rozumiem, że zarówno Julia Wieniawa-Narkiewicz, jak i Nikodem Rozbicki, Mateusz Więcławek i reszta młodej obsady mogą wzbudzać mieszane uczucia, ale w tej produkcji wypadli bardzo przyzwoicie. Znakomicie wcielili się w postacie, wykreowane przez Belcla – zarówno te pewne siebie, jak i nieśmiałe czy wręcz zagubione w przedstawionym otoczeniu. Obsada świetnie ukazywała emocje, co było widać przede wszystkim w bardziej burzliwych momentach, takich jak pełna emocji wypowiedź granej przez Monikę Krzywkowską Glorii.

Doszukując się wad filmu, muszę doczepić się kilku scen, które momentami wyglądały wręcz absurdalnie. Przykładowo, postrzelony pistoletem (który posiada zresztą nielimitowany magazynek…) chłopak odlatuje na kilka metrów do tyłu. Wiem jednak, że kino rozrywkowe rządzi się własnymi prawami, stąd też można z łatwością przymknąć oczy na tego typu szczegóły. To, co w produkcji mi się nie podobało, to kilka ostatnich, pełnych tego typu właśnie absurdów scen, które wieńczą pewien epizod filmu – to się dzieje po prostu za szybko i zbyt nagle, w porównaniu z całą resztą sprawnie poprowadzonej historii. Również scena końcowa mimo wszystko nie przypadła mi do gustu, choć rozumiem jej założenia i zamiary.

Przeczytaj również:  „Cztery córki” – ocalić tożsamość, odzyskać głos [RECENZJA]
fot. „Wszyscy moi przyjaciele nie żyją”, reż. Jan Belcl / materiały prasowe

Twórców Wszyscy moi przyjaciele nie żyją należy pochwalić za oryginalny pomysł na historię i przede wszystkim techniczne przygotowanie produkcji. Montażowo film wypada naprawdę świetnie, dodatkowo należy go pochwalić za bardzo przyzwoitą ścieżkę dźwiękową. Specjalnie chciałem poświęcić przynajmniej jedno zdanie na wspomnienie o nagłośnieniu filmu. Odruchowo, tak jak robię to zawsze przy oglądaniu polskich produkcji, włączyłem na Netfliksie polskie napisy. Szybko się jednak okazało, że te nie są potrzebne, gdyż dialogi są naprawdę dobrze nagłośnione, co niestety nie jest standardem w naszych rodzimych filmach.

Wszyscy moi przyjaciele nie żyją to film, w którym wulgarność, seks i przemoc są na pierwszym planie. Stąd też wiadomo, że produkcja ta nie trafi do każdego. Zaryzykuję stwierdzenie, że znaczna część rodzimych widzów nie dojrzała jeszcze do tego, by zobaczyć tego typu produkcję w polskim wydaniu. Sam podszedłem jednak do seansu oczekując mocnego kina, utrzymanego w tonach czarnej komedii. Tym samym jestem z seansu w pełni zadowolony, gdyż po raz pierwszy otrzymałem tak bardzo wybuchową mieszankę w polskim filmie. W dodatku, spora część scen typowo komediowych trafiła w mój gust, co nie jest częste w przypadku polskich produkcji.

Mimo nieco rozczarowujących swoim absurdem niektórych scen, Wszyscy moi przyjaciele nie żyją to film, który zdecydowanie mogę polecić każdemu, kto oczekuje mocnej, czarnej komedii. Prawdopodobnie czegoś takiego nie widziałem jak dotąd w żadnym polskim filmie. To mieszanina dramatu i komedii, w stylu zahaczającym momentami o kamp. A wszystko to w krwawej oprawie, ze świetnym zapleczem technicznym i masą intertekstualnych nawiązań.

Ocena

8 / 10

Warto zobaczyć, jeśli polubiłeś:

Planetę Singli, Climax, American Pie

Nasza strona korzysta z ciasteczek, aby świadczyć usługi na najwyższym poziomie. Dalsze korzystanie ze strony oznacza, że zgadzasz się na ich użycie.