FestiwaleFilmyPIĘĆ SMAKÓWRecenzje

Pięć smaków. Recenzujemy film „Kot do wynajęcia”

Bartłomiej Rusek

Od dawna wiadomo, że najlepszym przyjacielem człowieka wcale nie musi być pies. Wielu z nas serce skradły bowiem koty, ale w rolę tę może się wcielić tak naprawdę dowolny gatunek zwierząt. Wyjątkowo blisko kotów jest także Sayoko (Mikako Ichikawa), główna bohaterka filmu Kot do wynajęcia.

Naturalnym talentem naszej protagonistki jest to, że przyciąga do siebie koty. Cecha ta jest zresztą u Sayoko rodzinna – podobnie było w przypadku jej babci, która w efekcie na każdym spacerze po mieście musiała mieć kieszenie wypełnione rybnymi smakołykami. Niestety, Sayoko nie ma szczęścia do kontaktu z ludźmi – żyje jedynie z gromadą kotów, wypełniających jej samotność. Jej największym marzeniem jest przy tym znalezienie odpowiedniego partnera i wyjście za mąż, co nawet napisała na ogromnej kartce, którą przypięła do ściany w swoim pokoju.

Przyjmując i dokarmiając kolejne koty, a jednocześnie widząc, jak niesamowitymi i towarzyskimi są one stworzeniami, Sayoko wpada na pomysł otworzenia obwoźnej wypożyczalni kotów. Wkłada na małą przyczepkę kilka koszyków wypełnionych jej puchatymi przyjaciółmi, bierze do ręki megafon i, wykrzykując slogany reklamowe, idzie przez miasto, szukając osób chętnych do skorzystania z tych usług.

Samo pożyczenie nie jest jednak jedynie formalnością. Każdy kandydat musi przejść odpowiednią weryfikację. W jej trakcie nasza bohaterka sprawdza warunki, w których oddawany kot miałby przez pewien czas żyć, a także dowiaduje się więcej o potencjalnym kliencie. Na podstawie tego wywiadu dobierany jest odpowiedni kot, mający wypełnić pustkę w sercu osoby, która daje mu tymczasowy dom. Wszystko według jej sloganu, który brzmi: „Na smutek i samotność nic nie robi tak dobrze jak koty”.

Przeczytaj również:  „Czasem myślę o umieraniu” – czy slow cinema może stać się too slow? [RECENZJA]

W efekcie film przedstawia dość szerokie spektrum samotności. Naoko Ogigami (reżyserka i jednocześnie scenarzystka) przedstawia nam różne oblicza tego uczucia, podkreślając, że każda osoba okazuje i przeżywa samotność w inny sposób. Niezależnie od tego, czy mówimy o Sayoko, o osobach, które potrzebują towarzystwa (kota) czy o samych widzach. Mam wrażenie, że Kot do wynajęcia ma na celu poprawienie humoru, choć trochę, choć na chwilę. Niezależnie od tego jak bardzo kocha się tytułowe zwierzaki na codzień. Film ten odebrałem przede wszystkim jako obraz o dzieleniu się dobrem. Ma on na celu uszczęśliwić widza, tak jak Sayoko robi to ze swoimi klientami, użyczając im kotów.

Kadr z filmu „Kot do wynajęcia”
Kot do wynajęcia (reż. Naoko Ogigami), mat. prasowe, Pięć Smaków

Jednocześnie Kot do wynajęcia jest ściśle oparty na schematycznych, powtarzających się sekwencjach. To może się nie spodobać wielu widzom, choć mnie nie były one w stanie znudzić – wiedząc kiedy i czego się spodziewać, wyczekiwałem dalszych, dość przewidywalnych scen, niczym w kolejnym odcinku ulubionego serialu. I to niezależnie od tego, czy mówimy o historii wypożyczenia następnego kota, czy też kolejnych odwiedzinach dość natrętnej sąsiadki bohaterki. Wszystko to tworzyło spójną całość, a dawka humoru skutecznie kontrastowała ze smutnymi historiami ludzi, których osamotnienie skłoniło do czasowego wypożyczenia pupila.

Przy tym wszystkim Ogigami wyraźnie bawi się formą. Przedstawione w filmie historie (od dziwnych zachowań klientów Sayoko, aż po wykonywane przez nią coraz to inne prace, w których pomagają jej koty) często balansują na granicy absurdu, co wraz z elementami komediowymi skutecznie równoważy tempo filmu, który przez większość czasu jest bardzo statyczny. Całości towarzyszą ładne zdjęcia, przy czym warto nadmienić, iż w niemalże każdej scenie filmu widoczny jest jakiś kot – chociażby przechodzący w tle.

Przeczytaj również:  Diuna: Część druga - Nic jak krew w piach [RECENZJA]

Kot do wynajęcia to nietypowy, ale jednocześnie bardzo potrzebny film, traktujący o szerzeniu dobra. Bardzo w tym przypomina wcześniejszy film Naoko Ogigami – Jadłodajnię pod Mewą. Obie produkcje, obejrzane w szary, jesienny wieczór, z pewnością sprawią, że widz się uśmiechnie i poczuje choć trochę lepiej, widząc wszystkie pozytywne emocje oraz kolory, wprost wylewające się z ekranu.

Ocena

7.5 / 10

Warto zobaczyć, jeśli polubiłeś:

„Jadłodajnia pod Mewą”

Nasza strona korzysta z ciasteczek, aby świadczyć usługi na najwyższym poziomie. Dalsze korzystanie ze strony oznacza, że zgadzasz się na ich użycie.