CampingRecenzje

“Przybysz z Kosmosu”, czyli słabo zrealizowane science-fiction z połowy lat pięćdziesiątych [CAMPING #43]

Bartłomiej Rusek

Jedną z wiodących zasad kampu, pojawiających się w „Notatkach o Kampie” Susan Sontag, jest nieintencjonalność. Prawdziwy kamp nie jest zamierzony. I tak to właśnie wyglądało w przypadku recenzowanego przeze mnie dzisiaj filmu, którym jest Robot Monster lub – jak brzmi jego polski tytuł – Przybysz z kosmosu.


Przeczytaj również: “Oślizgły dusiciel” – Kamp w rytmie disco [CAMPING #42]

Historia ukazana w filmie jest bardzo prosta. Na Ziemię przyleciał Ro-Man, tytułowy Robot Monster, który doprowadził do zagłady ludzkości. Kilku ludzi jednak przeżyło, a tajemnica przetrwania tkwi w genialnym umyśle jednego z ocalałych, którym jest grany przez Johna Mylonga Profesor. Na krótko przed atakiem z kosmosu, utworzył on bowiem cudowny lek – szczepionkę, która chroni organizm przed każdą chorobą. Szczęśliwie, zaszczepione osoby są niewrażliwe również na promienie Ro-Mana, którymi zniszczył on całe miliardy ludzi na Ziemi.

Co ciekawe, Ro-Man posiada urządzenia, pozwalające z łatwością wykryć pozostałe na Ziemi istoty. Profesor zdołał jednak zbudować specjalne pole magnetyczne, ukrywające na radarach kosmity pozycję budynku, w którym ukryli się ocaleni. Przybysz z kosmosu otrzymał jednak od swojego dowództwa informację o ilości pozostałych przy życiu Ziemian. Tym samym dostał ultimatum i musi ich unicestwić w ciągu następnej doby.

W międzyczasie w akcji wynikają również przeróżne, zupełnie niepasujące do scenerii zwroty akcji. Wynika to z faktu, że Ro-Man zakochuje się w jednej z Ziemianek i tylko z nią chce negocjować pokój. Tym samym, w filmie dzieje się szereg nielogicznych rzeczy, które mogą wręcz śmieszyć, zwłaszcza w połączeniu z niskiej jakości efektami specjalnymi.

Przeczytaj również:  „Bękart" – w poszukiwaniu ziemi obiecanej


Przeczytaj również: Jaki film śni się po nocach Tomowi Saviniemu i Joelowi Coenowi? – “Koszmar” [CAMPING #41]

W trakcie oglądania produkcji pojawiają się sceny, przedstawiające walczące ze sobą wielkie gady, a także dinozaury. Nie wiem, w jakim celu ma to miejsce, lecz jak na rok 1953 wyglądało to dość przyzwoicie. Niestety, już po seansie doczytałem, że wspomniane sceny pochodzą z dwóch innych filmów. Są to Milion lat przed naszą erą (1940) i Lost Continent (1951). Co gorsza, te same sceny pojawiają się w Przybyszu z kosmosu dwukrotnie, w niezmienionej formie. Pozostawia to spory niesmak, zwłaszcza w połączeniu z wieloma niedociągnięciami technicznymi filmu.

Wśród tych, oprócz wyraźnie widocznej ręki, trzymającej statek kosmiczny w scenie przestawiającej jego lot, należy wspomnieć chociażby o wyglądzie tytułowego kosmity. Grający go aktor – George Barrows – ma wyraźne problemy z chodzeniem w zbyt dużym stroju. Ten przypomina strój goryla, z wyraźnymi elementami plastikowymi. Co więcej, w miejscu głowy ma hełm, nieco przypominający ten astronauty, lecz ze sterczącymi antenkami.

Nie miałem niestety okazji obejrzeć filmu Phila Tuckera w wersji 3D, w której powstał on w oryginale. Nie sądzę jednak, aby to bardzo pomogło w jego odbiorze. W Przybyszu z kosmosu nie uświadczymy bowiem interesujących dialogów, dobrej gry aktorskiej, pięknych ujęć czy przynajmniej przyzwoitych efektów specjalnych. Można to podsumować faktem, że ataki promieniami Ro-Mana przedstawione są jako ujęcia w negatywie. Towarzyszy im przy tym mocno irytujący dźwięk, przypominający spięcie elektryczne.

Przeczytaj również:  „Pamięć” – Zapomnieć czy pamiętać? [RECENZJA]

Jako ciekawostkę można dodać fakt, że film spotkał się z bardzo słabym odbiorem wśród widzów i krytyków. Tak słabym, że doprowadził do próby samobójczej Phila Tuckera. Wciąż jednak stanowi w pewnym znaczeniu klasyk kina science-fiction, podobnie jak inne niskobudżetowe produkcje lat 50. Wśród nich można wymienić chociażby niesłynny Plan dziewięć z kosmosu. Ostatecznie, Przybysz z kosmosu to produkcja bardzo słaba, której seans można polecić jedynie jako guilty pleasure.


„Camping” to cykl tekstów, w których przybliżamy czytelnikom dzieła, jakich nie znajdą w zestawieniach najlepszych filmów wszechczasów. Kino pełne miłości, niebezpieczne, nierzadko szokujące, za to zawsze, w jakiś pokrętny sposób, piękne.

Nasza strona korzysta z ciasteczek, aby świadczyć usługi na najwyższym poziomie. Dalsze korzystanie ze strony oznacza, że zgadzasz się na ich użycie.