Pięć Smaków. Recenzujemy “Liście Komeliny”
Jak wiele zjawisk może wystąpić z prawdopodobieństwem jednego do stu milionów? Szanse na nie są na tyle niskie, że wydarzenia te muszą być wyjątkowe. Jednym z nich jest… uderzenie przez spadający z nieba meteoryt. Będąc w jadącym samochodzie. Takie „szczęście” miała Fumi, główna bohaterka Liści Komeliny – nowego filmu Hideyukiego Hirayami, który można obejrzeć w ramach tegorocznej edycji Festiwalu Pięć Smaków.
Zamiast uważać ten zbieg okoliczności za coś pechowego, dla Fumi (w tej roli znana z między innymi Jadłodajni pod Mewą Satomi Kobayashi) wydarzenie to stanowi zaskakujący bodziec, motywujący ją do podjęcia konkretnych decyzji w swoim życiu. Do tej pory przebiegało ono bez konkretnego kierunku, niemalże ciągle w stałej rutynie. Krótko przed uderzeniem meteorytu przestała jednak pić – a to zaskakujące wydarzenie miało miejsce, gdy wracała ze spotkania ze swoją grupą wsparcia.
W efekcie, Liście komeliny opowiadają nam przede wszystkim o życiu i rutynie, a zwłaszcza o tym, jak ciężko z nią zerwać, będąc osobą dorosłą. Dzień Fumi przebiega zazwyczaj według określonych schematów, wyznaczonych przez pracę i obowiązki. W wolnym czasie najczęściej spotyka się z koleżankami, z którymi plotkuje i narzeka na facetów. Jej najlepszym przyjacielem jest jednak syn jednej z nich – młody Kohei, zafascynowany astronomią, którego traktuje niemalże jak własne dziecko.
Chłopiec wciela się przy tym w rolę narratora, opowiadając kilkukrotnie o wydarzeniach z życia Fumi. Obecność tej postaci w filmie pozwala reżyserowi zestawić dziecięce marzenia i bujną wyobraźnię z dorosłym głosem rozsądku. Obrazuje to również inny aspekt filmu, którym jest odkrywanie własnego ja. W obliczu problemów rodzinnych, Kohei w bardzo młodym wieku staje przed istotnymi decyzjami, mającymi wpływ na jego dalsze losy. Fumi natomiast poznajemy w tym momencie życia, gdy będąc w wieku średnim, próbuje rozpocząć je na nowo. Walczy z nałogiem i pragnie nowego startu, poznając przy tym nowym ludzi. W międzyczasie jej życie toczy się jednak dalej, a film prowadzony jest we własnym tempie, które nie jest ani zbyt szybkie, ani przesadnie wolne – tak, jak życie większości z nas.
Towarzysząc naszym bohaterom przy ich codziennym życiu, dowiadujemy się coraz więcej o ich przeszłości i tym, co poprzedzało moment, przedstawiony na ekranie. Hideyuki Hirayami prowadzi film w takim stylu, aby każdy z widzów mógł osobiście przeżyć poszczególne kadry. Jednocześnie, w niemalże poetycki, niespieszny sposób opowiada nam historię o poszukiwaniu szczęścia i jego różnych, tak odmiennych obliczach. Wszystko to w nietypowym dla siebie, obyczajowym filmie, w którym obsadził grono znanych w Japonii aktorów, niekoniecznie kojarzonych z takimi właśnie rolami.
Liście komeliny ciężko jednoznacznie zaklasyfikować gatunkowo – elementy komediowe przeplatają się z zalewającym widza smutkiem, interesująco napisanym romansem oraz scenami życia codziennego. Uświadczymy tu każdego z festiwalowych pięciu smaków, choć zdecydowanie dominują tu słodki i gorzki. To naturalnie zagrana i zrealizowana w bardzo przemyślany sposób, trafiająca prosto do serca widza produkcja, opowiadająca o sukcesie i niepowodzeniach, wzlotach i upadkach, a w ogólnym rozrachunku o wielu smakach życia codziennego.