RecenzjeSeriale

„Castlevania” – Recenzja drugiego sezonu

Bartłomiej Rusek

Jestem skłonny stwierdzić, że pierwszy sezon Castlevanii stanowił jedną z najlepszych oryginalnych produkcji Netflixa. Otrzymaliśmy bowiem świetny serial animowany, zrealizowany na najwyższym możliwym poziomie, którego główną wadą było to, że był zbyt krótki. Nie jest łatwo poprowadzić wciągającą, angażującą widza, złożoną historię w produkcji, która ma zaledwie cztery dwudziestominutowe odcinki. W drugim sezonie, który ujrzał światło dzienne ponad rok po premierze pierwszego, problem ten został rozwiązany, bo tym razem spędzimy spędzimy z bohaterami aż osiem odcinków.

Castlevania
Kadr z serialu „Castlevania”
Zobacz także: Recenzję Suspirii

Dzięki przedłużeniu drugiej odsłony Castlevanii otrzymujemy spokojniejszą, bardziej przemyślaną historię. Oprócz opowieści o Trevorze Belmoncie, wielokrotnie jesteśmy świadkami poczynań głównego antagonisty – Drakuli – i jego podwładnych: innych wampirów, które zjednoczył, aby wspólnymi siłami zniszczyć całą ludzkość. Wśród nich znajduje się dwóch ludzi (Isaac i Hektor), których mroczny władca mianował swoimi generałami – ci, jako nekromanci, tworzą dalsze pokłady armii ciemności. Sami, mimo że są ludźmi, pałają nienawiścią do całego swojego gatunku, planując jego skuteczne unicestwienie.

W czasie seansu poznajemy również historie większości z bohaterów – twórcy Castlevanii, którzy otrzymali tym razem nieco więcej czasu na przedstawienie historii, wprowadzili do swojej produkcji liczne retrospekcje, pozwalające nam dowiedzieć się nieco więcej o tym świecie. Złapałem się na tym, że w pewnym momencie zacząłem rozumieć głównego antagonistę, a także mu współczuć i wręcz „kibicować” w starciu z naszymi bohaterami, do których moja sympatia była niepodważalna.

Przeczytaj również:  „Pamięć” – Zapomnieć czy pamiętać? [RECENZJA]
Castlevania
Kadr z serialu „Castlevania”
Zobacz także: Recenzję Halloween

Wracając jednak do Trevora Belmonta – jesteśmy świadkami poczynań jego oraz jego towarzyszy podróży. Mowa oczywiście o pół-wampirze, synu Drakuli Alukardzie oraz Syphi, zdolnej czarodziejce, jednej z Mówców poznanych przez Belmonta w Greszit. Sama relacja między głównymi bohaterami jest co najmniej interesująca i to nie tylko ze względu na przeszłość samego Trevora (pochodzącego z rodziny łowców wampirów), który oprócz zwalczania z obojętnym wyrazem twarzy wszelkiej maści demonów, topi smutki w kolejnych butelkach alkoholu.

W produkcji Netflixa nie mogło oczywiście zabraknąć licznych scen walki, które pokazują, że pierwszy sezon stanowił jedynie przystawkę do pełnoprawnego widowiska. Niestety, sprawiają one często wrażenie zbyt statycznych, brakowało mi w nich pewnej dynamiki, co sprawiało, że po zakończeniu większości z nich, byłem lekko zawiedziony tym, że to już koniec. Wyjątek stanowiła walka otwierająca siódmy, przedostatni odcinek, która niesamowicie współgrała z akompaniującą jej ścieżką dźwiękową.

castlevania
Kadr z serialu „Castlevania”
Zobacz także: Recenzję House of Cards

Poza walką, Castlevania raczy nas zaskakującą dawką humoru, która wynika w dużej mierze z napięć pomiędzy Belmontem a Alukardem. Prócz tego, jesteśmy świadkami czegoś, co mógłbym nazwać intrygami politycznymi. Na dworze Drakuli nie brakuje bowiem innych władców wampirów, którzy spiskują, aby zająć jego miejsce. Mowa tu o Godbrandzie i Carmilli, którzy stopniowo starają się skierować najbliższych swemu panu doradców przeciwko niemu, w celu uskutecznienia szykowanego przez nich powstania.

Ta mroczna, epicka produkcja zdecydowanie trafiła w moje gusta. Przed seansem byłem pełen oczekiwań, które zostały w zupełności spełnione. Co więcej, drugi sezon Castlevanii został zakończony w taki sposób, że jestem pewny powstania kolejnego (który, według nieoficjalnych źródeł, otrzymał już od Netflixa zielone światło). Domyślam się, że na trzech sezonach się jednak nie skończy, gdyż materiału źródłowego (w postaci gier wideo) jest aż zanadto. Po cichu liczę, że kolejne serie będą jeszcze dłuższe. Moją największą nadzieją jest jednak utrzymanie przyszłych sezonów na przynajmniej takim poziomie, jak drugi. Wszystko dlatego, że nigdy nie będzie zbyt wielu tak dobrych produkcji, które z tak wielką przyjemnością będę polecał innym. Trzymam więc kciuki i już teraz uzbrajam się w cierpliwość.

Przeczytaj również:  „Bękart" – w poszukiwaniu ziemi obiecanej

 

Ocena

9 / 10

Nasza strona korzysta z ciasteczek, aby świadczyć usługi na najwyższym poziomie. Dalsze korzystanie ze strony oznacza, że zgadzasz się na ich użycie.