“Proste rzeczy”, czyli codzienna proza życia [RECENZJA]


Proste rzeczy są z pewnością jednym z najbardziej interesujących miksów gatunkowych, które można obejrzeć w ramach Międzynarodowego Konkursu Nowe Horyzonty. Grzegorz Zariczny w swojej produkcji łamie granice między dokumentem a filmem fabularnym, wprowadzając do niego fikcyjne postacie.
W Prostych rzeczach mamy do czynienia z trójką głównych bohaterów. Dokumentalna część filmu ukazuje relacje dwójki z nich – Błażeja i Magdy. Nasi bohaterowie wychowują młodą córkę, Alicję. Chcąc uniknąć miejskiego zgiełku, postanowili przenieść się na wieś, umiejscowioną mniej więcej czterdzieści kilometrów od Warszawy, i tam wychowywać dziecko. Wspólnymi siłami remontują domek jednorodzinny, do którego zamierzają się wprowadzić, by wieść spokojne życie.
Nie są jednak pozostawieni samym sobie. Grzegorz Zariczny wprowadza bowiem do dokumentu, traktującego o młodej parze, fikcyjną postać. Jest nią grany przez Tomasza Schimscheinera wujek – brat zmarłego ojca Błażeja. Postać ta, będąca jedynym aktorem na planie Prostych rzeczy, wprowadza element fabularny, zaburza strukturę dokumentu. Napędza jednak całą historię, nadając jej dynamikę.


Relacje między Błażejem a jego wujkiem są bardzo nietypowe. Chłopak jest lekkoduchem, nie stroni od używek, co często wpływa na jego lekkomyślne podejście do pracy. Z drugiej strony jego stryj jest zaskakująco pomocny, mocno angażując się w w życie młodego małżeństwa nie tylko przy remoncie, ale również przy podstawowych czynnościach. Tym samym, dla przykładu, uczy Magdę rąbać drewno czy zaprasza Błażeja na wspólne wędkowanie.
Dla Błażeja, który nigdy nie miał dobrych relacji z ojcem, tego typu więź jest czymś nowym. Nie wie, dlaczego wujek nagle pojawił się w jego życiu ani czego od niego chce. Wie za to, że jego krewny również zmaga się z problemami natury osobistej. O samych bohaterach nie dowiadujemy się zresztą zbyt wiele, poza kilkoma ogólnikami.
O ile rozmowy i ogół relacji między Błażejem a Magdą stanowią podstawę dokumentu, o tyle dość słabo wypadają na tle ich relacji z wujkiem. Spora część dialogów była improwizowana, co niestety widać. Najgorzej w całym filmie wypada chyba Magdalena Sztorc, której kwestie brzmią momentami bardzo sztucznie, zwłaszcza w trakcie odgrywania jakichkolwiek kłótni (wyraźnie improwizowanych).


Tym, co urzekło mnie w obrazie Zaricznego, są właśnie tytułowe proste rzeczy. To prostota dialogów, akcji. To, co się dzieje bohaterom, mogło się zdarzyć każdemu z nas i najprawdopodobniej wszyscy to wielokrotnie przeżywaliśmy. Reżyser pokazuje w swoim filmie codzienne aktywności, na które my, jako zwykli ludzie, nie zwracamy już uwagi. Dodatkowo, fikcyjna postać wujka nadaje filmowi dynamiki, zwłaszcza biorąc pod uwagę trudne charaktery obu znajdujących się na pierwszym planie mężczyzn.
Proste rzeczy, uchwycone okiem i kamerą filmową Zaricznego, to właśnie to, czego – często nieświadomie – wymagamy od życia. W kwestii uchwycenia kamerą, należy zwrócić uwagę na bardzo ładne ujęcia. Film w niesamowicie imponujący sposób prezentuje wiejskie krajobrazy, które stanowią tło dla remontowanego domu. Nie jest to oczywiście typowa, pełna pól oczekujących na żniwa, czy też kolorowych łąk, filmowa wieś. To zwykła, lekko zapuszczona podwarszawska miejscowość, jakich w samej Polsce są setki. A jednak nawet ją reżyser przedstawił w malowniczy sposób.
Z powodu swojej prostoty, film Zaricznego stanowi tak uniwersalną historię, że może on trafić dosłownie do każdego. W Prostych rzeczach uświadczymy prozę życia codziennego, tak odmienną od tego, co widzimy w większości filmów. Wszystko dlatego, że nie ma tu żadnych wizualnych wodotrysków czy dramatycznych zwrotów akcji. Mimo tego, produkcja ta wciągnęła mnie bardziej niż większość oglądanych ostatnimi czasy filmów sensacyjnych. Zariczny pokazuje życie takim, jakie właśnie jest, a całość podkreśla bardzo prostą, idealnie pasującą do filmu ścieżką dźwiękową. I to te właśnie proste rzeczy, widoczne w filmie, najbardziej do mnie trafiły.