FilmyRecenzjeStreaming

“Dzień Matki” – polski film akcji w iście zachodnim stylu [RECENZJA]

Bartłomiej Rusek
fot. "Dzień Matki" / Netflix

Współczesne szeroko pojęte kino akcji zostało bez wątpienia zdominowane przez głośne franczyzy. Każda kolejna odsłona filmów o Johnie Wicku, Jamesie Bondzie czy chociażby Szybkich i Wściekłych przebija się w box office, przyćmiewając przy tym często mniej medialne, lecz równie dobrze zrealizowane produkcje. Nie trzeba przy tym nawet wspominać o kinie superbohaterskim, gdyż samo z siebie jest gwarancją kasowego sukcesu.

Jednocześnie typowe kino akcji, niezależnie od definicji, rządzi się swoimi wszechobecnymi schematami, wśród których znajdziemy między innymi efektowne sceny walk – z bronią białą, palną i wręcz. Tym samym przez liczne ograniczenia (najczęściej finansowe) polska kinematografia nie może się pochwalić szeroką reprezentacją produkcji tegoż gatunku. Do tych dołączył jednak Dzień Matki w reżyserii Mateusza Rakowicza, który mimo bycia niezwykle specyficzną produkcją ma szansę odmienić ten trend.

Fraza „polskie kino akcji” może brzmieć dość sztampowo i… tak właśnie w przypadku Dnia Matki jest. To produkcja do bólu schematyczna, kierująca się tymi samymi zasadami, co setki innych reprezentantów gatunku. Już na początku filmu poznajemy naszą bohaterkę – graną przez Agnieszkę Grochowską Ninę Nowak. Ta jest byłą agentką specjalną, która zmuszona była upozorować własną śmierć i rozpocząć nowe życie w ukryciu. Kiedy pierwszy raz pojawia się na ekranie, kupuje alkohol, by chwilę później rozprawić się z dresiarzami zaczepiającymi znajdujące się przy sklepie dziewczyny.

W międzyczasie dowiadujemy się kilku faktów o życiu naszej protagonistki – zarówno o tym „poprzednim”, jak i obecnym. Widzimy ją w obecnej pracy – operującą dźwigiem na złomowisku – jak i po jej zakończeniu, odwiedzającą swój pusty grób, zaniedbany, wręcz porzucony. W międzyczasie obserwuje ona życie nastoletniego chłopca – Maksa – będącego jej synem, który nawet nie wie o jej istnieniu. Nina śledzi jego poczynania zarówno na żywo, obserwując jego dom, gdzie prowadzi szczęśliwe życie ze swoimi przybranymi rodzicami, jak i w mediach społecznościowych, w których chłopak regularnie udostępnia materiały związane ze swoimi pasjami.

Przeczytaj również:  „Cztery córki” – ocalić tożsamość, odzyskać głos [RECENZJA]
fot. “Dzień Matki” / Netflix

W pewnym momencie Maks jednak nie wraca do domu. Nina wraz ze swoim przyjacielem Igorem (Dariusz Chojnacki) przeprowadza szybkie śledztwo, z którego wynika, że chłopak został porwany. Warto przy tym wspomnieć nieco o Igorze, który jest w zasadzie jedynym łącznikiem między starym a nowym życiem bohaterki – znają się bowiem jeszcze z czasów jej aktywnej służby. Mężczyzna przy tym zmaga się z własnymi problemami, z trudną relacją ze swoją córką na czele. Ostatecznie nasi bohaterowie odkrywają, iż za porwaniem stoi nie kto inny, a syn serbskiego gangstera, za którego śmierć odpowiada właśnie Nina. Nasza bohaterka bez chwili wahania postanawia na własną rękę rozprawić się ze złoczyńcami i ocalić swojego syna.

Mateusz Rakowicz rzuca nas prosto w wir akcji poprowadzonej w charakterystycznym dla niego stylu – mocno efekciarskim, z komiksowymi wręcz kadrami, bardzo przypominającym jego poprzednią produkcję – Najmro. Kocha, Kradnie, Szanuje. Oprócz wizualnego widowiska okraszonego chaotycznymi ruchami kamery w trakcie prowadzenia akcji, a także dość sugestywnymi zbliżeniami, dostajemy całą masę filmowej sztampy, tak charakterystycznej dla klasycznych akcyjniaków. Nina mimo bycia znakomicie wyszkoloną w walce wręcz agentką specjalną w komiczny sposób przegrywa niektóre starcia – jest w stanie znokautować każdego z przeciwników, lecz zawsze znajdzie się ten jeden, który zaskoczy ją ciosem w tył głowy. Co więcej, postacie w filmie zwracają na siebie uwagę wymownymi chrząknięciami, które często muszą powtarzać, aby zostać zauważonym, a liczne zwroty akcji są mocno przewidywalne. Dodajmy do tego bardzo przerysowanego, sadystycznego antagonistę, któremu towarzyszą niezbyt inteligentni podwładni, a otrzymamy gotowy wręcz przepis na kampowe kino akcji.

Przeczytaj również:  „Kaczki. Dwa lata na piaskach" – ciężkie słowa o trudnej przeszłości [RECENZJA]

Nie bez powodu na początku niniejszego tekstu przywołałem inne tytuły charakterystyczne dla współczesnego kina akcji. Dzień Matki bowiem czerpie z nich garściami. Niestety, czerpie zbyt dużo, by z całości wyszła udana produkcja. Nie tylko czarny bohater jest bowiem przerysowany – epitetu tego można użyć do każdej sceny akcji, w które film obfituje. I choć pod względem technicznym wypadają one dobrze (a towarzyszy im za każdym razem starannie dobrana, dynamiczna ścieżka dźwiękowa), tak nie broni to słabych dialogów i innych mankamentów produkcji, z grą niektórych postaci na czele – nawet autentycznie wypadająca Agnieszka Grochowska nie jest w stanie obronić pozostałych aktorów.

Dzień Matki nie jest filmem wybitnym, ale ogląda się go niezwykle przyjemnie, skupiając się na samej akcji i przymykając oczy na właściwie całą resztę produkcji. Tak jak w większość filmów akcji, główny nacisk położony jest tutaj na prostą, nieskrępowaną zabawę, a umiejscowienie całości w brudnej, szarej scenerii działa dodatkowo na plus. I choć Dzień Matki jest produkcją gorszą niż chociażby wspomniane już Najmro. Kocha, Kradnie, Szanuje, to właśnie ten film na dłużej zapada w pamięć. I z pewnością po latach wiele osób będzie go wymieniać na swoich listach guilty pleasure.


Korekta – Piotr Ponewczyński

Ocena

6 / 10

Nasza strona korzysta z ciasteczek, aby świadczyć usługi na najwyższym poziomie. Dalsze korzystanie ze strony oznacza, że zgadzasz się na ich użycie.