Advertisement
FilmyRecenzjeStreaming

Checked! TOP10 Netflixa – “Tyler Rake: Odrodzenie” [RECENZJA]

Bartłomiej Rusek
Tyler Rake: Ocalenie
fot. materiały prasowe / Netflix

Filmów akcji spod szyldu Netflix Originals wciąż nie powstało zbyt wiele, a te które ujrzały światło dzienne, najczęściej nie wyróżniały się niczym szczególnym. Tym samym gigant streamingowy postanowił wyprodukować kolejną taką produkcję, ponownie zatrudniając wielkie nazwiska.

W efekcie, reżyserem filmu o Tylerze Rake’u został Sam Hargrave, znany do tej pory głównie jako aktor (chociażby z filmu Atomic Blonde czy tegorocznych Ptaków Nocy). Za scenariusz odpowiedzialny był natomiast Joe Russo, do tej pory znany przede wszystkim jako… reżyser. Za to mający na swoim koncie dwie części Avengersów, Kapitana Ameryki oraz liczne epizody seriali Community czy Bogaci bankruci. Takie – nieco eksperymentalne – połączenie dało jednak zaskakująco pozytywny rezultat.

Na samym początku filmu widzimy głównego bohatera filmu – tytułowego Tylera Rake’a (Chris Hemsworth). Ten, uzbrojony po zęby, cały we krwi, kroczy przez zablokowany most, eliminując licznych wrogów stojących na jego drodze. Scena kończy się w momencie, gdy zostaje on postrzelony. Wtedy też przenosimy się o dwa dni do tyłu i poznajemy historię, która sprowadziła naszego bohatera do wspomnianego miejsca.

Tyler Rake: Ocalenie
fot. materiały prasowe / Netflix

Okazuje się, że jest on członkiem elitarnej grupy najemników. Ci dostają kolejne, niezwykle trudne zlecenie. Muszą bowiem odbić zakładnika. Tym jest Ovi Mahajan (Rudhraksh Jaiswal) – nastoletni syn hinduskiego barona narkotykowego. Został on porwany przez barona narkotykowego z Bangladeszu – Amira Asifa. Ten, znany jako Pablo Escobar z Dhaki, trzyma w ręce całą stolicę. W efekcie, jednym słowem może wykorzystać zarówno siły policyjne, jak i wojsko, przeciwko naszym najemnikom.

Już sam nakreślony przeze mnie wątek fabularny pokazuje, jak bardzo powtarzalną produkcją jest Ocalenie. Gdy dodamy do tego retrospekcje z traumatycznych przeżyć głównego bohatera, dzięki którym nie zależy mu już na życiu i staje się prawdziwą maszyną do zabijania, otrzymujemy komplet schematów, kierujących takimi produkcjami. Przez to Tyler Rake: Ocalenie nie jest w stanie niemalże w żadnym momencie zaskoczyć widza, który widział już dziesiątki (jeśli nie setki) tak samo skonstruowanych filmów.

Przeczytaj również:  „Sztuka pięknego życia” – emocje na zamówienie [RECENZJA]

O ile sam Chris Hemsworth wypadł w swojej roli całkiem dobrze, tak reszta obsady (może oprócz Davida Harboura, który jednak też nie wspiął się na wyżyny aktorskie w krótkim epizodzie, w którym miał okazję wystąpić) wypada co najwyżej przeciętnie. Przewidywalny scenariusz, powtarzalność i wszechobecne schematy sprawiły, że już od samego początku wiadomo, dokąd poprowadzi nas fabuła i – co najgorsze – w jaki sposób to nastąpi. Jest to jednak coś, co w tego typu kinie można przeboleć. W końcu ten film ma wciągnąć akcją i sprawić, że nie będziemy mogli oderwać oczu od ekranu.

Tak niestety nie jest. W głównej mierze za sprawą sztucznie wyglądających efektów specjalnych. Najgorzej wyglądają zdecydowanie eksplozje. Inną kwestią jest fakt, że jest to film bardzo nierówny, jeżeli chodzi o poziom realizacji. Najbardziej jest to widoczne w zdjęciach. Niektóre ujęcia zasługują na pochwałę, zwłaszcza scena pościgu, jedna z najlepszych, które widziałem ostatnimi czasy w filmach. Towarzyszy jej sekwencja zmontowana tak, aby wyglądała na jedno, długie ujęcie – trwające ponad dziesięć minut. W efekcie uzyskujemy efekt podobny do chociażby słynnej sceny z Atomic Blonde, która została zmontowana w bardzo podobny sposób.

Tyler Rake: Ocalenie
fot. materiały prasowe / Netflix

Niestety, film ten składa się w dużej mierze z kontrastów. Tym samym po pięknych mastershotach przychodzi czas na tragicznie pocięte sceny, które aż ciężko się ogląda, mając w pamięci to, co działo się na ekranie dosłownie chwilę wcześniej. Również przyzwoicie grający Hemsworth występuje w otoczeniu osób, których gra często pozostawia wiele do życzenia.

Przeczytaj również:  „Crossing” – Przyszłam do miasta [RECENZJA]

Tyler Rake: Ocalenie to przyzwoity, choć niestety strasznie nierówny film. Mimo, że kieruje się tymi samymi – często przewidywalnymi – schematami, co większość kina akcji, nie nudzi i gwarantuje całkiem niezłe widowisko w ciekawej scenerii. To pozycja, która przede wszystkim przyciąga widzów – film akcji z głośnymi nazwiskami, reklamowany przede wszystkim akcją, która wybrzmiewa z każdego zwiastuna i każdej, pojedynczej sceny.

+ pozostałe teksty

Zastępca redaktor naczelnej. Uwielbia kino w każdym wydaniu - zarówno neony u Refna jak i slow cinema spod ręki Tarra, gangsterskie produkcje Scorsese czy niszowe słoweńskie filmy. Z wykształcenia zafascynowany literaturą fantastyczną językoznawca, absolwent filologii słowiańskiej. Pasjonat muzyki, którą stara się nie tylko opisywać, ale również tworzyć. Od niedawna regularnie powiększa swoją kolekcję komiksów.

Ocena

6 / 10

Warto zobaczyć, jeśli polubiłeś:

Atomic Blonde, 6 Underground, Potrójną Granicę, Johna Wicka

Nasza strona korzysta z ciasteczek, aby świadczyć usługi na najwyższym poziomie. Dalsze korzystanie ze strony oznacza, że zgadzasz się na ich użycie.