Advertisement
RecenzjeSeriale

“Cobra Kai” czyli kontynuacja “Karate Kid” – Recenzja 1. sezonu

Bartłomiej Rusek

Pierwsza część Karate Kid, która ukazała się w 1984 roku, była idealnym wręcz przykładem kina familijnego. Historia Daniela LaRusso (Ralph Macchio), który na skutek prześladowania przez uczniów karate z dojo Cobra Kai zaczął uczyć się tej sztuki walki, była przejmującą opowieścią o przyjaźni, samozaparciu i realizacji marzeń. Czym więc jest serial Cobra Kai, który opowiada o „tych złych” z filmu? Odpowiedź jest krótka i prosta – czymś znacznie lepszym.

Cobra Kai

Już na samym początku poznajemy głównego bohatera produkcji, którym jest Johnny Lawrence (w tej roli świetny William Zabka). Odwieczny wróg Daniela LaRusso pracuje obecnie jako złota rączka, ledwo wiąże koniec z końcem, zbyt często sięga po alkoholu, a co najważniejsze – nie może uciec od demonów swojej przeszłości. Wszystko dlatego, że cały czas, jeżdżąc swoim zabytkowym Pontiakiem Firebirdem, spotyka swojego odwiecznego rywala. Daniel LaRusso, w przeciwieństwie do niego, osiągnął sukces – prowadzi jeden z największych salonów samochodowych w całym mieście, a reklamy jego usług pojawiają się zarówno na co drugim billboardzie, jak i w radiu, przerywając słuchaną przez Johnny’ego rockową muzykę. W tym momencie trzeba wręcz wspomnieć o soundtracku, który jest po prostu świetny. W serialu pojawiają się utwory takich wykonawców, jak Poison, Foreigner, Alan Parsons, REO Speedwagon, Twisted Sister… można by wymieniać niemalże bez końca.

Słuchana przez Johnny’ego muzyka w pewien sposób stanowi zestawienie jego świata z nowoczesnością, którą symbolizuje nie tylko sam Daniel LaRusso, ale i kolejny z bohaterów serialu. Mowa tu o granym przez Xolo Maridueñę Miguelu Diazie. 17-letni aktor bardzo pozytywnie mnie zaskoczył. Wcielił się on w męczonego przez rówieśników chłopca, który chce się nauczyć karate, a jego rola przebiła nawet postać Daniela z oryginalnego filmu z 1984 roku. Podobnie wypadła również Mary Mouser w roli Samanthy LaRusso – córka Daniela była jedną z najjaśniejszych postaci w całej opowieści. Niestety, nie można tego samego powiedzieć o wszystkich młodych aktorach, występujących w serialu. Fatalnie wypadł moim zdaniem Tanner Buchanan w roli Robby’ego Lawrence’a. Ta, momentami bardzo przerysowana, postać była wręcz zbędna – nie podobał mi się zarówno sposób, w jaki Buchanan wcielił się w syna Johnny’ego, jak i sposób poprowadzenia postaci, która faktycznie powinna odegrać dużą rolę, ale dopiero w zapowiedzianym już drugim sezonie.

Przeczytaj również:  „Venom: Ostatni taniec” – nie czuję rytmu [RECENZJA]
Cobra Kai
kadr z filmu “Cobra Kai”

Wracając do wątków fabularnych – całość akcji została poprowadzona zaskakująco sprawnie. Widać było, że twórcy mieli konkretny pomysł na serial i zrealizowali go w bardzo przystępny sposób. Otrzymujemy tu historię bardzo podobną do tej z filmu, jednak ukazaną ze strony tych teoretycznie złych osób. Słowo teoretycznie jest tu kluczowe, a jednym z moich ulubionych fragmentów serialu była opowieść Johnny’ego, streszczająca wydarzenia z filmu, tym razem przedstawione z jego perspektywy. Patrząc w ten sposób, zarówno na starą historię, jak i tę przedstawioną w serialu, można dojść tylko do jednego wniosku – to Daniel LaRusso był czarnym charakterem w Karate Kid. Jest na takiego kreowany i teraz, gdyż robi wszystko, żeby utrudnić życie Johnny’emu, nie wierząc w jego przemianę i uważając, że ktoś pokierowany w zły sposób za młodu, nie jest w stanie się zmienić.

Tymczasem Johnny stara się odnowić markę swojego starego dojo, tytułowego Cobra Kai, ucząc Miguela karate. Nie uczy on jednak tak, jak w filmie uczył Daniela pan Miyagi. Johnny jest bowiem twardym nauczycielem z krwi i kości, który chce zrobić ze swojego ucznia prawdziwego wojownika. Stara się mu pokazać, że karate może służyć nie tylko do obrony, ale przede wszystkim do ataku. Z tego wszystkiego wynika również wiele komicznych sytuacji, które nie dość, że nie przeszkadzają w odbiorze całości, to wypadają całkiem dobrze, łagodząc wydźwięk innych scen. Bardzo przeszkadzały mi natomiast niektóre wstawki muzyczne – o ile sam soundtrack do filmu można spokojnie nazwać co najmniej dobrym, tak bardzo często muzyka wybrzmiewająca w czasie walk brzmiała po prostu… tanio.

Przeczytaj również:  „Terrifier 3” ‒ smutny klaun [RECENZJA]

Cobra Kai

Zobacz również: “Barry” – Recenzja 1. sezonu

Cobra Kai to serial, który mogę z czystym sumieniem polecić niemalże każdemu. Tak, jak Karate Kid zawsze uważałem – zarówno ze względu na tematykę, jak i przedstawienie całej produkcji – za przeznaczony dla najmłodszych film w stylu Rocky’ego, tak Cobra Kai ma zdecydowanie poważniejszy wydźwięk. Uznaję to za wielki plus. Poza niektórymi scenami oraz sposobem przedstawienia kilku postaci, nie ma się tu do czego przyczepić. W efekcie Cobra Kai to bardzo dobre widowisko, które przywołuje wspomnienia, związane z oglądaniem za młodu Karate Kid. Z tym, że Cobra Kai jest zdecydowanie lepszą i dojrzalszą produkcją, niż film z 1984 roku, a zapowiedź drugiego sezonu napawa mnie szczerym optymizmem.


 

+ pozostałe teksty

Zastępca redaktor naczelnej. Uwielbia kino w każdym wydaniu - zarówno neony u Refna jak i slow cinema spod ręki Tarra, gangsterskie produkcje Scorsese czy niszowe słoweńskie filmy. Z wykształcenia zafascynowany literaturą fantastyczną językoznawca, absolwent filologii słowiańskiej. Pasjonat muzyki, którą stara się nie tylko opisywać, ale również tworzyć. Od niedawna regularnie powiększa swoją kolekcję komiksów.

Ocena

8 / 10

Nasza strona korzysta z ciasteczek, aby świadczyć usługi na najwyższym poziomie. Dalsze korzystanie ze strony oznacza, że zgadzasz się na ich użycie.