“Dom z papieru” – Nieudany powrót najsłynniejszej hiszpańskiej produkcji Netflixa [RECENZJA]
Po wielu hucznych zapowiedziach, idących w parze z głośnymi akcjami marketingowymi, na Netflixa trafił trzeci sezon jednego z najlepiej ocenianych oryginalnych tworów tej platformy. Mowa oczywiście o Domu z Papieru, bodaj najgłośniejszym obecnie hiszpańskim serialu. Mimo wielu błędów logicznych, niedociągnięć i mocno przeciętnego montażu dźwięku w poprzednich sezonach, serial ten spotkał się z bardzo dobrym odbiorem wśród widzów. W efekcie, traktująca o napadzie na hiszpańską mennicę produkcja doczekała się wielkiego grona fanów, którzy z niecierpliwością czekali na kolejne odcinki.
W tym momencie muszę wspomnieć, że ja także polubiłem Dom z Papieru. Już po pierwszych zapowiedziach trzeciego sezonu zastanawiałem się jednak nad tym, po co on w ogóle powstaje. Wszystko dlatego, że przedstawiona dotychczas historia była właściwie skończona i kontynuowanie tego nie miało – moim zdaniem – większego sensu. Mimo tego po premierze z ciekawością usiadłem do kolejnego sezonu produkcji Alexa Piny, aby po raz kolejny zobaczyć na ekranie znanych mi już bohaterów.
Pierwszy odcinek trzeciej serii Domu z Papieru był dla mnie dużym rozczarowaniem. Cała przedstawiona tam akcja to właściwie zlepek scen, często ze sobą niepowiązanych, przedstawiających kolejnych bohaterów i to, co działo się z nimi w międzyczasie. Całość została okraszona muzyką, często niezbyt dobrze dopasowaną do tego, co widzieliśmy na ekranie. To wszystko, w połączeniu z dość chaotycznym montażem, sprawiało, że przez cały czas trwania pierwszego odcinka miałem wrażenie, że oglądałem po prostu bardzo długi zwiastun. Później, na szczęście, było nieco lepiej, dzięki czemu dalsze odcinki dały radę zatrzeć nieprzyjemne wrażenie po niezbyt udanym początku.
W kontekście pierwszego odcinka muszę wspomnieć nieco więcej o soundtracku najnowszego sezonu Domu z Papieru. Znajdziemy tu bardzo dużo utworów, ale czasami więcej bynajmniej nie oznacza lepiej. Nawet biorąc pod uwagę fakt, jak dobre były utwory, które się tam pojawiały. W serialu usłyszymy bowiem kompozycje wielu znanych zespołów, wśród których można wymienić chociażby The Black Keys, The Prodigy czy Muse. Niestety, serial charakteryzowało często bardzo słabe dopasowanie muzyki do tego, co widzieliśmy na ekranie. Brakuje tutaj tak błyskotliwych momentów jak chociażby – kultowa już – scena z drugiego sezonu, w której wspaniale został wykorzystany motyw Bella Ciao. Te same dźwięki pojawiają się także i tutaj, jednak tym razem efekt końcowy nie zachwyca.
Ponownie w rolę narratora wciela się Tokio (Úrsula Corberó), obok której zobaczymy większość obsady z poprzedniego sezonu. Co ciekawe, w każdym odcinku serialu pojawia się Berlin (Pedro Alonso): występuje on w częstych retrospekcjach, jako jeden z prekursorów pomysłu napadu na Bank Centralny. To własnie to, nigdy wcześniej nieokradzione miejsce, staje się celem napadu, ponownie dowodzonym przez genialnego Profesora (Álvaro Morte). Oprócz, rzecz jasna, zarobku, intencją złodziei jest również „odbicie” schwytanego i torturowanego przez hiszpańskie służby Rio (Miguel Herrán).
W najnowszym sezonie Domu z Papieru ponownie śledzimy akcję z dwóch strona barykady. Ze względu na to, że Raquel (Itziar Ituño) – teraz pod pseudonimem Lizbona – opowiedziała się po stronie Profesora, w roli antagonisty ujrzymy inną kobietę, którą jest Alicia Sierra (Najwa Nimri). Ta wręcz ocieka złem i, co gorsze, często wyprzeda o kilka ruchów naszych bohaterów, którzy do tej pory przedstawiani byli jako niemalże nieomylni. Osobiście nie spodobała mi się kreacja nowej antagonistki, która została przedstawiona jako osoba, wobec której nie można wręcz czuć jakiejkolwiek sympatii. Dodatkowo brakowało mi jakiegoś tła Sierry, jej przeszłości czy ukazania życia prywatnego. Sprawiłoby to, że dowiedzielibyśmy się o niej czegoś więcej i odczuwali w związku z nią jakiekolwiek emocje. Jedyne co właściwie wiemy to fakt, że jest ona w zaawansowanej ciąży.
Nikogo raczej nie dziwi to, że w napadzie nie bierze udziału Berlin. Jego miejsce zajmuje nowy bohater, Palermo (Rodrigo De la Serna). Jest on chyba postacią z najbardziej niewykorzystanym potencjałem w całej produkcji. Brakuje mu charyzmy Berlina, którego zresztą znał przed akcję trzeciego sezonu. Jego historię poznajemy jedynie szczątkowo, w dodatku niemalże jedynie w kontekście napadu i towarzyszących mu wydarzeń. O innych nowych bohaterach, takich jak Bogota (Hovik Keuchkerian), nie dowiadujemy się praktycznie niczego, co ponownie szkodzi całej produkcji.
Na ekran powraca również nasz „stary przyjaciel” Arturo (Enrique Arce), który, na skutek wydarzeń z dwóch pierwszych sezonów, został gwiazdą i bohaterem. Napisał on bowiem książkę, w której podzielił się swoimi doświadczeniami z napadu, stając się tym samym ekspertem od naszej grupy terrorystów w maskach Salvadora Dalego. O ile jego pojawienie się to dość ciekawy zabiegi, o tyle podejmowane przez niego decyzje są irracjonalne, nieprzemyślane i po prostu głupie.
Jak wspomniałem już na początku – moim największym problemem związanym z trzecim sezonem Domu z Papieru jest to, że w ogóle powstał. Okoliczności, które po raz kolejny połączyły znanych nam już bohaterów, są absurdalne i nie pasują do tych postaci, tak skrupulatnie kreowanych w poprzednich odcinkach. Podobnie jak zresztą fakt, że ponownie, niemalże bez żadnych wątpliwości, zdecydowali się podjąć ryzyko, tym razem nawet większe niż ostatnio. W efekcie cały sezon wydawał się nielogiczny i źle pokierowany. Wystarczy wspomnieć o tym, że genialny jak dotąd Profesor coraz częściej się myli i popełnia błędy, z których największym było chyba ujawnienie swojego wizerunku. A to miało miejsce już na początku… Całość dąży do punktu kulminacyjnego, który otrzymujemy w finale sezonu. Ten zakończony jest cliffhangerem, co jedynie potęguje odczucie, że otrzymaliśmy najgorszy jak do tej pory sezon Domu z Papieru.