NetflixRecenzjeSeriale

“Kajko i Kokosz”, czyli nie do końca udany atak na sentyment widza [RECENZJA]

Bartłomiej Rusek
fot. materiały prasowe / Netflix

Widząc pewien czas temu pierwszy zwiastun Netfliksowych przygód “Kajka i Kokosza” byłem pełen nadziei. Już w samej kresce, łudząco przypominającej tę z komiksów Christy, poczułem ducha oryginału. Jako osoba wychowana na oryginalnych zeszytach, nie mogłem odpuścić seansu, gdy produkcja ostatecznie ujrzała światło dzienne…

Pierwszym, co rzuciło mi się w oczy była długość odcinka. O ile przeczytanie jednego zeszytu w kwadrans jest wykonalne – zwłaszcza siadając do niego po raz -nasty – tak przedstawienie na ekranie całej historii w niespełna trzynaście minut jest już niemożliwe. Tym samym, serial i same opowieści tracą znacznie na wartości – chętniej obejrzałbym adaptację o mniejszej ilości odcinków, ale za to dokładniej odwzorowujących treść oryginału. I nie deprecjonujących roli Kajka, który miał chyba znacznie mniej linii dialogowych od Kokosza.

Mimo wielu uproszczeń stosowanych przez twórców serialu, w animowanych przygodach Kajka i Kokosza często pojawiają się oryginalne dialogi, czy żywcem wzięte z komiksu sceny. Niestety, twórcy serialu wycięli zdecydowanie zbyt dużo. To, co zostało, to w głównej mierze gagi, których w komiksie była cała masa. Trzeba przy tym dodać, że bardzo wiele z nich nie przetrwało próby czasu, przez co serial jest propozycją przede wszystkim dla osób wychowanych na komiksach Janusza Christy.

Wspomniałem o uproszczeniach – historie przedstawione przez Macieja Kura i Rafała Skarżyckiego (scenarzystów serialu) są znacznie skrócone względem oryginału. Najlepszym przykładem jest dość nieudolne “streszczenie” dwutomowej historii dotyczącej Złotego Pucharu kasztelana Mirmiła w jednym, krótkim odcinku. Tego typu zabiegi zostały zastosowane wobec każdej z przedstawianych historii, przez co postacie nie zostały w żaden sposób przedstawione widzowi. Tym samym, osoby niezaznajomione z oryginałem nie będą przykładowo wiedzieć, że kasztelan Mirmił regularnie dramatyzuje, nie wiedząc co oznacza jego zachowanie, ani czemu jego żona Lubawa w pewnym momencie wspomina orchidee jako jego ulubione kwiaty. Oglądając serial wielokrotnie żałowałem, że ten nie posiada żadnego narratora, nakreślającego kontekst przestawianych historii czy wspominającego o codziennym życiu w Mirmiłowie.

Przeczytaj również:  „Fallout”, czyli fabuła nigdy się nie zmienia [RECENZJA]

W efekcie, przygody Kajka i Kokosza obejrzą w głównej mierze przedstawiciele dwóch skrajnych grup wiekowych – najmłodsi, którym wady i krótkie odcinki nie będą przeszkadzały, oraz dorośli, którzy wychowali się na oryginalnych zeszytach. Najmłodsi jednak chętniej sięgną zapewne po nieco inne bajki, a starszych rozczaruje to, jak bardzo po macoszemu został potraktowany materiał źródłowy. Jeżeli chodzi o tę pierwszą grupę wiekową, domyślam się, że obejrzą tę produkcję za sprawą rodziców, często wychowanych na komiksach Christy i tym samym włączą swoim pociechom te kilka odcinków na Netfliksie. Tym samym, Kajko i Kokosz mijają się nieco z oryginalną grupą docelową komiksu, którą stanowili nastoletni odbiorcy.

fot. materiały prasowe / Netflix

W ogólnym rozrachunku, serial w dość nieudolny sposób stara się uchwycić ducha swojego pierwowzoru. Osoby zaznajomione z oryginałem bez problemu dostrzegą liczne uproszczenia i wady serialu, których nie powinien wybronić nawet sentyment do czytanych wcześniej (w młodości?) komiksów. Jednym z najbardziej rażących elementów produkcji były też mało płynne animacje, a szkoda, bo liczyłem na nieco lepsze jakościowo „ożywienie” oryginalnych rysunków (które sprawnie zostały przeniesione na ekran).

Pomimo wspomnianych powyżej wad, przygody Kajka i Kokosza oglądało mi się bardzo przyjemnie. Mimo, że większość scen humorystycznych źle przetrwała próbę czasu, a przedstawione historie są czasami w dość nielogiczny sposób uproszczone i skrócone, na seansie bawiłem się dobrze. Podobała mi się kreska, wyraźnie nawiązująca do oryginału, podobnie jak pasujący do większości postaci dubbing, który został bardzo dobrze przygotowany. W szczególności muszę wyróżnić Jarosława Boberka, który po raz kolejny bezbłędnie wcielił się w rolę głosową – tym razem dubbingował kasztelana Mirmiła. Nie mam zastrzeżeń również do reszty oprawy dźwiękowej, włącznie z muzyką. Ta jednak po jakimś czasie mogła zacząć irytować, gdy po raz kolejny wydarzeniom na ekranie towarzyszył ten sam motyw muzyczny.

Przeczytaj również:  „Civil War” – Czy tak wygląda przyszłość USA?

Netfliksowe przygody Kajka i Kokosza zrażą do siebie część fanów starej daty, choć reszta z nich doceni kreskę i próbę przeniesienia oryginalnych historii na ekran. Nowi widzowie natomiast, nieświadomi tego, jak wiele treści zostało w serialu wyciętych względem oryginału, raczej nie sięgną po komiksy. A szkoda, gdyż te mają znacznie więcej do zaoferowania niż produkcja Netfliksa. Sam całkiem dobrze wspominam ten seans, choć upłynął zdecydowanie zbyt szybko – w końcu to tylko 5 trzynastominutowych odcinków. Niemniej jednak, czekam na drugi sezon, przed którym po raz kolejny już przeczytam wszystkie oryginalne zeszyty Janusza Christy. Gdyż te prawdopodobnie nigdy mi się nie znudzą.

Ocena

5.5 / 10

Nasza strona korzysta z ciasteczek, aby świadczyć usługi na najwyższym poziomie. Dalsze korzystanie ze strony oznacza, że zgadzasz się na ich użycie.