KomiksKultura

“Góry szaleństwa”, czyli kolorowy Lovecraft [RECENZJA]

Michał Skrzyński
Góry szaleństwa adam Fyda recenzjada
Fragment okładki / fot. materiały prasowe

Polscy fani Lovecrafta nie mogą ostatnio narzekać. W ciągu ostatnich lat nie tylko dostali nowe fantastyczne tłumaczenie autorstwa Macieja Płazy, publikacje zbierające niedostępne wcześniej po polsku dzieła Samotnika z Providence (obiecuje, że ostatni raz w tym tekście korzystam z tego określenia!), ale także kilka mniej lub bardziej udanych komiksowych adaptacji. Zaryzykuje stwierdzenie, że powoli można zacząć odczuwać znudzenie atakującymi z każdej strony mackami i epitetem “lovevraftowskie” doczepianym do co drugiej gry planszowej, komputerowej, czy opowiadania aspirującego pisarzyny. Być może tylko ja tak mam, co nie zmienia faktu, że do Gór szaleństwa nie podchodziłem ze szczególnym entuzjazmem.

Powiem Wam od razu, że po lekturze jestem chyba jeszcze bardziej na nie. Ale po kolei; nie uprzedzajmy faktów. Góry Szaleństwa to debiutancki album Adama Fyda – polskiego grafika i ilustratora. Jeśli znacie przynajmniej pobieżnie twórczość Lovecrafta pewnie od razu skojarzyliście, że to adaptacja jednego z jego najpopularniejszych opowiadań – W górach szaleństwa. Adaptacja wierna, ale – co warto zauważyć – wyraźnie skondensfowana.

 

Góry szaleństwa recenzja
Część narracji to wspomnienia poprzednich wypraw badawczych / fot. materiały prasowe

Góry szaleństwa, podobnie jak ich pierwowzór, opowiadają o wyprawie na Antarktydę, która prowadzi odkrywców do konfrontacji z czymś z obcym. Jeśli regularnie czytacie moje teksty, mogliście już zauważyć, że nie jestem zwolennikiem opisywania fabuły. Tutaj skończę to streszczenie na tym jednym zdaniu, ponieważ jeśli opowiadanie już znacie (a jest na to spora szansa), to nic nowego Wam ono nie powie, a jeśli nie… Im mniej wiecie, tym lepiej dla Was. Wszak mocą prozy Lovecrafta jest właśnie to, co jeszcze niepoznane i nieopisane, prawda?

Po lekturze komiksu nadrobiłem opowiadanie i dostrzegłem, jak bardzo odchudzoną jego wersję dostaliśmy. Oczywiście częścią stylu Howarda są absurdalne ilości epitetów i drobiazgowość w opisywaniu pewnych elementów fabuły, czy jej scenografii i pomijanie tego przy czymś, co jest raczej wierną adaptacją, nie jest najlepszym pomysłem. Mangaka Gou Tanabe na swoją nagrodzoną Eisnerem adaptację tego właśnie opowiadania przeznaczył ponad 600 stron. Tytuł ten możecie zresztą przeczytać w Polsce, ponieważ został wydany przez Studio YG. Tutaj mamy prawie 10 razy mniej, bo tylko 64 strony. Oczywiście nie oceniamy książki po okładce ani po ilości stron, jednak trzeba zauważyć, że rozwój wydarzeń jest tutaj znacznie szybszy niż w oryginale.

Przeczytaj również:  „Fallout”, czyli fabuła nigdy się nie zmienia [RECENZJA]
gory szalenstwa komiks recenzja
Znający pierwowzór nie dowiedzą się niestety niczego nowego / fot. materiały prasowe

Styl Lovecrafta, pomimo że niezgodne z jakimikolwiek regułami dobrego pisania działa na czytelników mieszanką kilku czynników. Z jednej strony autor prawie nigdy nie opisuje wprost najbardziej przerażających istot i wydarzeń, a z drugiej cała warstwa “realistyczna” jest niezwykle szczegółowa, co wywołuje dysonans i pozwala łatwiej uwierzyć w to, że gdzieś tam czai się prawdziwe zło. Dodatkowo wszystkie te opowiadania są przesiąknięte mizantropią, tak charakterystyczną dla H. P. Lovecrafta, jako człowieka. Niestety nie brakuje w nich również wątków rasistowskich, co jest dosyć zaskakujące, gdy zestawiamy to z faktem, że ogromna popularność Lovecrafta przypada na czasy, gdy rzekoma polityczna poprawność sprawia, że już niczego w kulturze nie można.

I tego wszystkiego w adaptacji Fyda nie ma. Nie ma na szczęście rasizmu, ale przy wszystkich innych cechach raczej napisałbym – niestety. Fyda nie pokusił się o wykorzystanie cytatów z samego Lovecrafta na co często decydują się autorzy różnych komiksowych adaptacji. Tym razem również napiszę niestety, ponieważ tracimy dziwaczny styl autora pierwowzoru, a nie dostajemy nic w zamian. Styl Fyda jest przezroczysty i nie oferuje tego niezwykłego lovecraftowskiego klimatu. Za to jest znacznie przystępniejszy i nikogo nie odstraszy w przeciwieństwie do bardzo zgrabnej grafomani, jaką autor oryginału często oprawia.

Przechodząc do rysunków, docieramy do najmocniejszego punktu albumu! To solidne rzemiosło, ładne kolory i całkiem oryginalny styl, który z jednej strony nie rzuca się w oczy, a z drugiej trudno mi przywołać konkretne pozycje, które można z nim skojarzyć. Brakuje w tym wszystkim jednak czegoś, czym Fyda powiedziałby mi “Widzisz? Dlatego stworzyłem nastą adpatcję opowiadania Lovecrafta!”. To klasyczne, starannie wykonane ilustracje wsadzone w klasyczny układ kadrów. Od takiej adaptacji oczekiwałbym albo ukrytej na granicy widoczności grozy, albo kwasowego szaleństwa. Tutaj nie mamy, ani tego ani tego. Z drugiej strony takiego kolorowo-jasnego podejścia do Lovecrafta jeszcze nie widzieliśmy i przeniesienie tego pokręconego świata w pełne słońce jest bardzo ciekawym zabiegiem. Dzięki temu mamy tutaj mniej straszenia, ale za śledzimy losy bohaterów ze znacznie większym zaangażowaniem, podczas gdy w oryginalnych opowiadaniach są oni tylko bezbarwnymi statystami, sprowadzonymi czasami do roli scenografii.

Przeczytaj również:  Północ – Południe. Trylogia Niemiecka Luchino Viscontiego [Timeless Film Festival Warsaw 2024]
Góry szaleństwa komiks
Panele takie jak ten dodają historii sporo życia / fot. materiały prasowe

Czy dla rynku, gdzie fani Lovecrafta mogą przeczytać np. Providence Alana Moora, Mity Cthulhu Breccia Alberto, czy wspomniane mangowe adaptacje Tanabe Gou, jest miejsce dla Gór szaleństwa? Dla kogo tak właściwie jest ten komiks? Fani znają już oryginał i kilka adaptacji, naturszczycy mogą się zniechęcić prostotą całej historii, biorąc ją za lovecraftowski standard. Wydaje mi się, że  potencjalnym odbiorcą komiksu Adama Fyda są bardzo młodzi czytelnicy zainteresowani tą tematyką, których oryginalne opowiadania mogą odrzucić swoją siermiężnością. Dla nich akurat może to być strzał w dziesiątkę.  Zaś prawdziwie obycie z Lovecraftem czytelnicy mogą znaleźć to nowe i świeże podejście do klasycznych opowiadań. No i zostają jeszcze kompletyści, którzy chcą mieć po prostu wszystko związane z Lovecraftem.

Ostatecznie Góry szaleństwa to pozycja ciekawa mogąca zaoferować trochę rozrywki lovecraftowym naturszczykom i nowe spojrzenie wyjadaczom. Nie jestem z zasady fanem adaptacji, zwłaszcza tych dosyć wiernych, ale skoro Adamy Fyda chciał zrobić akurat taki komiks to dobrze, że zdecydował się na tę dosyć drastyczną zmianę klimatu. Dzięki temu uniknął sztampy.

Ocena

5 / 10

Warto zobaczyć, jeśli polubiłeś:

Lovecrafta, ale nie znasz go za dobrze

Nasza strona korzysta z ciasteczek, aby świadczyć usługi na najwyższym poziomie. Dalsze korzystanie ze strony oznacza, że zgadzasz się na ich użycie.