“Green Arrow”, czyli wysokojakościowe superhero nie tylko dla fanów Arrowerse [RECENZJA]
Moi znajomi i moi wierni czytelnicy (mam nadzieje, że jacyś są!) zauważyli już pewnie, że nie jestem największym fanem superbohaterskiego duopolu. Męczy mnie jego powtarzalność i ciągłe ustępstwa scenariuszowe mające pozwolić na wewnętrzną spójność uniwersum. Jednak czasami mój konformizm daje o sobie znać i mam ochotę na coś powstałego pod czujnym okiem redaktorów z wydawnictwa.
Komiks, który dla Was recenzuje to Green Arrow autorstwa Jeffa Lemire’a, który odpowiada za scenariusz i Andrea Sorrentino, który stworzył większość rysunków. To opasłe tomiszcze jest częścią linii wydawniczej DC Deluxe, która zbiera najciekawsze pozycje ze świata Batmana i spółki. Ten konkretny tytuł znalazł się również na liście 10 komiksów polecanych dla początkujących fanów DC. Listę przygotował polski wydawca, czyli Egmont, a my się nią z wami podzieliliśmy nią tutaj.
Powód, dlaczego akurat ten trykociarki tytuł zwrócił moją uwagę jest prosty – autorem scenariusza jest Jeff Lemire. Ten Kanadyjczyk od przynajmniej kilku lat trzęsie komiksowym rynkiem po tej drugiej stronie oceanu i to niezależnie od tematyki! Ma na koncie między innymi wybitną dekonstrukcję superbohaterskiego mitu w postaci Czarnego młota, szalenie pomysłowy horror Gideon Falls (również w duecie z Andrea Sorrentino), czy klasyczne już historie obyczajowe takie jak Opowieści z Hrabstwa Essex. Obecnie jego bibliografia to lekko licząc kilkadziesiąt tytułów w tym oczywiście takie stworzone dla Marvela (jak np. recenzowany przez Andrzeja Moon Knight) i DC. Krótko mówiąc, mam spore zaufanie do Lemira, nawet pomimo tego, że wedle obiegowej opinii jego superbohaterskie tytuły tworzone na licencji mocno odbiegają od poziomu jego autorskich serii.
Sam komiks to wydanie zbiorcze zbierające kilkanaście zeszytów z różnych serii i mini serii z Green Arrowem. Nie do końca wiecie, kim jest Green Arrow, czyli Olivier Queen? Spokojnie, ja też kojarzyłem go jedynie z serialu. Choć historia bohatera na małym ekranie dostała już 8 sezonów, to nigdy na żywo nie spotkałem fana tego wątpliwej jakości dzieła. No i lubiłem go wybierać jako grywalną postać w Injustice: Gods Among Us. Nie ma się jednak czego bać, ponieważ komiks zgrabnie to wszytko tłumaczy.
Fabuła zaczyna w momencie, w którym Olie zostaje wrobiony w morderstwo, którego tak naprawdę dokonał inny zamaskowany łucznik. Bohater dostaje łupnia, traci wsparcie finansowe i jednego ze swoich współpracowników. To arcytypowy zabieg w stylu “spalenia wioski głównego bohatera”, ale tutaj zadziałał całkiem nieźle. Szybko dowiadujemy się, że wspomniany łucznik nie działa sam, a dodatkowo ma związek ze zmarłym lata temu ojcem Green Arrowa.
Jak we właściwie każdym innym superhero potrzebujecie pewnego zawieszenia niewiary, by dobrze się przy tym komiksie bawić. Musicie np. zaakceptować fakt, że w świecie, w którym istnieją mutanci, półbogowie i technologia wyprzedająca nasze czasy, świat może ratować gość z łukiem. Mało tego! Oprócz fanów łuków są też fani mieczy, tarcz i pięści, i oni wszyscy tworzą różne kulty mające na celu kontrolowanie świata. Jesteście w stanie tego nie kwestionować? Jeśli tak, to czeka Was pierwszoligowa rozrywka.
Samej narracji nie mogę właściwie niczego zarzucić. Wszystko jest płynne, logiczne (wewnątrz logiki świata przedstawionego oczywiście), a sama intryga trzyma w napięciu. Jedyne co psuło mi odbiór to częste i niespecjalnie uzasadnione skoki po linii czasu. Co kilkanaście stron obserwujemy coś, co działo się tydzień, miesiąc, czy trzy lata temu. Spokojnie dałoby się bez tego obyć, a dzięki temu zachować więcej dynamizmu, który jest nadwyrężany przez tak częste zmiany. Lemire spisał się naprawdę dobrze, tworząc fabułę, która zapewnia prostą, ale nie głupią rozrywkę pełną akcji, Chociaż trzeba uczciwie przyznać, że nie widać w scenariuszu jakoś szczególnie jego ręki, Po postu, jego rola, z redaktorami DC nad głową, polegała na stworzeniu zajmującej i spójnej historii, co samo w sobie stanowi nie lada sukces.
To, co robi jednak najlepsze wrażenie w tym komisie to to, jak ta akcja wygląda. Mamy tutaj prawdziwe szaleństwo jeśli chodzi o pomysły na kompozycje poszczególnych paneli. Klasyczny układ kadrów jest tutaj rzadkością, a to, co oglądamy przez większość stron, na szczęście daleko odbiega od standardów typowego superhero. Fantastycznym zabiegiem są na przykład małe ramki, wewnątrz których zamknięte są kluczowe dla sceny elementy takie, jak konkretne uderzenia, czy lecące strzały. Zabieg ten zresztą został ponownie zastosowany przez nasz duet autorów w Gideon Falls. Same rysunki to z kolei popis świetnego warsztatu Sorrentino. Jego charakterystyczna brudna kreska, w której mnóstwo jest półcienia i niedopowiedzeń jest przy tym odpowiednio dynamiczna i zdecydowanie nadaje przygodom Green Arrowa życia.
Nie pozostaje mi nic innego niż przyznać, że przy Zielonej Strzale bawiłem się świetnie. Szybko zaakceptowałem prawa rządzące tym troszkę naiwnym światem i dałem się wciągnąć w niekończącą się serie pościgów i potyczek. Spodobały mi się relacje między bohaterami i ich schematyczna, ale udana kreacja. Gdyby każde supehero trzymało, chociaż w połowie tak dobry poziom to byłbym szalenie usatysfakcjonowany. Komiks idealny jeśli znacie na pamięć wszystkie części Mission Impossible, a przyszłą premierę zbojkotujecie w proteście przeciwko wysadzaniu biednych stuszesnastoletnich mostów. Polecam!
Ocena
Warto zobaczyć, jeśli polubiłeś:
seriale z Arrowwerse, kino kopane i Robin Hooda