KomiksKulturaPublicystyka

“Moje rozstania z Laurą Dean” – ramię w ramię z Heartstopperem [RECENZJA]

Michał Skrzyński
Moje rozstania z Laurą Dean recenzja
Okładka polskiego wydania / fot. materiały prasowe

Gdyby ktoś obudzony z kilkuletniej śpiączki zapragnął zobaczyć, jak wygląda jego ukochany dział z literaturą młodzieżową, mógłby mocno się zdziwić. Nie to, że młodzieżowa fantastyka gdzieś zniknęła, ale musiała ustąpić sporo półkowego miejsca nowej fali qeerowego yung adult. W tych kolorowych historiach oprócz rozrywki jest sporo miejsca na dydaktykę i odczarowanie tego, jak wyglądają, a jak powinny wyglądać zdrowe relacje. Idealnym przykładem jest chyba gargantuiczny sukces Heartstoppera, w którym mięśniak z drużyny futbolowej jest tak naprawdę materiałem na przemiłego, opiekuńczego chłopaka, a nie toksycznego macho rodem z amerykańskich filmów dla nastolatków. Skoro dzieło Alice Oseman to prawdopodobnie największy komiksowy sukces na naszym rynku od… bardzo dawna, oczywiste jest, że pojawią się tytuły z tej samej bajki. Jeśli będą tak dobre, jak Moje rozstania z Laurą Dean, to nie ma powodów do narzekania.

Tytułowa Laura to dziewczyna Freddy wrażliwej licealistki, fanki pluszaków DIY, które robi razem z przyjaciółką Doodle. Ma dorywczą pracę w gastro i rodziców, którzy z pozoru są całkiem cool. Niestety cool nie jest związek Freddy i Laury. Ta druga notorycznie zrywa i zdradza swoją wybrankę, by po chwili wracać jak gdyby nigdy nic. Ważny jest tutaj również kontekst. O ile główna bohaterka jest raczej dosyć przeciętną i niewyróżniającą się członkinią szkolnej społeczności tak Laura to prawdziwa gwiazda. Popularna, pewna siebie i lubiana dziewczyna od samego początku nadaje ton i dyktuje warunki w relacji, przez co ta jest zupełnie niesymetryczna. Freddy jest w tym wszystkim zagubiona, wydaje jej się, że kocha Laurę i pozwala kwitnąć temu patologicznemu związkowi, ale zbiera się w niej chęć zmiany.

Przeczytaj również:  „Bękart" – w poszukiwaniu ziemi obiecanej
Moje rozstania z Laurą Dean recenzja
Bale w amerykańskich liceach prawie zawsze przedstawiane są jak jakieś tragiczne doświadczenie, co nie? / fot. materiały prasowe

Scenariusz, znanej np. z Pewnego lata Mariko Tamaki, biegnie dwutorowo. Śledzimy codzienne wzloty i upadki Freddy i jej związku bezpośrednio, a także poznajemy przemyślenia bohaterki przelewane na e-maile wysyłane do Anny Vice — korespondencyjnej doradczyni związkowej. I ten zabieg zagrał bardzo dobrze. Czytając wiadomości, widzimy z pewnej perspektywy emocje, jakie wywołały przedstawione wydarzenia i możemy lepiej zrozumieć, co siedzi w głowie Freddy. Jednocześnie diegetyczność tych wiadomości sprawia, że są znacznie bardziej naturalne niż wewnętrzne monolog, które mogłyby się tu pojawić.

Warto też pochwalić postacie drugoplanowe, mają swój charakter, cele i pragnienia. Dla każdej z nich Freddy to jedynie jakiś element ich życia i nawet gdy bardzo kochają swoją przyjaciółkę, czy koleżankę to nie mają zasobów, bo poświęcać jej niekoniecznie wiele czasu i uwagi. Jednak nie ma tutaj za wiele wątków pobocznych oprócz tego dotyczące Doodle. To zwarta historia, która raczej nie zbacza z drogi do fabularnego celu.

Moje rozstania z Laurą Dean recenzja
Jak można zauważyć, rysowniczka dużo uwagi poświęca rzeczom na drugim planie / fot. materiały prasowe

Na dużo ciepłych słów zasłużyła również Rosmary Valero-O’Connel, która Moje Rozstania narysowała. Delikatna, płynna kreska, biele, szarości i czernie zestawione z brzoskwiniowym, wyróżniającym się kolorem. Świetne jest kadrowanie, nie brakuje ciekawych perspektyw, ładnych planów i zbliżeń w nieoczywistych momentach. Piękne rzemiosło, na które bardzo przyjemnie się patrzy. Oprawa wysmażona przez Rosmary jest też bardzo charakterna. Przewijające się motywy pluszaków, liściastych roślin, czy takie szczegóły, jak printy na ciuchach Doodle sprawiają, że oprawa nie jest przezroczysta i dodaje do samej historii dużo od siebie.

Przeczytaj również:  Czego słuchaliśmy w lutym? Muzyczne rekomendacje Filmawki

Moje rozstania z Laurą Dean to mądry komiks. Jest w nim przestrzeń, by przemyśleć rolę związków i nasze role w związkach. Nie tylko na podstawie związku pierwszoplanowego, ale także tych pobocznych. To również komiks ważny, który pokazuje, że przynajmniej pewne rzeczy idą w dobrym kierunku. Czytelnicza i “życiowa” otwartość jest już na szczęście w takim miejscu, że bez problemu mógł powstać i ukazać się komiks, w którym związki osób nie są LGBT nie bajkowo-bezproblemowe, jak to wcześniej bywało. Bez takich historii nie da się tematu znormalizować, a o to przecież chodzi. Jeśli przy okazji tej normalizacji, albo obok niej, będziemy mogli czytać komiksy tak fajne jak ten duetu Tamaki Valero-O’Connell, to jestem spokojny o losy niszczonej przez lewactwo cywilizacji łacińskiej.

Komiks wydała Kultura Gniewu, a przetłumaczył Jacek Żuławnik.

Nasza strona korzysta z ciasteczek, aby świadczyć usługi na najwyższym poziomie. Dalsze korzystanie ze strony oznacza, że zgadzasz się na ich użycie.