“Zapiski Orifiela” i inne przykrości [RECENZJA]
Zapiski Orifiela od pierwszych zapowiedzi były prawdziwą zagadką. Enigmatyczny opis wydawcy i autor znany z małoznanej powieści, kilku okołokomiksowych projektów i scenariusza do chłodno przyjętego przez widzów i krytyków filmu Proceder, biografią powstałą niepokojąco szybko, po samobójczej śmierci rapera Chady. Gdy dostałem paczkę z tym tajemniczym albumem i wyśmienitym Wszystko Białe, z początku nic się nie wyjaśniło.
Okazało się, że Zapiski Orfelia nie są komiksem, co w wypadku Timofa nie jest niczym niezwykłym. Ostatnio ich nakładem ukazał się na przykład artbook i tom poezji wzbogacony rysunkami Trusta. Książka Michała Kalickiego to króciutkie, ledwo nakreślone odpowiadania, czy też mini-opowiadania wzbogacone utrzymanymi w spójnym stylu ilustracjami. Zwykle na jednej stronie mamy opowiadanie, a na drugiej korespondującą z nią ilustrację. Jeśli chodzi o samą jakość wydania to jak to u Timofa jest pierwszorzędna — duży format i gruby kremowy papier o bardzo przyjemnej fakturze. Za to dalej jest… intersująco?
Może trzeba jednak zacząć od pozytywów. Podoba mi się fraza Kalickiego. Jest melodyczna, zajmująca i przyciąga uwagę, tak jak uwagę przyciąga efektowna technicznie instalacja artystyczna, czy wymagająca fizycznej sprawności figura w tańcu, który widzi się pierwszy raz. Autor pewnie byłby prymusem na różnych kursach pisania, a i mógłby regularnie zdobywać wyróżnienia w konkursach organizowanych przez biblioteki powiatowe w całym kraju.* Gorzej jest jednak z samą treścią.
Tematem Zapisków Orifela są zasadniczo naiwne i jednocześnie przeintelektualizowane wynurzenia o tym, jak nieludzki był ustrój w Polskiej Republice Ludowej, tutaj ukrytej w metaforze “Pustki”, która to, albo jest PRL-em jako takim, albo jest tym, do czego miał on doprowadzić. Niestety nie jest to pogłębione spojrzenie na sytuację panującą w kraju, w którym nierozliczona folwarczna struktura społeczna została nagle wepchnięta w socjalistyczny system. System oczywiście wielokrotnie modyfikowany i przestawiany, jednak zwykle nie w kierunku umożliwiającym lepsze spełnianie potrzeb obywateli. Nie można też liczyć na trzeźwe spojrzenie i poświęcenie, chociaż krzty uwagi na te elementy, które zwyczajnie były dobre, jak błyskawiczna odbudowa kraju zniszczonego wojną, powszechną edukację itd. Kalicki snuje raczej wizje o systemie, który pozbawiał ludzi indywidualności, ograniczał ich życie do miejsca pracy, a cały potencjał państwa przekierowywał w nikomu niepotrzebne inwestycje i produkcje rzeczy zbędnych. I tak – można to samo powiedzieć o obecnym korporacyjnym kapitalizmie.
To takie dobrze znane w polskiej sferze publicznej podejście wyjątkowo popularne wśród elity zwłaszcza tego pokolenia, które na skrawek PRL-u jeszcze się załapały, ale kariery i majątki robiły już w czasach transformacji. Takie umiejscowienie w czasie i piramidzie społecznej daje często zupełnie odbiegające od rzeczywistości wspomnienia oraz przekonania o wadach i zaletach minionego systemu. Michał Kalicki nie jest bardzo aktywny w mediach, więc trudno mi stwierdzić, czy ten opis do niego pasuje, ale takie są moje bardziej holistyczne odczucia do tego nurtu “skrajnieantypeerelowskiego”.
W temacie owego “innego punktu widzenia” w kwestii wad i zalet wyjątkowo przypadły mi do gustu dwa opowiadanka dotyczące PKS-ów, czy też po prostu komunikacji autobusowej. Możemy w nich przeczytać, że to głupio z tymi autobusami, bo mało ich, a jak kierowca sobie popije, to nie przyjedzie i trzeba iść na piechotę. I to jest oczywiście prawda tylko, że brakuje dodatkowej refleksji — kiedyś te połączenia po prostu były i z prawie każdego miejsca Polski dało się dostać do lepszego lub gorszego ciągu komunikacji publicznej. Obecnie, gdy tylko wyjedzie się z miasta powiatowego, jest się prawdopodobnie skazanym na własny samochód lub często monopolistyczny transport prywatny w rodzaju różnych “Szwagiertransów”. Można powiedzieć, że się czepiam i autor nie musi być ekspertem od transportu publicznego i to oczywiście prawda. Problemem jest to, że w takim tonie utrzymana jest cała warstwa literacka. Na tym konkretnym przykładzie było to po prostu najłatwiej pokazać, ponieważ jest to kwestii wyjątkowo bliska zwyczajnego, codziennego życia. Zupełnie nie trafiają do mnie te narracyjne miniaturki i nawet pomimo zgrabnego języka zwyczajnie męczą i zniechęcają do dalszej lektury.
Zupełnie inaczej sytuacja wygląda, gdy mówimy o ilustracjach. Są dopracowane i bogate w architektonicznie szczegóły. Główne kolory, czyli szarości-czarności i kremowe tła przełamywane są odróżniającymi się wyrazistymi barwami, które wyróżniają mniejsze elementy. Z punktu widzenia laika da się tu dopatrzeć inspiracji soc-realizmem i to zestawienie mogłoby się gryźć z warstwą literacką, ale z jakiegoś powodu tak nie jest.
Nie wiem, co mam z Zapiskami zrobić. Ilustracje i język są więcej niż dobre, wydanie świetne, ale zupełnie nie potrafię się tą publikacją cieszyć. Trudno odłożyć na bok tą antyperelowską naiwność, ale mimo zajmujących pomysłów na niektóre miniatury to właśnie ten przekaz gra tu główne skrzypce i zwyczajnie mało jest treści poza nim. Z pewnością to ciekawa propozycja dla wszelakich fanów wydawniczych ciekawostek. Może ktoś dopatrzy się w tych opowiadaniach więcej niż ja, a może sam zwyczajnie źle je odczytuje? Tego nie dowiecie się o ile sami z Zapisakami Orifiela się nie zmierzycie.
*Chyba tak się pisze przy recenzowaniu zblazowanej literatury “pięknej”, co nie?